Forum www.forks.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<   Twilight Fanfiction / Opowiadania   ~   [NZ] The dark behind the moon
Ellyn
PostWysłany: Wto 16:46, 10 Sie 2010 
Początkujący


Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk


Zamieszczam tu pierwszy rozdział opowiadania ff mojego autorstwa. Oprócz tego forum, opowiadanie publikowane jest także na moim blogu.
Oprócz Belli i Edwarda, pojawia się tu także nowa, tajemnicza postać Adama. Jak jego osoba wpłynie na losy bohaterów?
Zapraszam do czytania. Jeśli tekst wam się spodoba, zamieszczę dalsze rozdziały. Pozdrawiam Smile




ROZDZIAŁ 1


Schyliłam się, by zabrać plecak, po czym opuściłam swój pokój. Powoli, nie spiesząc się zbytnio, zeszłam schodami na dół, kierując się w stronę kuchni. Miałam dziesięć minut na szybkie śniadanie przed czekającym mnie długim spacerem do szkoły. Westchnęłam. Pogoda za oknem nie napawała optymizmem, szczególnie dzisiaj. Przez kilka ostatnich dni dopisywała na tyle, że nawet zdążyłam już zapomnieć, że nie dalej jak tydzień temu przeprowadziłam się do najbardziej deszczowego stanu w całym kraju. Niewielkie miasteczko Forks w Waszyngtonie powitało mnie ciepło z otwartymi ramionami. Na czele skromnego komitetu powitalnego stał mój ojciec, Charlie. To właśnie do niego się wprowadziłam.
Moi rodzice, Charlie i Renee, od kilkunastu dobrych lat są rozwiedzeni. Ja, jedyna pamiątka po ich burzliwym związku, od dzieciństwa mieszkałam z matką w Phoenix, setki mil od ojca. Co roku jednak miałam okazję spędzić z nim dwa lub trzy tygodnie wakacji w Forks. Nie przepadałam za tym miastem, ale też nie potępiałam jego aury. Czasem stała, jesienno-zimowa pogoda potrafiła dać miłe ukojenie po mocnym, palącym, pustynnym słońcu. Stanowiła przyjemną przeciwwagę.
Kiwając głową, weszłam do kuchni. Zdziwiłam się, widząc Charliego siedzącego na swoim miejscu, spokojnie czytającego poranną gazetę. Zwykle o tej porze był już w pracy.
- Hej, tato - odezwałam się, przyglądając się mu z zaciekawieniem. Mruknął coś zza płachty papieru, nie podnosząc na mnie wzroku. Wzruszyłam ramionami, kładąc plecak obok krzesła, kierując się w stronę lodówki. - Myślałam, że jesteś w pracy - ponownie podjęłam próbę rozmowy.
- Musiałem najpierw z Tobą porozmawiać, Bells - odpowiedział, nadal na mnie nie patrząc. 
Wyciągnęłam butelkę mleka, odkręcając po drodze nakrętkę i upijając z niej nieduży łyk. Skrzywiłam się, słysząc słowa Charliego. Czyżbym coś nabroiła? Przecież byłam tu dopiero półtora tygodnia...
- Porozmawiać? - powtórzyłam, starając się wyłapać nastrój mojego ojca. Nie wydawało mi się, żeby był na mnie wściekły. Nie przypominałam też sobie żadnych głupich wyskoków od czasu przyjazdu do miasta.W grę nie wchodziła też opcja - "mam Cię dość, wynoś się z powrotem do matki". Byłam dobrą córką.
- Twoja matka dzwoniła - odpowiedział Charlie, chrząkając znacząco. Złożył trzymaną w rękach gazetę, po czym odłożył ją na bok stolika. Przełknęłam ślinę. - Skarżyła się, że nie ma z Tobą kontaktu. Że nie odpisujesz na jej maile - dodał. Podeszłam do stolika i usiadłam na przeciwko niego, trzymając szklankę mleka w dłoni. - Bello, umawialiśmy się... - powiedział w końcu, wzdychając ciężko. - Miałaś regularnie kontaktować się z Renee, żeby nie musiała siedzieć mi na głowie. Teraz żali się, że nie wie, co się u Ciebie dzieje i zastanawia się, czy Cię ode mnie nie zabrać. A przecież dopiero Cię odzyskałem... - zakończył, patrząc na mnie czule. Uśmiechnęłam się do niego.
- Przepraszam, tato - odparłam cicho. - Nadrobię to dzisiaj, obiecuję. Odpiszę na wszystkie jej listy i zadzwonię do niej, żeby się nie martwiła - obiecałam, przybierając pogodny wyraz twarzy. - Wiesz przecież, że mama jest bardzo niecierpliwa. Jest jak...
- ...małe dziecko w dzień Wigilii - dokończyliśmy równocześnie, wybuchając jednocześnie śmiechem. Charlie pokiwał głową. 
- Racja, Bells - przytaknął. - Zrób to. Będzie spokojniejsza.
Pokiwałam głową, wstając od stołu. Charlie spojrzał w okno.
- Paskudna pogoda - mruknęłam pod nosem, opróżniając szklankę. - Jeśli zaraz nie wyjdę, spóźnię się na pierwszą lekcję.
- Bello - przerwał mi ojciec. Spojrzałam na niego, zabierając swój plecak z podłogi. - Mam coś dla Ciebie.
Uniosłam zdziwiona brew, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem. Ruchem głowy wskazał okno wychodzące na podjazd.
- Spójrz za okno.
Przeniosłam wzrok we wskazane miejsce, dziwiąc się jeszcze bardziej. Ściana deszczu wprawiała mnie w ogromną depresję, którą potęgował przymus maszerowania piechotą do miejscowego liceum. Odruchowo wzdrygnęłam się.
- Wiem, okropnie pada - powiedziałam, wzdychając. Charlie pokręcił głową.
- Nie tu - powiedział. - Podejdź i wyjrzyj na zewnątrz.
Posłusznie wykonałam jego polecenie, podchodząc do okna i uchylając ledwo firankę. Moim oczom ukazał się radiowóz należący do ojca i stojąca obok niego stara, czerwona, zdezelowana furgonetka. Przyjrzałam się jej przez chwilę. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w okolicy.
- Kupiłeś sobie samochód? - zapytałam, spoglądając na Charliego. Wstał i podszedł do mnie, zajmując miejsce przy moim boku.
- Poniekąd - odparł, uśmiechając się szeroko. - Kupiłem go Tobie. Jako prezent na powitanie. Co prawda nie jest pierwszej nowości, ale biorąc pod uwagę tutejszą pogodę i teren, pomyślałem, że...
- Jest idealny, tato - przerwałam mu, wpatrując się jak zaczarowana w pojazd stojący na chodniku. - Ale, nie musiałeś tego robić - zastrzegłam. Moje słowa wywołały jeszcze szerszy uśmiech na jego twarzy. Nieliczne zmarszczki pojawiły się wokół jego oczu.
- Nie musisz mi dziękować - machnął ręką, odchodząc gdzieś na bok. Sięgając ręką w głąb kieszeni swojej kurtki, wyciągnął z niej pokaźnych rozmiarów kluczyki. Obracając je chwilę w dłoni, rzucił je w moją stronę.  - Leć, jeśli nie chcesz się spóźnić - poradził mi, uciszając mnie gestem ręki. - Powiesz mi, czy dobrze się prowadzi.
Odpowiedziałam mu uśmiechem i złapałam swój plecak. Jak szalona wypadłam na dwór, prosto w zacinający mocno deszcz. 



Parkując na szkolnym parkingu nie zauważałam już śladów deszczu. Niebo bynajmniej nie rozchmurzyło się. Gęste chmury swoją grubą warstwą skutecznie przysłaniały światło słoneczne, tworząc ponurą, późnojesienną atmosferę. Była zdziwiona, jak diametralnie zmieniła się pogoda. Jeszcze kilka dni temu słońce świeciło niemal prawie tak mocno, jak w Phoenix, by dziś sprawiać iluzję wczesnej zimy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że właśnie zaczął się marzec.
Zgasiłam silnik, obserwując grupkę stojących plecami do mnie uczniów. Już z daleka słyszałam, jak dyskutowali o czymś z zacięciem. Wśród nich rozpoznałam wiodącą prym Jessicę Stanley, jedną z wielu osób, które przywitały mnie zaraz po moim przybyciu do tutejszego liceum. Dzięki nim nie musiałam czuć się samotna. W gruncie rzeczy byłam im za to wdzięczna.
Wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki i zabrałam swój plecak z siedzenia pasażera. Otworzyłam z rozmachem drzwiczki, zarzucając go jednocześnie na plecy. Drzwi ustąpiły, przecinając powietrze głośnym jękiem, z impetem uderzając w ramię przechodzącego obok chłopaka. 
- Cholera jasna! - zaklęłam pod nosem, starając się złapać w porę wracające w moją stronę drzwi. Udało się, z pomocą kontuzjowanego przed chwilą nieznajomego. Przytrzymawszy je, pomógł mi utrzymać równowagę. Wolną ręką oparłam się o karoserię samochodu, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej nieprzyjemnej sytuacji.
- Jesteś cała? 
Moja ofiara uprzedziła mój zamiar otwarcia ust i zadania tego samego pytania. Podniosłam głowę, odnajdując wzrokiem jego twarz. Patrzył na mnie, doszukując się jakichkolwiek oznak ran odniesionych podczas nieoczekiwanego starcia. Uśmiechnęłam się nieśmiało, kiwając jednocześnie głową.
- O to samo chciałam zapytać Ciebie - odezwałam się. - Zdrowo Cię rąbnęłam. Nic Ci nie jest?
Chłopak odstawił mnie na miejsce, nim zdążyłam sobie zdać sprawę z tego, że wiszę lekko w powietrzu. Przełknęłam ślinę, wyobrażając sobie, jak silny musi być, utrzymując ciężar mojego ciała przez jakiś czas w jednej ręce. Zaśmiał się krótko, odsuwając się ode mnie.
- Chyba nic mi nie złamałaś... - zastanowił się przez chwilę, ruszając ręką, imitując ruchy robota. - Nie, jestem cały i zdrowy.
- Ja też - odpowiedziałam, prostując się i zakładając plecak z powrotem na plecy. Kątem oka zauważyłam, że prowadzący wcześniej dyskusję przyglądają nam się badawczo. Ignorując ich spojrzenia, domknęłam drzwi i odwróciłam się znów w kierunku rozmówcy. Przekrzywił delikatnie głowę, patrząc na mnie z uśmiechem na ustach. Udając rozbawioną, powtórzyłam jego gest, krzyżując ręce na piersiach. - Nie widziałam Cię tu jeszcze. Jesteś nowy?
Chłopak przewrócił oczami, unosząc kąciki ust jeszcze wyżej.
- Można tak powiedzieć.
Podniosłam brwi do góry, lustrując dokładnie jego twarz.
- Co masz na myśli, mówiąc "można tak powiedzieć"? - spytałam.
Roześmiał się, co wywołało szum w stojącej nieopodal grupie. Zerknęłam w ich kierunku, napotykając zaciekawione spojrzenie Jessiki. Pomachała do mnie, uśmiechając się szeroko. Wiedziałam, że nie da mi teraz spokoju.
- Tak, jestem nowy - odpowiedział w końcu chłopak, przestając się śmiać. Spojrzałam na niego ponownie. Znikający powoli z jego twarzy uśmiech ustąpił miejsca powadze. - Adam Keller - przedstawił się, wyciągając rękę w moją stronę.
- Bella Swan - odparłam, ściskając wyciągniętą dłoń. Jego silny uścisk niemal zgniótł mi wszystkie kości. To zadziwiające, ponieważ ten chłopak nie wyglądał na siłowego typa. Skąd w nim tyle siły?
- Miło Cię poznać, Bello - odezwał się niskim, męskim głosem. Po moich plecach przebiegły ciarki. Ten chłopak zaczynał mnie onieśmielać. - Przytrzasnęłaś sobie bluzę... - powiedział nagle, wskazując głową gdzieś za mnie. Zdezorientowana odwróciłam głowę, rejestrując jedynie skrawek materiału przygnieciony zatrzaśniętymi drzwiczkami samochodu. - Pomogę Ci - zaoferował Adam, pochylając się w moim kierunku. W tym samym momencie, pomiędzy nim a moją bluzą, pojawiła się czyjaś dłoń. Manipulując zgrabnie przy kawałku ubrania, momentalnie uwolniła go z metalowego uścisku.
- Zrobione! - usłyszeliśmy obydwoje. - Nie ma co panikować.
Adam odwrócił się w stronę właścicielki głosu, ściągając odrobinę brwi. Gdy ich spojrzenia się spotkały, miałam wrażenie, że nie pałają do siebie zbytnią sympatią. Oczy dziewczyny ciskały błyskawice. Rzuciła niechętne spojrzenie mojemu rozmówcy, po czym odwróciła wzrok w moją stronę.
- Hej. Jestem Alice - nagle uśmiechnęła się promiennie, wyciągając w moją stronę dłoń. Popatrzyłam na nią półprzytomnie, oszołomiona urodą Adama. Pomachała mi wesoło. - Mamy razem angielski - trajkotała. - Pójdziemy razem? Za chwilę zadzwoni dzwonek.
Jak na zawołanie, z budynku dobiegł głośny dźwięk dzwonka, wyrywając mnie z letargu. Drgnęłam, mrugając zawzięcie oczami. W końcu dotarło mnie głos dziewczyny. Złapała mnie za ramię, ciągnąc za sobą w kierunku szkoły. Adam gdzieś zniknął.



Gdy oprzytomniałam na tyle, że mogłam wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, siedziałyśmy obydwie w sali. Ławka, którą do tej pory zajmowałam sama, dzieliłam teraz z Alice. Ze zdziwieniem zauważyłam, że wszystkie moje rzeczy leżą już na blacie ławki, jakby czekały tylko na mój ruch. Zerknęłam kątem oka na moją towarzyszkę. Siedziała skupiona, wpatrując się w punkt przed sobą. Miejsce przy biurku nauczyciela wciąż było puste, co usprawiedliwiało szmer rozmów panujących w klasie. Ciche szepty wprowadzały senną atmosferę.
- Ty jesteś Bella Swan? - odezwała się Alice, przekrzywiając głowę w moim kierunku. Spojrzałam na nią zaciekawiona. Uśmiechnęła się do mnie szeroko. - Musisz być tą nową uczennicą z Arizony. Skąd dokładnie jesteś?
- Phoenix - odpowiedziałam cicho.
- Wow - wydukała. - Gorąco i słonecznie. Pewnie nie za bardzo pasuje Ci taka zmiana klimatu? - mówiąc, wskazała podbródkiem na okno za moimi plecami. Odwróciłam głowę w tamtym kierunku, zerkając na ścianę deszczu za szybą. Nawet nie wiedziałam, kiedy znów zaczęło padać.
- Niekoniecznie - wymamrotałam, tracąc humor. - Można się do tego przyzwyczaić?
- Pewnie - uśmiechnęła się, widząc mój wyraz twarzy. - Zobaczysz, że za kilka tygodni w pełni przystosujesz się do wiecznie deszczowego Forks.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc jej szczerą radość. Alice była sympatyczna. Miałam wrażenie, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić.
- Nie widziałam Cię tu wcześniej - odezwałam się po chwili, sprawdzając uprzednio, czy w sali nie ma jeszcze nauczyciela. Na nasze szczęście, jeszcze do niej nie dotarł.
- Och tak - Alice żachnęła się. - Ostatni tydzień spędziłam w górach. Co jakiś czas urządzamy sobie małe wypady, razem z rodzicami i rodzeństwem - opowiadała z entuzjazmem.
- Ominęła was całkiem niezła pogoda. Odkąd przyjechałam do Forks, cały czas świeciło słońce - zdradziłam jej. Dziewczyna skrzywiła się lekko.
- Wiesz, nie przepadam za słońcem - odpowiedziała, mrużąc oczy i wlepiając wzrok w szybę. - Wolę stonowaną pogodę.
Naszą rozmowę przerwało wejście nauczyciela. Obydwie zamilkłyśmy, podobnie jak reszta klasy.



Od razu po przekroczeniu progu stołówki dołączyła do mnie rozentuzjazmowana Jessica Stanley.
- Opowiadaj! - niemal krzyknęła, biorąc mnie pod rękę. Spojrzałam na nią, zdziwiona stopniem jej zażyłości. Nie spędzałyśmy ze sobą za dużo czasu i nasze relacje nie były zbyt ciepłe.
- Opowiadaj o czym? - zapytałam.
Przewróciła oczami, przytłoczona moją niedomyślnością.
- Nie udawaj, Bello - poprosiła ciszej. - Poznałaś nowego ucznia. Widziałam, jak rozmawialiście dzisiaj na parkingu.
- Ach, o to Ci chodzi... - mruknęłam pod nosem. - Rozmawialiśmy, ale tylko dlatego, że uderzyłam go drzwiami mojego samochodu - wyjaśniłam. Jess zachichotała.
- Jaki on jest? - spytała, spragniona informacji.
Stanęłyśmy obie w kolejce, przesuwając się powoli do przodu. Gdzieś za nami usłyszałam podniesiony głos Alice. Wyciągnęłam głowę, szukając dziewczyny.
- Bella? - Jessica ponagliła mnie, domagając się odpowiedzi na swoje pytanie. Westchnęłam.
- Jest całkiem miły - odpowiedziałam od niechcenia.
- I przystojny - dorzuciła Stanley z szelmowskim uśmiechem. - Musisz to przyznać.
Na samo wspomnienie twarzy Adama mimowolnie drgnęłam. Jessica miała rację. Nigdy w życiu nie widziałam przystojniejszego młodego mężczyzny.
- Ok, masz rację - odparłam w końcu. - Rzeczywiście, Adam jest przystojny.
- Więc nazywa się Adam? - zastanowiła się głośno dziewczyna. - Jest starszy od nas?
- Nic więcej nie wiem... - jęknęłam. - Jessica, proszę...
- Bella! - przez ścianę rozmów przebił się dźwięczny głos Alice. - Bella, tutaj jesteś!
Podbiegła do mnie z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Spojrzałam na nią z uśmiechem, dziękując w myślach za wybawienie od towarzystwa Jessiki. Odpowiedziała promiennym uśmiechem.
- Moje rodzeństwo bardzo chciałoby Cię poznać - oznajmiła, przekrzywiając odrobinę głowę. Przenosząc wzrok na Jessicę Stanley, przybliżyła się o pół kroku. - Nie będzie Ci to przeszkadzać, prawda, Jessico? - zapytała uprzejmie. Zaskoczona dziewczyna kiwnęła tylko głową, najwidoczniej nie umiejąc wydusić z siebie ani jednego słowa. - Świetnie. W takim razie porywam Bellę do naszego stolika.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Molly
PostWysłany: Wto 20:00, 10 Sie 2010 
Kandydat na Cullena


Dołączył: 15 Lip 2010
Posty: 1164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Forks


zapowiada się fajnie.... tylko takie moje jedno pytanko: Co z Edwardem??? Będzie tutaj czy nie? Smile
Czy ten Adam odgrywa rolę Edka? Czy on i Alice to rodzeństwo?
I z tego co widzę to oboje są wampirami, Adam jest silny, przystojny. twardy a Alice ma dźwięczny głos, jest szybka i piękna Very Happy... to dobrze... Lubię wampiry Smile..
Czekam na dalsze części i życzę weny Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellyn
PostWysłany: Wto 20:31, 10 Sie 2010 
Początkujący


Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk


Tak. Edward również pojawi się w tym opowiadaniu. I będzie wampirem, zarówno jak jego rodzina. Adam jest tu dodatkową postacią Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellyn
PostWysłany: Pon 21:28, 23 Sie 2010 
Początkujący


Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk


Rozdział 2

Zobaczyłam ich z daleka. Byłam zaszokowana.
Alice sprytnie omijała każdego przyglądającego się nam ucznia w stołówce, nie zatrzymując na nikim wzroku. Ja natomiast podążałam za nią z wzrokiem utkwionym w stolik w kącie sali. Nigdy w życiu nie widziałam kogoś takiego, jak oni. Perfekcyjnie idealni młodzi ludzie.
Było ich czworo. Żadne z nich nie patrzyło w moim kierunku, jakby w ogóle nie byli uprzedzeni o moim przybyciu. A przecież Alice dopiero co wspomniała, że chcieliby mnie poznać.
- Gdzie jest Twoje rodzeństwo? - zapytałam dla pewności, z trudem łapiąc powietrze. Nie przestając mnie ciągnąć, Alice odwróciła odrobinę głowę w moim kierunku.
- Siedzą właśnie tam - wskazała ruchem głowy stolik, w który się wpatrywałam. Odruchowo zatrzymałam się w pół kroku. Dziewczyna także przystanęła, zaskoczona moim oporem. - Co się dzieje? - zapytała, nie puszczając mojej ręki. - No dalej, przecież Cię nie zjedzą! - zachęciła mnie lekko. Kilka osób minęło nas, przyglądając nam się z zaciekawieniem.
- Nie jestem chyba gotowa na takie rodzaje zapoznań... - mruknęłam, wyrywając dłoń z jej uścisku i splatając ręce na piersiach.
- Och, Bello.... - jęknęła Alice. - Nie bądź niemądra. Czekają na nas - uśmiechnęła się zachęcająco, patrząc na mnie z miną skarconego psiaka. Zachowanie tej dziewczyny zaskakiwało mnie coraz bardziej wraz z upływem sekund. W końcu uległam. Nie wyglądało na to, bym miała z nią wygrać. Gdy tylko ruszyłam z miejsca, moja rozmówczyni znów przejęła rolę przewodnika. Do stolika dotarłyśmy w absolutnym milczeniu. Stanęłam obok, nie bardzo wiedząc, jak mam się zachować. Alice odchrząknęła, przywołując na twarz szeroki, serdeczny uśmiech. - Jesteśmy! - odezwała się wesoło.
W ciągu sekundy poczułam na sobie cztery zaciekawione pary oczu. Mimowolnie spłonęłam rumieńcem. Dwóch z trzech chłopaków siedzących przy stoliku uśmiechnęło się do mnie, natomiast długowłosa blondynka spojrzała z wyrzutem w stronę Alice.
- Witaj, dziewczyno, której nie udało się wyrwać ze szponów naszej Alice - rzekł barczysty, umięśniony brunet, z pewnością o wiele starszy od całej reszty, chociaż nie byłam do końca pewna, czy jego wygląd nie dodawał mu niepotrzebnych lat. W każdym bądź razie swoją posturą wzbudzał słuszny respekt. Kiwnęłam lekko głową w jego stronę, starając się mu nie wchodzić w drogę.
- Bello - Alice odebrała głos chłopakowi, spoglądając znów w moim kierunku. - Pozwól, że przedstawię Ci moich bliskich - mówiła delikatnym, dźwięcznym głosem. Z pewnością mogłaby zrobić karierę w telewizji, jeśliby tylko miała takie życzenie. - Ten chłopak to Emmett Cullen. Mój brat - wskazała chłopaka, który przed chwilą jako jedyny z towarzystwa mnie powitał. Uśmiechnęłam się do niego. Przynajmniej on wykazywał odrobinę entuzjazmu i był mi przychylny. - Obok niego siedzą Rosalie Hale, jego dziewczyna i Jasper Hale, jej brat - obydwoje wymienieni skinęli głowami, zachowując jednak spory dystans. Wyczułam jednak, że w przypadku blondwłosej Rosalie, dystans miał raczej wydźwięk negatywny. Starałam się unikać z nią kontaktu wzrokowego. Myślę, że z wzajemnością.
- Miło Cię poznać, Bello - Jasper zaryzykował i odezwał się. - Alice opowiadała nam o Tobie.
- Dziękuję - odpowiedziałam, onieśmielona jego grzecznością. - Przyjemność po mojej stronie.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu Jasper uśmiechnął się do mnie, jednak wcale mnie to nie uspokoiło. Wyglądał bardziej, jakby się martwił.
- Edwardzie?
Głos Alice wyrwał mnie z zamyślenia. Potrząsnęłam lekko głową, odwracając głowę w kierunku dziewczyny. Rozmawiała właśnie z trzecim z siedzących przy stole chłopaków.
- Bello, to mój brat, Edward - przedstawiła go, patrząc na niego z zaciętym wyrazem twarzy. Przez chwilę wyglądali, jakby szykowali się do wielkiej kłótni. Zadrżałam, widząc wściekłą minę Alice. Przeniosłam wzrok na chłopaka mając nadzieję, że odkryję przyczynę nagłej agresji jego siostry. Niestety. Po raz kolejny tego dnia spotkało mnie rozczarowanie.
Edward nie spuszczał wzroku z Alice, wyglądając przy tym na gotowego do zabicia każdego, kto stanie mu na drodze. Nie miałam pojęcia, co go tak rozwścieczyło. W głowie świtała mi tylko jedna myśl. Ja.
I wtedy chłopak przeniósł wzrok na mnie, a wyraz jego twarzy z wściekłej zmienił się w pełny niedowierzania. Przełknęłam ślinę, czekając na gorzkie słowa. Edward wpatrywał się we mnie chwilę, po czym odetchnął głęboko. Mimowolnie skuliłam się w sobie.
- Usiądź z nami, Bello - usłyszałam jego cichy, zdecydowany głos. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i grzecznie klapnęłam na krzesło. Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś podstawił je w odpowiednie miejsce. Ktokolwiek to był, byłam mu teraz wdzięczna.
- Więc, skąd do nas przybyłaś, Bello? - Emmett nachylił się nad stołem, chcąc lepiej mnie usłyszeć.
- Phoenix - odpowiedziała za mnie Alice. - Prawdziwa dziewczyna z Arizony - dodała, śmiejąc się cicho. Emmett zawtórował jej, mierząc mnie wzrokiem.
- Nie lubisz słońca, co? - zgadywał. Pokręciłam głową.
- Słońce nie lubi mnie - odpowiedziałam. - Nie jestem typową słoneczną pięknością - zwróciłam się do Alice.
- Wyglądasz dobrze - rzekła. - Nie masz się czym martwić.
Mimo rozmowy cały czas czułam, że wciąż jestem pod obserwacją Edwarda. Czy ten chłopak miał jakiś problem? Zaczynałam powoli żałować, że zgodziłam się usiąść przy ich stoliku.
- Wygląda na to, że zaraz skończy się przerwa - zauważył Jasper, wyciągając szyję i rozglądając się po stołówce. - Ludzie zaczynają się stąd zmywać.
Alice spojrzała za siebie.
- Masz rację - odparła, odwracając się twarzą do Jaspera. - Co masz następne, Bello?
- Nie jestem pewna... - mruknęłam, wyciągając z kieszeni plan lekcji. Wciąż jeszcze nie pamiętałam rozkładu zajęć. - Biologię.
- Świetnie! - prawie wykrzyknęła, w pełni entuzjastycznie. - Edward pokaże Ci salę. Idzie w tym samym kierunku.
Zerknęłam na chłopaka. Kątem oka zauważyłam także, że Alice rzuca mu porozumiewawcze spojrzenie. Kiwnął nieznacznie głową.
- Tak - wtrącił, podnosząc się z krzesła. - Też mam teraz biologię.
To żart, pomyślałam. Mam iść z nim? Sama? A co, jeśli po drodze wpadnie na pomysł, by pozbyć się dziwnej znajomej jego nieobliczalnej siostry? Zadrżałam, a moje serce przyspieszyło. Alice popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Dobrze się czujesz? - spytała. Rzuciłam jej zaniepokojone spojrzenie.
- Tak - odparłam cicho. - Trochę tu zimno, nic więcej - uśmiechnęłam się, uspokajając ją. Podniosłam się z krzesła. - Możemy już iść.
- W porządku - Alice spojrzała na swojego brata. - Do zobaczenia wkrótce.


-*-*-*-


Szliśmy szkolnym korytarzem, mijając przyglądających się nam, zaskoczonych uczniów. Edward milczał, spoglądając na mnie co chwilę. Wyglądał, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot. Odwróciłam głowę w jego kierunku.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - wypaliłam, próbując rozgryźć jego intencje. Moja postawa widocznie go zaskoczyła. Mrugnął kilkakrotnie, po czym spojrzał przed siebie.
- Przepraszam - odparł cicho, unikając mojego wzroku. - Po prostu... Zamyśliłem się nad czymś...
Przechyliłam głowę, patrząc na niego sceptycznie.
- Zamyśliłeś się - powtórzyłam. - Mogę wiedzieć, nad czym?
Edward zacisnął wargi, nadal nie zaszczycając mnie swoim spojrzeniem. Wiedziałam, że muszę odpuścić. Westchnęłam.
- Jasne. Nie moja sprawa - mruknęłam.
Tym razem odwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie jeszcze intensywniej.
- To nic takiego - odezwał się w końcu. - Po prostu zastanawiałem się... Dlaczego przyjechałaś do Forks? - zapytał cicho.
Zmrużyłam oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie widziałam potrzeby, by zataić prawdę. Nie miałam nic do ukrycia.
- Chciałam zamieszkać z ojcem - odparłam. - Moja mama wyszła znów za mąż i dużo podróżuje razem ze swoim nowym mężem. Nie chciałam im w tym przeszkadzać.
- Nie wyglądasz na zadowoloną - Edward uśmiechnął się pod nosem.
- Dlaczego tak sądzisz?
Przyjrzał mi się jeszcze uważniej, a ja zapragnęłam natychmiast zapaść się pod ziemię. Jego oczy były niewiarygodne. Nie mogłam określić, jakiego dokładnie są koloru, jednak wiedziałam, że długo nie pozbędę się go z pamięci. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że wstrzymuję oddech. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Edward pochylił się w moją stronę.
- Wszystko w porządku? - zapytał, wyraźnie zaniepokojony. Spłonęłam rumieńcem, spuszczając wzrok.
- Tak, przepraszam.
Zatrzymaliśmy się przed jedną z sal. Kilkoro uczniów ustawiło się niedaleko nas, obserwując nad ukradkiem. Edward uśmiechnął się.
- Ton Twojego głosu mówi co innego - powiedział nagle, wybijając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Słucham?
- Powiedziałem, że ton Twojego głosu mówi co innego - powtórzył. - Kiedy opowiadasz, że przeprowadziłaś się do ojca, wydajesz się smutna. Chyba robisz dobrą minę do złej gry, Bello. - użył mojego imienia, a ja znów zatonęłam w jego mocnym spojrzeniu. W końcu, uświadomiwszy sobie, jak głupio się zachowuję, pokręciłam głową.
- Masz rację. - przyznałam. - Nie cierpię deszczu i zimna w Forks.
Zachichotał, a ja mimowolnie zwróciłam znów uwagę na przyglądający się nam niemały już tłumek uczniów. Zapragnęłam podejść i przegonić ciekawskich obserwatorów. Byłam pewna, że podsłuchują każde słowo naszej rozmowy. Westchnęłam, zgrzytając zębami.
- O co chodzi? - zapytał Edward, podążając za moim wzrokiem.
- Nie lubię, gdy ktoś nadmiernie interesuje się moja osobą - wyznałam, wskazując dyskretnie na towarzystwo stojące w przeciwległym kącie. - Mam wrażenie, że cały czas nas podsłuchują.
- W takim razie powinniśmy im zejść z oczu - zaproponował chłopak, nie oglądając się już na nich. - Jesteśmy przecież na miejscu.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że mówi prawdę. Staliśmy pod drzwiami sali biologicznej. Uśmiechnęłam się pod nosem i weszłam do środka, od razu kierując się do swojej ławki. Odłożyłam na bok swoje książki i zajęłam jedyne wolne miejsce, które zastałam tuż po przybyciu do tej szkoły. Ku mojemu zaskoczeniu, Edward usiadł obok mnie.
- Co robisz? - zapytałam ostrożnie. Chłopak spojrzał na mnie, mrugając powiekami.
- Powinienem zapytać o to Ciebie. To moja ławka. Zawsze tu siedzę.
Wytrzeszczyłam oczy, przyglądając mu się z niedowierzaniem.
- Nie było Cię wcześniej - powiedziałam w geście wyjaśnienia. - Przepraszam, zaraz się stąd zmyję - dodałam, podnosząc się. Zebrałam swoje rzeczy i odsunęłam krzesło.
- Nie, Bello - przerwał mi głos chłopaka. - Nie musisz.
Zatrzymałam się, spoglądając na niego spode łba. Uśmiechnął się, a mnie po raz kolejny zaparło dech. Posłusznie klapnęłam na krzesło.
- Dziękuję... - wydukałam.


-*-*-*-


Gdy opuszczałam budynek szkoły, padał lekki deszcz. Wychodząc z sali gimnastycznej szybko zarzuciłam na siebie kurtkę i nakryłam wilgotne już włosy kapturem. Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku furgonetki. Wyciągnęłam kluczyki z tylnej kieszeni moich spodni i zapatrzona w błoto oddałam się swoim myślom. Po dziwnym dniu spędzonym w szkole miałam ich tysiące.
Większą część mojej głowy zajmował Edward Cullen. Wciąż nie mogłam dojść do siebie po spotkaniu z nim. Wciąż nie mogłam rozszyfrować jego dziwnego zachowania. Niby wszystko było w porządku, ale wyczuwałam w nim jakiś dystans. Zupełnie, jakby zawieranie znajomości przysparzało mu wiele trudności. Wyglądał, jakby był tym bardzo zmęczony. Nie mogłam tego zrozumieć.
Wsiadłam do samochodu, starając się skupić na drodze powrotnej. Potrząsnęłam szybko głową, chcąc pozbyć się resztek natrętnych myśli z mojej głowy. Gdy uspokoiłam się już wystarczająco, powoli wyjechałam z parkingu.
Charlie wciąż był w pracy, gdy wróciłam do domu. Pozostawiłam plecak w przedpokoju i weszłam do kuchni. Po ponad tygodniu spędzonym w Forks, zaczęłam powoli przyzwyczajać się do zwyczajów panujących w domu. Nie miałam nic przeciwko nim. Szczerze mówiąc, wolałam swobodę, jaka przywitała mnie w domu Charliego. Nigdy nie był nadopiekuńczy w stosunku do mnie. Wiedziałam, że miał do mnie zaufanie, a ja, z racji tego, starałam się go nie nadużywać. Sprawy miały się więc dobrze. Byłam zadowolona.
Sięgnęłam ręką do lodówki, chcąc wyjąć coś do zjedzenia, gdy w domu rozległ się dźwięk telefonu. Zostawiłam wszystko i szybkim krokiem przeszłam do przedpokoju. Odebrałam po trzech sygnałach.
- Słucham?
- Bella, skarbie, nareszcie Cię złapałam! - Renee wydała z siebie okrzyk zadowolenia. Przewróciłam oczami przypominając sobie, że miałam do niej zadzwonić. Moja matka nie wytrzymała i zrobiła to pierwsza. - Dlaczego nie dajesz znaku życia?
- Mamo, spokojnie - odpowiedziałam, biorąc głęboki wdech. - Miałam dużo zajęć, przepraszam, nie zdążyłam odpowiedzieć na Twoje maile.
- Byłam pewna, że stało się coś złego - przerwała mi, zalewając mnie potokiem swoich podejrzeń. - Dzwoniłam nawet do Twojego ojca, prosiłam, by Ci przekazał, że się o Ciebie martwię. Zrobił to, prawda? - zapytała podejrzliwym tonem.
- Tak, powiedział mi dziś rano. Miałam dzwonić. Uprzedziłaś mnie.
- Tak się cieszę, że Cię słyszę, kochanie - ton głosu Renee wydawał się być już trochę spokojniejszy. - Powiedz mi, jak czujesz się w Forks?
Zastanowiłam się przez chwilę nad odpowiedzią. Musiałam uważnie dobierać słowa, by znów nie zdenerwować mamy. Nie chciałam, żeby przerywała podróż ze swoim nowopoślubionym mężem.
- Jest dobrze - odparłam w końcu, opierając się o ścianę. - Poznałam kilku fajnych ludzi. Powoli się aklimatyzuję.
- Miło to słyszeć, Bells - wyczułam, że Renee się uśmiecha. - A jak pogoda? Nadal tak straszna, jak szesnaście lat temu?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Całkiem znośna - roześmiałam się na głos. - Nie narzekam, mamo.
- A Charlie? - zapytała nagle, gwałtownie poważniejąc. Wiedziałam, jaką trudność sprawia jej poruszanie tematu swojego byłego męża. - Spędza z Tobą czas? Bello, proszę, bądź ze mną szczera... - poprosiła.
- Tak... - odpowiedziałam cicho, zerkając w stronę zegara. Charlie niedługo powinien wrócić ze służby. - Jest w porządku - dodałam nieco pewniej. - Opiekuje się mną, jak na ojca przystało.
- No cóż. - Renee zastanowiła się przez chwilę. - Skoro tak twierdzisz. To chyba dobrze, prawda? - jej humor znów się poprawił. - Jakby co pamiętaj, że zawsze możesz wrócić. Obydwoje z Philem strasznie za Tobą tęsknimy.
- Też za wami tęsknię, mamo. Ale Forks jeszcze mi się nie znudziło - odparłam. - To miasto ma swój urok.
Przez chwilę w słuchawce panowała zupełna cisza. Pomyślałam, że może przegapiłam moment, w którym moja matka odłożyła słuchawkę. Nie było to jednak w jej stylu. Nigdy nie kończyła rozmowy bez uprzedzenia.
- Mamo?
- Mówisz, że Forks ma swój urok... - powtórzyła ostrożnie. - Poznałaś jakiegoś chłopaka, prawda?
Tak mamo. I to nie jednego.
- Jeszcze nie... - zaprzeczyłam łagodnie. - To znaczy, nie dosłownie.
- Bells, wiesz, że możesz mi...
- Mamo, przepraszam, ale muszę przypilnować obiadu - przerwałam jej, wyczuwając nadchodzącą falę dobrych rad. - Chyba przypalam pieczeń.
Renee roześmiała się bardzo głośno, co i u mnie wywołało uśmiech. Od zawsze rozumiałyśmy się bez słów.
- Jasne, kochanie - odrzekła. - Nie będę naciskać. Ty sama zdecydujesz kiedy i co mi opowiesz - dodała. - Kocham Cię, córeczko.
- Też Cię kocham, mamo. Uważaj na siebie.
Odłożyłam słuchawkę z wielką ulgą. Tęskniłam za Renee, ale czułam także, że w Forks czeka na mnie coś, czego jeszcze nie umiałam dostrzec. Sama nie wiedząc, co to będzie, poczłapałam z powrotem do kuchni. Umierałam z głodu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kahori
PostWysłany: Wto 11:59, 24 Sie 2010 
Początkujący


Dołączył: 19 Sie 2010
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zgadnij.


Dobrze piszesz, przyjemnie się czyta. Ciekawa jestem, jak się dalej potoczy historia ;d. Fajnie, że rozdziały są długie. ^^

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kahori dnia Wto 12:08, 24 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellyn
PostWysłany: Wto 21:21, 24 Sie 2010 
Początkujący


Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk


Rozdział 3

Po telefonie od Renee poczłapałam na górę, odnosząc plecak do swojego pokoju. Już w progu rzuciłam go w kąt, a sama podeszłam do łóżka i usiadłam na nim ciężko. Być może byłam zafascynowana Edwardem Cullenem, ale póki co musiałam poradzić sobie z tęsknotą za Phoenix. Z każdym dniem była mniejsza, jednak cały czas odczuwałam ją gdzieś w środku mnie. Nie chodziło już tylko o strach przed tym, że moja nieodpowiedzialna matka wpadnie w kłopoty; teraz moje zmartwienia o nią zeszły na dalszy plan, uspokojone przez świadomość, że ma przy sobie Phila. Byłam przekonana, że zadba o nią, gdy zajdzie taka potrzeba. Tym razem tęskniłam za moim starym życiem. Przyzwyczajeniami, znajomymi, choć i tych było niewiele. Trudno było mi pogodzić się z tym, że w Forks muszę budować wszystko od nowa.
Zrzuciłam buty i położyłam się na łóżku, patrząc w stronę okna. Kontury lasu były rozmyte za sprawą padającego deszczu. Kolejna rzecz, która potrafiła mnie skutecznie zdołować. By nie tracić humoru, przymknęłam oczy, oddając się wizji idealnie czystego nieba i mocno piekącego słońca pustyni w Arizonie.


-*-*-*-


Gdy się obudziłam, deszcz znacznie zelżał. Leżałam przez chwilę w bezruchu, czekając, aż dojdę do siebie po krótkiej drzemce. W końcu przekręciłam się na bok, sprawdzając godzinę. Oceniwszy, że mam około godziny do powrotu Charliego, zwlekłam się z łóżka i leniwym krokiem poczłapałam do kuchni, biorąc się za przygotowanie obiadu. Sprawdziłam obecność wszystkich potrzebnych warzyw, po czym zabrałam się za ich krojenie. Ułożyłam cebulę na blacie i odkroiłam niepotrzebne jej części, zgarniając je od razu do kosza, oszczędzając sobie późniejszego niepotrzebnego bałaganu. W międzyczasie kapanie za oknem nasiliło się. Zerknęłam w tamtym kierunku, posługując się szybko nożem. W tym samym momencie usłyszałam szelest pod oknem wychodzącym na tyły domu. Odwróciłam głowę w jego stronę, skupiając się na dziwnych odgłosach.
- Auć! - syknęłam. Zajęta nadsłuchiwaniem, kompletnie zapomniałam o ostrożnym cięciu cebuli. Szybko rzuciłam okiem na krwawiący palec. Zapach krwi w sekundzie dotarł do moich nozdrzy. Odwróciłam więc głowę i przeniosłam się nad zlew, chcąc opłukać ranę. Szelest w ogródku powtórzył się, tym razem nieco głośniej. Zatrzymawszy się w połowie drogi, złapałam za pierwszą lepszą ścierkę i owinęłam nią zraniony palec.
- Tato?! - rzuciłam w głąb domu, spodziewając się, że to Charlie wrócił wcześniej i to on krząta się po ogródku. Podeszłam do okna i wyjrzałam na podjazd. Nie dostrzegłam jednak radiowozu ojca. Odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę drzwi. Otworzyłam je i wyszłam na zewnątrz. Oprócz mojej furgonetki na podjeździe nie stał żaden inny samochód.
Coś zatrzęsło się jednak w krzakach z boku podwórka. Zmrużyłam oczy, chcąc dostrzec cokolwiek w mroku, jaki panował dookoła. Wróciłam, by zapalić światło na ganku. Po chwili, gdy ponownie znalazłam się na dworze, dziwne odgłosy ustały. Objęłam się rękoma, chroniąc się przed przejmującym chłodem wieczoru i ruszyłam schodami w dół, chcąc sprawdzić tył domu.
- To pewnie tylko koty... - mruknęłam do siebie, chcąc uspokoić skołatane serce. Deszcz bębnił o dach coraz rzadziej, właściwie prawie przestał już padać. Zbliżając się do rogu budynku, odruchowo zerknęłam za siebie. Na podjeździe nadal panował spokój. Znów spojrzałam przed siebie, wychylając się jednocześnie zza rogu i rozejrzałam się po ogródku. Tak, jak się spodziewałam, tuż przed moimi nogami przemknął duży, ciemny kot. Prychnęłam.
- I o to tyle strachu? - spytałam, kręcą z niedowierzaniem głową. Zawróciłam z zamiarem powrotu do ciepłego domu i ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie jestem sama. Stanęłam twarzą w twarz z Adamem. - Boże! - krzyknęłam, stając jak wryta.
- Witaj, Bello - odezwał się, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Było w tym coś dziwnego.
- Co tutaj robisz? - zapytałam cicho, przełykając ślinę. Adam uśmiechnął się, co zauważyłam nawet pomimo panującego mroku.
- Właśnie przechodziłem. Postanowiłem wpaść na moment. Zrobić niespodziankę...
- To bardzo miłe z Twojej strony - odparłam czując, że mój głos drży ze zdenerwowania. Spojrzałam ponad ramieniem Adama na podjazd. - Gdzie Twój samochód? - spytałam zaskoczona.
- Nie brałem samochodu - Adam ponownie się uśmiechnął. - Byłem na przechadzce, Bello, już to mówiłem. Wstąpiłem tutaj, spotkałem Ciebie i chyba mogę już wracać... - urwał. - Powinienem jeszcze coś załatwić. Przepraszam, jeśli Cię przestraszyłem.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odwrócił się i w mgnieniu oka zniknął w ciemnościach. Osłupiała wpatrywałam się przed siebie, analizując całą tę sytuację.
- Adam?! - krzyknęłam za nim. Odpowiedziała mi cisza. Nawet deszcz przestał padać. Obejrzałam się za siebie, rzucając po raz ostatni okiem na las i szybkim krokiem ruszyłam do domu.
Zatrzymał mnie świst i nagła ogromna siła, która pchnęła mnie na ścianę domu. Na chwilę zabrakło mi tchu, a chwilę później straciłam ostrość widzenia. Zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, znów zobaczyłam przed sobą twarz Adama. Tym razem o wiele bardziej przerażającą, niż kilka minut wcześniej.
- Pomyślałem, że zostanę trochę dłużej, jeśli nie masz nic przeciwko. - powiedział cicho, przysuwając się bliżej mnie. Sparaliżowana strachem nie miałam siły się ruszyć.
Chłopak pochylił się nad moją szyją i zaczął sunąć nosem w kierunku mojej twarzy, Z trudem oddychałam, walcząc o każdy łyk powietrza. Adam mruczał coś do siebie; coś, czego nie byłam w stanie zrozumieć. Wykorzystując jego skupienie, zebrałam w sobie siłę. Znalazłam pod rękoma jego tors i zaczęłam na niego napierać, starając się uwolnić z jego uścisku. Równie dobrze mogłaby przesunąć ścianę.
Nagle Adam przerwał, podnosząc głowę i zaczął wyraźnie czegoś nadsłuchiwać. Szarpnęłam się, mając nadzieję na ucieczkę, jednak jego silny uścisk skutecznie mi ją uniemożliwił. Jęknęłam cicho.
- Zostaw mnie w spokoju! - warknęłam, bijąc pięściami w jego klatkę piersiową. Adam bez trudu odsunął mnie od ściany, odwrócił tyłem do siebie i oplótł ręką moją szyję. Teraz oddychanie stało się o wiele trudniejsze. Czułam się jak ryba pozbawiona tlenu po wyjęciu z wody.
Mój oprawca wydawał się być bardzo zaabsorbowany tym, co działo się kilkanaście metrów przed nami. Trzymając mnie nieruchomo wyczekiwał na coś. Sekundę później z nikąd pojawił się drugi chłopak. Stanął kilkanaście kroków przed nami z uniesionymi w górę rękoma.
- Proszę, proszę, proszę... - Adam odezwał się cicho. - Kogo my tu mamy...
Wykorzystałam okazję i znów szarpnęłam się z całej siły. Ramię chłopaka zacisnęło się jeszcze mocniej wokół mojej szyi. Zakaszlałam odruchowo, czując, jak odpływają ze mnie siły.
- Co za miła niespodzianka... - dodał Keller. Wyczułam w jego głosie nutkę radości i satysfakcji. - Nie uwierzysz, ale właśnie Ciebie się tu spodziewałem.
Skupiłam się na twarzy przybysza i otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Nabrałam głośno powietrza, łapiąc się kurczowo rękoma ramienia Adama.
- Bello, nie szarp się, proszę... - Edward Cullen zbliżył się odrobinę, nie opuszczając dłoni. - Zrobisz sobie krzywdę.
- Widzisz, Bello? - odezwał się Adam. - Cullen przybył tu we własnej osobie i martwi się o Ciebie. Czy to nie szlachetne z jego strony?
Nie mogłam wykrztusić z siebie słowa, po części z zaskoczenia, a po części z braku powietrza. Adam objął mnie drugą ręką w pasie.
- Wypuść ją, Keller - Edward zwrócił się do niego, postępując do przodu. Poczułam, że jestem ciągnięta do tyłu. - Nie zrobisz jej przecież krzywdy.
Szyderczy śmiech Adama sprawił, że podskoczyłam przerażona. Uścisk stał się silniejszy.
- Nie wiesz, co zrobię - odpowiedział w końcu, poważniejąc.
- Doskonale wiem, co chcesz zrobić - Edward nie tracił spokojnego tonu głosu. - I błagam Cię, żebyś przestał.
- I myślisz, że Twoja gadka wpłynie na moją decyzję - Adam wycedził zza zaciśniętych zębów. - Jakże się mylisz, Edwardzie...
Zacisnął ramię na mojej szyi. Chciałam krzyczeć, ale głos utknął gdzieś w mojej klatce piersiowej. Zaczynałam się dusić. Edward znów ruszył do przodu.
- Przestań, jeśli nie chcesz, żebym zgniótł jej gardło - zagroził Keller. Cullen posłusznie się zatrzymał. - Skąd wiedziałeś, że tu będę? - zapytał. - Och, racja... Alice. Niech zgadnę... Miała wizję? Niesamowita wróżbitka. Zobaczyła, że planuję wizytę u Belli i wysłała Cię, żebyś mnie powstrzymał.
Spojrzałam na Edwarda. Nie spuszczał wzroku ze mnie, jednak czujnie obserwował także ruchy Adama. Kompletnie nic nie rozumiałam. Miałam mętlik w głowie.
- Chwila... - Keller znieruchomiał na moment. Edward drgnął i przesunął się w naszą stronę. Szarpnęłam się w nadziei, że uda mi się w końcu wydostać z uścisku i przebiec metr, jaki dzielił mnie od Cullena. Teraz był moją jedyną szansą na ratunek. - Czy ona wie?
Zaczęłam jak wściekła szamotać się i walczyć o wolność. Adam stał spokojnie, zupełnie nie wzruszony moimi wysiłkami. Miałam wrażenie, że jest z żelaza. O co tu chodzi, do cholery?
Edward pokiwał głową i spojrzał błagalnie na chłopaka.
- Bello, wiesz? - tym razem napastnik zwrócił się do mnie. Rozluźnił uścisk i spojrzał mi w twarz. Z ulgą złapałam powietrze.
- O czym? - wycharczałam wyczerpanym głosem.
- Wiesz, kim jest Edward? Co robi w nocy?
- Bello, nie słuchaj go - poprosił Cullen. - Nie wierz w jego słowa.
- Dlaczego nie? - Adam przerwał mu stanowczym tonem. - Powinna wiedzieć. Powinna wiedzieć, że koło niej kręci się wampir.
Spojrzałam na Edwarda z przerażeniem w oczach. Nie odwrócił ode mnie wzroku, ale zauważyłam, że jest zmieszany. Odruchowo zadrżałam.
- Widzisz? - usłyszałam za sobą. - Boi się. Ciebie. Koniec nadziei na piękną przyjaźń... - zanucił Adam. - Myślałeś, że nigdy się nie dowie? Że nie będzie wiedziała, z kim ma do czynienia? Przecież w każdej chwili mogłeś ją zabić. Mogła zginąć z Twoich rąk.
- Bello, to nie jest prawda - Edward po raz pierwszy odezwał się. Jego głos był aksamitny, a ton spokojny. Uspokajał mnie, co zupełnie nie pasowało do tej sytuacji. Chciałam uciekać, gdzie pieprz rośnie, jak najdalej od wszystkich. Zamiast tego stałam na podwórku swojego domu, otoczona przez psychopatę i nieobliczalnego wampira. Miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję. - Ja i moja rodzina jesteśmy inni...
W mgnieniu oka Adam złapał moją dłoń i odwinął opatrunek, który założyłam na krwawiący palec. Poczułam rdzawy zapach swojej krwi i zacisnęłam oczy.
- Ależ jesteście dokładnie tacy sami, jak inni - wtrącił Adam. Podniósł moją rękę i skierował ją w stronę Edwarda. Otworzyłam oczy i szarpnęłam nią z powrotem. Edward zadrżał i zamknął oczy. Pochylił się w moją stronę, gotowy do skoku, obnażając białe, błyszczące kły. Krzyknęłam cicho.
- Jak kto? Jak Ty? - Edward wyprostował się i podniósł głos, a ja zatrzęsłam się ze strachu. Zupełnie nagle stał się przerażający. Jak prawdziwy potwór.
- Ja to co innego - żachnął się Adam. - Przynajmniej nie kryję tego, że mam ochotę ją zabić. Wgryźć się w jej szyję... - mruknął, pochylając się nade mną i oglądając moją krwawiącą ranę. - Wypić każdą kroplę jej krwi...
- Nie! - dotarł do mnie krzyk Cullena.
Nagle poczułam, że nie stoję już na ziemi. Silne ramiona Adama poderwały mnie do góry i w ułamku sekundy przenieśliśmy się kilkanaście metrów dalej. Krzyknęłam przerażona. Znów stanęliśmy twarzą w twarz z Edwardem.
- Jak myślisz, co zrobiłaby Bella, gdybym ją teraz wypuścił? - Adam zwolnił uścisk, łapiąc mnie za nadgarstek. Wciąż oszołomiona nagłym przemieszczeniem, nie miałam siły, by się poruszyć, a co dopiero uciekać. Ledwo trzymałam się na nogach. Kątem oka zauważyłam, że Edward stoi w pogotowiu, gotów w każdej chwili mnie złapać. Cofnęłam się do tyłu. Oczy zapiekły mnie od łez, które dopiero teraz zaczęły napływać. Opadałam z sił, także tych psychicznych.
- Proszę, zostawcie mnie w spokoju... - poprosiłam szeptem. Adam uśmiechnął się.
- Za chwilę będzie tu jej ojciec - spojrzał na Cullena. - Obstawiam, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi Bella, będzie opowiedzenie mu o naszym spotkaniu, prawda, Edwardzie?
Chłopak zerknął na mnie niepewnie. Ja jednak unikałam jego wzroku.
- Myślę, że nie powinniśmy do tego dopuścić, prawda? - zaproponował Adam. - Nie możemy dać się zdemaskować. To nie w naszym stylu...
Poczułam, że Adam ciągnie mnie w swoją stronę. Zmusił mnie, bym spojrzała na niego, wpatrując mi się głęboko w oczy. Stałam nieruchomo, wyczekując dalszego rozwoju wypadków.
- Droga Bello... - zaczął mówić spokojnie, łagodnym głosem. Zagłębiłam się w jego spojrzeniu. Nagle poczułam się spokojna i zrelaksowana. - Wrócisz teraz do domu i zapomnisz o wszystkim, co tu się działo...
Kiwnęłam głową. Adam zwolnił uścisk, podczas gdy ja walczyłam z opadającymi powiekami. Sekundę później odpłynęłam w ciemność.


-*-*-*-


Pukanie do drzwi mojego pokoju wyrwało mnie ze snu. Zerwałam się na równe nogi, przeczesując palcami splątane włosy. W tej samej chwili drzwi uchyliły się i w progu stanął Charlie.
- Obudziłem Cię, skarbie? - zapytał, zaglądając do środka. Uśmiechnęłam się blado, speszona.
- Już wróciłeś? - odpowiedziałam, zerkając na zegarek.
- Przepraszam za spóźnienie, skarbie. Miałem pilną sprawę na posterunku, musiałem ją dokończyć. Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie specjalnie?
- Która właściwie jest godzina? - mruknęłam, biorąc budzik do ręki. Sprawdziłam dwukrotnie. Wskazówki wskazywały dokładnie dwudziestą pierwszą. - O mój boże... Nie miałam pojęcia, że tak długo śpię. Nie zdążyłam nic ugotować, Charlie. - spojrzałam na niego przepraszając go wzrokiem. Podniósł rękę, uspokajając mnie.
- Nic się nie stało, Bells - odparł, uśmiechając się. - Zjadłem w pracy. Zamówiliśmy pizzę z kumplami - dodał, klepiąc się po brzuchu. - Nie wyglądasz najlepiej. Źle się czujesz?
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie wiedziałam do końca, co mi jest, byłam jedynie strasznie skołowana. Usiadłam z powrotem na łóżku, podpierając się rękoma.
- Może rzeczywiście powinnam odpocząć... - powiedziałam cicho, nie patrząc na Charliego. - Musiałam się przeziębić.
- Przyniosę Ci coś ciepłego do wypicia. Zaraz wracam - usłyszałam jego głos.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, opadłam bezsilnie na łóżko. Jedyne, czego teraz pragnęłam, to kilka godzin mocnego snu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellyn
PostWysłany: Nie 18:53, 12 Wrz 2010 
Początkujący


Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk


ROZDZIAŁ 4


EPOV

Była przerażona.
Widziałem to w jej oczach, słyszałem w przyspieszonym biciu jej serca, wyczuwałem w płytkim i ciężkim oddechu. Walczyła o życie, o powietrze, którego nie chciał dać jej Keller. A ja nie mogłem jej pomóc. Każdy mój ruch mógłby jej tylko zaszkodzić. Stałem bezradny, wsłuchując się w myśli Adama, gotowy, by w razie konieczności móc działać. A potem złapał jej dłoń i jednym ruchem obnażył krwawiącą ranę. Wszystko inne przestało się dla mnie liczyć.
Jej krew, o zapachu słodszym, niż wszystkie inne, zmąciła mi w głowie. Pochyliłem się, gotowy do skoku, chcąc jak najszybciej zaspokoić pragnienie, jednak coś w jej oczach skutecznie mnie od tego powstrzymało. Nigdy nie chciałbym, żeby się mnie bała. W porę otrząsnąłem się i zaniechałem czegoś, czego z pewnością bym żałował. Moja postawa zaskoczyła Kellera. Być może dlatego postanowił zrezygnować ze swoich planów i darować życie Belli. Gdy tylko opuściła jego ramiona, natychmiast znalazła się w moich. Delikatnie wziąłem ją na ręce uważając, by nie przesadzić z opiekuńczym uściskiem. Była tak krucha, że jednym nierozważnym gestem mógłbym wyrządzić jej krzywdę. Nim wrócił jej ojciec, zaniosłem ją do jej pokoju i zostawiłem, by odpoczęła. Sam przez całą noc kręciłem się koło jej domu pilnując, by była bezpieczna. Keller nie zaatakował ponownie.
Opuściłem wartę, gdy szykowała się do szkoły. Nie byłem jednak przekonany, czy zrobiłem to słusznie. Nie wyglądała zbyt dobrze. Obawiałem się, że wczorajsze wydarzenia mogły odbić się na jej zdrowiu mimo tego, że nic nie pamiętała.
- Spóźnia się... - mruknąłem do Alice.
Siedzieliśmy obydwoje w moim samochodzie, od piętnastu minut obserwując wjazd na szkolny parking. Dziewczyna nawet nie odwróciła się w moją stronę.
- Widziałam wyraźnie, jak wyjeżdża - odpowiedziała, również wypatrując furgonetki Belli.
- Wiem - rzekłem, przypominając sobie jej wizję, którą miała kilkanaście minut wcześniej. - Po prostu martwię się o nią. Rano wyglądała na chorą.
- Myślisz, że...? - Alice zwróciła się twarzą do mnie.
- Nie, to niemożliwe - odrzekłem, gwałtownie kręcąc głową. - Keller o wszystko zadbał. Byłby idiotą, gdyby sam się zdemaskował. Zresztą widziałem go dzisiaj w szkole. Wie, że Bella nic nie pamięta.
Alice znów spojrzała na parking, a w samochodzie zapadła cisza. Zacząłem nerwowo bębnić palcami w kierownicę. W końcu dziewczyna drgnęła, wbijając wzrok gdzieś przed siebie. Uważnie przysłuchiwałem się jej myślom.
- Miałeś rację - szepnęła. - Nie czuje się zbyt dobrze.
Warknąłem cicho, złorzecząc w myślach na Kellera. Z nim zamierzałem rozprawić się nieco później, w odpowiednim miejscu i czasie.
- Powinien zobaczyć ją Carlisle - zakomenderowała dziewczyna. - Idź do niej, zajmę się wszystkim.
Gdy wysiadałem z samochodu, furgonetka Belli właśnie parkowała w jednym z wolnych miejsc po drugiej stronie szkolnego parkingu. Spojrzałem niepewnie na Alice, jednak ta pomachała do mnie z wnętrza auta.
- Idź już! - krzyknęła. - Zanim zrobi to Adam!
Znów zerknąłem w stronę Belli. Wysiadała powoli z chevroletta, ostrożnie stawiając stopy na mokrej nawierzchni asfaltu. Posłuszny radom mojej siostry ruszyłem przed siebie, mijając po kolei uczniów. Niektórzy z nich przyglądali mi się z zaciekawieniem.
Dziewczyna nie zauważyła mnie. Stała koło samochodu, opierając się ciężko o drzwiczki. Przyspieszyłem kroku wyczuwając, że dzieje się coś złego. Ostatnie kilka metrów pokonałem prawie biegiem.
- Bello?! - odezwałem się na tyle głośno, by jej nie przestraszyć nagłym pojawieniem się obok jej osoby. Podniosła głowę i odwróciła się powoli w moją stronę. Spostrzegłem, że jest nienaturalnie blada. - Wszystko w porządku? - zapytałem, pochylając się nad nią. Kiwnęła głową, starając się uśmiechnąć, jednak widziałem, że robi to z wielkim trudem. Odruchowo przytrzymałem ją za ramię, gdy zachwiała się delikatnie.
- Chyba łapie mnie jakaś grypa... - powiedziała cicho, przymykając na chwilę oczy. - Powinno za chwilę przejść - próbowała mnie uspokoić, ale zamiast tego, jeszcze bardziej rozbudziła mój lęk o nią.
- Nie powinnaś przyjeżdżać do szkoły w takim stanie - wytknąłem jej, rozglądając się po parkingu. Niemal całkowicie opustoszał, co utwierdziło mnie w tym, że zajęcia właśnie się zaczęły. - Na niewiele się tu zdasz. Powinien zobaczyć Cię lekarz...
- Pojadę do niego popołudniu - zapewniła mnie sennym głosem, prostując się i zarzucając swój plecak na ramię. Niestety, nie trafiła.
Plecak upadł z łoskotem na ziemię, a mnie w ostatniej chwili udało się uchronić dziewczynę przed pójściem w jego ślady. Wziąłem ją na ręce, zaglądając w jej twarz. Zdecydowane bicie jej serca uspokoiło mnie trochę i pozwoliło stwierdzić, że to tylko zwykłe omdlenie.
- Zabieram Cię do szpitala - powiedziałem cicho, gdy kilka sekund później ocknęła się. Mruknęła coś niezrozumiale, po czym zamknęła z powrotem oczy.
- Przecież są lekcje... - rzekła bardzo słabym głosem.
- Nie martw się tym. Coś się wymyśli.
Przeszedłem dystans pomiędzy naszymi samochodami, po czym stanąłem przy drzwiczkach od strony pasażera obok mojego volvo. Bella otworzyła oczy i spojrzała przed siebie.
- Dasz radę stanąć? - zapytałem, przyglądając się jej uważnie. Kiwnęła głową, przebierając nogami w powietrzu. Rozśmieszyła mnie tym, jak uroczo się przy tym zarumieniła.
- Możesz mnie puścić. Dam radę wrócić na zajęcia - odpowiedziała. Przewróciłem oczami, wzdychając ciężko.
- Przed chwilą zemdlałaś. Nie puszczę Cię na lekcje. Zabieram Cię do szpitala.
Postawiłem ją na ziemi i otworzyłem przed nią drzwiczki. Podniosłem głowę i spojrzałem na nią profilaktycznie. Jej twarz nabrała już nieco zdrowszego kolorytu, ale nadal nie zachwycała swoją bladością.
- Wsiadasz, czy mam Ci pomóc? - spytałem. Naburmuszyła się pomimo złego samopoczucia, ale uległa mojej prośbie. Po chwili zatrzasnąłem za nią drzwiczki i ruszyłem, by zająć miejsce za kierownicą. Bella zapinała właśnie pas.
- Czuję się już dobrze - powiedziała, odwracając się twarzą do mnie. - Nie musisz tego robić.
- Daj spokój, Bello - przerwałem jej. - Lepiej będzie, jeśli Carlisle rzuci na to okiem.
Spojrzała na mnie pytająco, unosząc brew do góry.
- Carlisle to mój ojciec, praktycznie rzecz biorąc - zreflektowałem się natychmiast. - Jest lekarzem w tutejszym szpitalu. Dzięki temu będzie szybciej.
Kiwnęła głową, zamyślając się nad czymś. Ile dałbym, by móc wiedzieć, co siedzi w jej głowie. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, który sprytnie zostawiła tam dla mnie Alice. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Powiesz mi, dlaczego tak marnie wyglądasz? - zapytałem, chcąc sprytnie sprawdzić, ile pamięta z wczorajszej nocy. Zmrużyła oczy, zastanawiając się przez chwilę.
- W sumie... Nie za bardzo wiem - odparła cicho, odwracając wzrok i patrząc przed siebie. - Obudziłam się w podłej formie. Myślę, że to ta pogoda. Musiałam zmarznąć i złapać jakieś paskudne przeziębienie.
Kiwnąłem głową, wyjeżdżając z parkingu. Bella znów na mnie spojrzała, tym razem zatrzymując swój wzrok nieco dłużej. Zmusiłem się, by nie patrzeć na nią. Skupiłem się więc na drodze.
- Powiedziałeś, że Carlisle to Twój ojciec, praktycznie rzecz biorąc... - odezwała się niepewnie. - Co miałeś na myśli?
- Carlisle i jego żona, Esme, nie są moimi biologicznymi rodzicami - wyjaśniłem. - Właściwie ani moimi, ani Alice, Emmetta, Jaspera i Rosalie. Jesteśmy adoptowani.
- Och... - westchnęła. - Nie wiedziałam...
Uśmiechnąłem się, by pokazać jej, że nie popełniła żadnej gafy. Spojrzałem na nią. Odwzajemniła uśmiech, spuszczając wzrok i zarumieniła się, a jej serce przyspieszyło nienaturalnie. Zaniepokoiłem się.
- W porządku? - zapytałem. Kiwnęła głową, nie odpowiadając.
Będąc tak blisko niej, walczyłem z kuszącym zapachem jej krwi. Był mniej intensywny, niż wczoraj, jednak wciąż wyraźnie wyczuwałem go w powietrzu i musiałem powstrzymywać się, by nie dać ponieść się pragnieniu. Mógłbym wtedy tego żałować.
- Jesteśmy prawie na miejscu - oznajmiłem, zerkając na drogę. Oderwała wzrok od mojej twarzy i odwróciła go w drugą stronę. Zaczynałem żałować, że nasza wspólna podróż kończy się i już za chwilę będę musiał podzielić się Bellą z innymi ludźmi.
- Mam nadzieję, że nie sprawimy kłopotu Twojemu ojcu? - powiedziała, nie patrząc na mnie. Prychnąłem.
- Przypominam Ci, że zemdlałaś na parkingu. Musi Cię chociaż zbadać. Miałaś szczęście, że byłem w pobliżu.
Odwróciła głowę i nasze spojrzenia się spotkały.
- Dziękuję... - wyszeptała nieśmiało. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową.
- Do usług, Bello...


-*-*-*-


- Carlisle, co z nią? - złapałem mojego ojca, gdy wychodził z sali. Obejrzał się za siebie pilnując, by Bella nie słyszała naszej rozmowy.
- Jej organizm przeżył silny szok, choć ona sama nie zdaje sobie z tego sprawy - powiedział tak cicho, że żaden człowiek nie byłby w stanie rozszyfrować jego słów. - To są typowe objawy. Zawroty głowy, omdlenie... Po paru dniach dojdzie do siebie - stwierdził.
- Jaka jest wersja dla niej? - zapytałem zaniepokojony.
- Oficjalnie ma lekką grypę. Przepisałem jej witaminy. Może wracać do domu.
Kiwnąłem głową, przyjmując jego słowa do wiadomości.
- Zaopiekuj się nią, Edwardzie. Nie powinna być narażona na kolejny tak duży stres. Zabierz ją do domu - poprosił.
- Jasne... - przytaknąłem.
Ojciec poklepał mnie po ramieniu, po czym zostawił samego na korytarzu. Odprowadziłem go wzrokiem aż do zakrętu. Sekundę później drzwi sali uchyliły się i na zewnątrz wyszła Bella. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało, podchodząc bliżej.
- Mimo wszystko dziękuję, że mnie tu przywiozłeś - powiedziała cicho.
- Lepiej się już czujesz?
- Dużo lepiej. Możemy wracać do szkoły.
Pokręciłem przecząco głową, zabierając kurtkę z jej rąk. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Carlisle zalecił Ci odpoczynek. Odwiozę Cię do domu - rzekłem tonem nieznoszącym sprzeciwu. Bella jęknęła.
- Ale moja furgonetka!
- Wróci do domu zanim szeryf Swan skończy służbę. Nie martw się.
Ostatecznie udało mi się ją przekonać, by pozwoliła odwieźć się do domu. Całą drogę powrotną rozmawialiśmy o jej rodzicach. Dużo opowiadała o matce, która została ze swoim drugim mężem setki mil od Forks. Każdy szczegół, który dotyczył tej dziewczyny, niezmiernie mnie fascynował. Bella należała do tych niewielu ludzi, którzy potrafili swoją osobą zainteresować innych. Miała dużo do powiedzenia, a ja z minuty na minutę chciałem słuchać więcej i więcej. Niestety, nasz czas dobiegał końca.
- Wejdziesz na chwilę? - zapytała, gdy zaparkowałem na podjeździe jej domu. Spojrzałem na zegarek i uśmiechnąłem się.
- Obawiam się, że już nie zdążę - odparłem, spoglądając na nią. Widziałem, że moja odmowa zasmuciła ją. - Reszta rodzeństwa pewnie czeka, aż ich odbiorę ze szkoły.
- Rozumiem... - rzekła, rozchmurzając się. - W takim razie dziękuję za pomoc. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie Ty...
- Nie ma problemu - odpowiedziałem. - Teraz musisz odpocząć. Zmykaj do domu.
Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Z niechęcią odszukała klamkę w drzwiczkach, następnie nacisnęła ją i wysiadła z samochodu. Gdy była już przy drzwiach domu odwróciła się, by mi pomachać. Odwzajemniłem ten gest, po czym zawróciłem i odjechałem w kierunku szkoły.


-*-*-*-


Światło w pokoju Belli świeciło blado, podczas, gdy ona sama spała wyczerpana dzisiejszym dniem. Obserwowałem okolicę uważnie, obawiając się ponownego ataku Kellera. W razie potrzeby byłbym wtedy blisko dziewczyny, by móc ją obronić. Wciąż jednak zachodziłem w głowę, czym tak bardzo naraziła się Adamowi. Wydawała się być bez skazy.
Wszelkie próby poznania myśli Kellera nie powiodły się. Facet skrzętnie ukrywał swoje zamiary, jakby znał moje możliwości. Zachowywał się też, jakby wiedział o mnie wszystko, żaden mój ruch nie był dla niego zaskoczeniem. Ja natomiast miotałem się bezsilnie, chcąc przypomnieć sobie, skąd mógł mnie znać. Niestety, nic nie przychodziło mi do głowy.
Wstałem z fotela i przeszedłem pokój Belli, poruszając się bezszelestnie, starając się jej nie obudzić. Przejrzałem zdjęcia w ramkach na półce, zatrzymując się na chwilę przy tym, przedstawiającym najwyraźniej jej rodziców oraz ją samą. Urodę niezaprzeczalnie odziedziczyła po matce. Nie mogłem oderwać oczu od dużych, brązowych oczu dziewczyny. Musiałem powstrzymać się, by nie zabrać zdjęcia ze sobą. Zdradziłbym wtedy swoją obecność w jej pokoju.
Szmer piętro niżej postawił mnie na równe nogi. Odstawiłem ramkę na jej miejsce, po czym szybko zniknąłem z pomieszczenia. Słyszałem, jak szeryf Swan otwiera drzwi do pokoju Belli sprawdzając, czy ta śpi. Uśmiechnąłem się do siebie. Gdyby tylko wiedział, że od kilku dni otoczona jest baczną opieką jednego z miejscowych wampirów...
- Spodziewałem się, że Cię tu zastanę...
Odwróciłem się do tyłu, stając twarzą w twarz z Kellerem. Poziom wściekłości wewnątrz mnie gwałtownie urósł. Adam uśmiechnął się półgębkiem, nie ruszając się nawet o milimetr.
- Czego tu szukasz? - spytałem, siląc się na spokojny ton głosu. Zadał głowę do góry, spoglądając na okna pokoju Belli.
- Podobnie, jak Ty, odwiedzam Bellę - odpowiedział mi, nie patrząc na mnie. - Jest taka bezbronna, gdy śpi, nie sądzisz? - zapytał.
W ułamku sekundy doskoczyłem do niego, wpadając razem z nim z impetem w pobliskie drzewo. Zaśmiał się, gdy złapałem go za gardło i przycisnąłem do drewna, aż zaskrzypiało pod jego ciężarem.
- Jeśli nie zostawisz jej w spokoju... - zagroziłem.
- Nie... zostawię... - wycedził, poważniejąc raptem. - Tak, jak Ty nie zostawiłeś wtedy Sophii...
Zesztywniałem, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. O czym do licha mówił? Korzystając z okazji Adam uwolnił się z mojego uścisku i odszedł kilka kroków w bok. Ja nadal stałem, wpatrując się tępo w przestrzeń. Keller odsłonił przede mną skrawek swoich myśli, od których zakręciło mi się w głowie.
- Kim Ty...? - zacząłem.
- Daj znać, kiedy już sobie przypomnisz... - odparł, po czym odwrócił się tyłem i puścił biegiem w las.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellyn
PostWysłany: Śro 14:06, 29 Wrz 2010 
Początkujący


Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk


Rozdział 5

BPOV


Jakimś cudem Charlie dowiedział się o mojej nagłej niedyspozycji w szkole. Podejrzewałam, że któraś z uczynnych pracownic szkolnego sekretariatu powiadomiła go o incydencie na parkingu. Następnie wystarczył telefon do doktora Cullena i w efekcie kolejne dwa dni spędziłam w domu z surowym nakazem oszczędzania się i wypoczywania. Owszem, wypoczywałam, o ile wypoczynkiem można nazwać leżenie i gapienie się w szklany ekran telewizora oraz gotowanie obiadów, z przerwami na odwiedziny Alice, która wpadała raz dziennie, zaabsorbowana moją chorobą. Kilka razy odebrałam także telefon od Edwarda, choć szczerze mówiąc, bardziej liczyłam na to, że odwiedzi mnie osobiście. Nic takiego jednak się nie stało.
W sobotę z ledwością udało mi się przekonać Charliego, że czuję się na tyle dobrze, że może wybrać się na całodniowe wędkowanie. Alice i cała jej rodzina wyjechała z Forks na cały weekend, więc jedyne, co mi zostało, to leniwe przedpołudnie z książką w ręku.
Popołudniu pogoda pogorszyła się i całe niebo zasnuły gęste, ciemne chmury. W ciągu kilku godzin deszcz pokrył całą okolicę, zamieniając podwórko w błotnisty tor przeszkód. Z niepokojem wyglądałam powrotu Charliego, bojąc się, że utknie gdzieś w lesie. Gdy minęła wyznaczona przez niego godzina powrotu, zmieniłam się w kłębek nerwów. Nie miałam pojęcia, co robić.
W końcu, około godziny dziewiętnastej, usłyszałam głośny warkot silnika samochodu, który wjeżdżał na podjazd. Wyjrzałam przez okno. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, że przed radiowozem Charliego stoi drugie, ciemniejsze auto. W stronę wejścia szło właśnie dwóch mężczyzn, którzy chwilę później weszli do środka. Do moich uszu dobiegł głośny śmiech.
- Bello?! - Charlie krzyknął w głąb domu. - Jesteś tu?!
- Jestem! - odkrzyknęłam, wychodząc do przedpokoju.
- Bello, mamy gościa - oznajmił ojciec, ustępując miejsca chłopakowi, który wyłonił się zza jego pleców. - W drodze powrotnej padł mi akumulator. Jakby tego było mało, utknąłem w jakimś obrzydliwym błocie. Miałem szczęście, że ten młody człowiek był w pobliżu. Pomógł mi i podholował mnie do domu. Skarbie, poznaj...
- My się już znamy - chłopak przerwał Charliemu, uśmiechając się do mnie szeroko. - Prawda, Bello?
Patrzyłam na niego jak urzeczona. Chwilę zajęło mi pojęcie, że zwraca się do mnie. Mrugnęłam kilka razy oczami, zanim odpowiedziałam.
- Tak - powiedziała, zerkając na zaskoczonego Charliego. - Chodzimy razem z Adamem do szkoły. - wyjaśniłam. Ojciec uśmiechnął się do Kellera.
- No cóż - mruknął. - Trafiło Ci się, nie ma co...
Adam odpowiedział uśmiechem, co wprawiło mnie w jeszcze większy zachwyt. W jego wyglądzie było coś, co niepokoiło, ale jednocześnie zapierało dech w piersiach swoją niezwykłością. Chłopak bez problemu jednym, szerokim uśmiechem mógł zmącić w głowie każdej dziewczynie. Bez wątpienia, ja byłam jedną z nich. Z trudem złapałam oddech.
- Odgrzeję Ci obiad - zaproponowałam, zwracając się do Charliego. - Musisz być głodny.
- Jak wilk - dodał mój ojciec. - Adam, zjesz ze mną? - spytał chłopaka. Keller pokręcił przecząco głową.
- Jestem po obfitym posiłku - zerknął na mnie. - Ale chętnie dotrzymam towarzystwa, jeśli tylko mogę.
- Jasne, że tak - Charlie uśmiechnął się. - Chodźmy do kuchni.
Zajęłam się odgrzewaniem obiadu, starając się uspokoić szybko bijące serce i opanować drżenie rąk. Kątem oka zauważyłam, że Adam przygląda mi się ukradkiem, rozmawiając w międzyczasie z Charliem.
- Ile masz lat? - mój ojciec zabrzmiał, jakby rozpoczynał jedno ze swoich przesłuchań. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, wyjmując ciepły talerz z mikrofalówki.
- Osiemnaście - odparł Adam.
- Więc jesteś już w pewnym sensie pełnoletni? - kontynuował Charlie. Adam przytaknął. - Mieszkasz z rodzicami?
- Nie. Moi rodzice zmarli wiele lat temu. Do pełnoletności mieszkałem z wujem w Chicago.
Charlie gwizdnął z wrażenia.
- Chicago... - powtórzył. - Kawał drogi. To stamtąd przyjechałeś? Sam?
Odwróciłam się od blatu kuchennego i podeszłam do stolika, trzymając w ręce talerz dla Charliego. Postawiłam obiad na stole. Ojciec posłał mi spojrzenie pełne wdzięczności.
- Tak. Przyszedł czas na usamodzielnienie - odrzekł Adam, również spoglądając na mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, spuściłam wzrok i spłonęłam rumieńcem. Keller uśmiechnął się półgębkiem i powrócił do Charliego.
- Forks to małe i spokojne miasteczko - mówił Charlie, jedząc ze smakiem to, co znajdowało się na talerzu. - Niewiele się tu dzieje. Dziwi mnie, że wy, młodzi, właśnie je wybieracie. To nie jest chyba miejsce dla takich młodych ludzi. Niechętnie tu przyjeżdżają.
- Póki co nie narzekam - chłopak znów powędrował wzrokiem po mojej twarzy, co nie uszło tym razem uwadze mojego ojca. Zlustrował wyraz mojej twarzy, a następnie chrząknął znacząco.
- Chodzicie do tej samej klasy? - spytał, przenosząc wzrok na Adama.
Usiadłam przy stole, przysłuchując się rozmowie.
- Nie - odpowiedziałam, patrząc na Charliego.
- Jestem w klasie rocznik wyżej - dodał Adam.
- Ale znacie się? - zdziwił się mój ojciec, wyciągając najwyraźniej jakieś wnioski ze swojej wcześniejszej obserwacji naszego zachowania.
- Spotkaliśmy się kiedyś na parkingu szkolnym - powiedziałam.
- Znokautowała mnie drzwiami furgonetki - uśmiechnął się Adam. Charlie zawtórował mu, głośno rechocząc.
- Cała Bella - podsumował. - To dla niej typowe. - wyjaśnił, spoglądając na mnie wesoło. Zarumieniłam się, unikając wzroku chłopaka. Czułam jednak, że intensywnie mi się przygląda. To było bardzo krępujące.
Nawet nie spostrzegłam, kiedy talerz Charliego stał się pusty. Odsunął się z satysfakcją, wyciągając się na krześle.
- Umierałem z głodu - mruknął, z zadowoleniem klepiąc się po brzuchu. - Byłbym zapomniał - dodał, zwracając się do mnie. - W bagażniku jest porcja świeżych ryb, trzeba wadzić je do zamrażalnika.
- Zajmę się tym - podniosłam się z krzesła i uśmiechnęłam się do ojca. Sekundę później w moje ślady poszedł Adam.
- Pomogę Ci - zaoferował, wstając i patrząc na mnie. Charlie obrzucił go spojrzeniem, po czym spojrzał na mnie. - Jest ciemno, Bella nie powinna wychodzić sama o zmroku.
- Forks to bezpieczne miasto - rzucił Charlie oburzony. - Od lat nie stała się w nim nikomu krzywda.
- Ale wciąż trzeba pamiętać, że mieszkacie w okolicy lasu - wyjaśnił spokojnie Adam. - W którym roi się od dzikich zwierząt...
Charlie zawahał się na moment, patrząc to na mnie, to na Adama. W końcu westchnął, machając ręką.
- Masz racę, zapomniałem o tym. - mruknął. Keller odpowiedział uśmiechem i spojrzał na mnie.
- Chodźmy, Bello - powiedział.


-*-*-*-


- Wieki Cię nie widziałem! - odezwał się Adam, gdy tylko wyszliśmy na ganek. Odwróciłam się do niego twarzą, uśmiechając się nieśmiało.
- Daj spokój - poprosiłam. - To tylko kilka dni.
- Coś się stało? - zapytał chłopak, idąc za mną w kierunku radiowozu mojego ojca.
- Byłam chora - odpowiedziałam, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. - Dlaczego pytasz?
- Powiedzmy, że ciekawiło mnie, co się z Tobą dzieje - Adam przystanął przy drzwiach pasażera, opierając się o dach samochodu. - Po tym, jak tamten gość zabierał Cię z parkingu.
- Masz na myśli Edwarda? - zdziwiłam się. - Widziałeś to?
- Szedłem akurat do szkoły, kiedy on niósł Cię w stronę swojego samochodu. Dziwnie to wyglądało, przyznam szczerze.
- Edward zabrał mnie do szpitala po tym, jak zemdlałam koło mojej furgonetki - wyjaśniłam mu, otwierając bagażnik. - Nie wiem, co by było, gdyby nie on.
- To Twój chłopak? - wypalił nagle Adam. Rzuciłam mu zawstydzone spojrzenie, po czym zanurkowałam w bagażniku w poszukiwaniu ryb. Nietrudno było je znaleźć.
- Nie - wymamrotałam, podnosząc się. Adam zjawił się u mojego boku. - To dobry znajomy - dodała, wręczając mu siatkę.
- Jak dobrze go znasz? - drążył temat Keller.
- Dość dobrze - odpowiedziałam, zatrzaskując z hukiem klapę. - Musimy rozmawiać o Edwardzie?
Adam posłał mi czarujący uśmiech, po którym zakręciło mi się w głowie. Czy to możliwe, że robił to świadomie?
- Jasne, że nie - powiedział cicho, przepuszczając mnie. - O czym w takim razie chcesz rozmawiać?
Przyjrzałam mu się uważniej, wstrzymując oddech. Zaryzykujmy.
- O Tobie.
Kolejny ciepły uśmiech i kolejny zawrót głowy. W ostatniej chwili przypomniałam sobie, jak się oddycha.
- Co chciałabyś wiedzieć, Bello? - spytał, przyglądając się mojej twarzy.
- Naprawdę mieszkasz tu sam? - uniosłam w górę brew, nie do końca wierząc w jego wcześniejsze słowa.
- Naprawdę. W domu na obrzeżach miasta.
- Całkowicie sam?
- Czy mam Cię tam zabrać, żebyś mi uwierzyła? - przysunął się do mnie, patrząc wprost w moje oczy. W słabym świetle, które paliło się na ganku zauważyłam, że jego ciemne oczy błyszczą nienaturalnym, dzikim wręcz blaskiem. Wciągnęłam głośno powietrze, wymykając się jego hipnotyzującej mocy. To właśnie ten blask urzekał w Adamie najbardziej.
- Nie. Nie trzeba - odpowiedziałam cicho, wpatrując się w niego tępo. Adam odwrócił wzrok i spojrzał na ścianę lasu niedaleko nas. Popatrzyłam w tym samym kierunku, coś sobie przypominając. - O co chodziło z tymi dzikimi zwierzętami? - zapytałam, znów zwiększając dystans pomiędzy nami. Chłopak prychnął, nie odwracając wzroku od ciemnej kolumny drzew.
- Powiedziałem prawdę - usłyszałam tylko jego głos. - Mieszkanie w domu w pobliżu lasu nie jest wcale takie bezpieczne, jakim się może wydawać. - Wracajmy do domu - dodał szorstko, obrzucając mnie spojrzeniem i kierując się w stronę ganku. Zaskoczona znów przeczesałam wzrokiem las, jednak nie gdy nie znalazłam nic, co by mnie zaniepokoiło, podreptałam posłusznie za Adamem.


-*-*-*-


Gdy przekroczyliśmy próg domu, Charlie właśnie kończył rozmawiać z kimś przez telefon. Odłożywszy słuchawkę, podrapał się po głowie z zasępionym wyrazem twarzy.
- Tato? - podeszłam do niego, podczas, gdy Adam zanosił do kuchni siatkę z rybami. - Coś się stało?
- Właśnie dostałem telefon, że patrol znalazł w okolicy zwłoki miejscowego drwala. Prawdopodobnie został zaatakowany przez jakieś zwierze. Chyba muszę tam pojechać - odpowiedział Charlie, nie patrząc na mnie. - Miałeś rację, młody człowieku - zwrócił się do Adama. Nawet nie zauważyłam, że chłopak stoi już obok mnie. - Las nie jest bezpieczny.
Ruszył w kierunku, wyjścia, zabierając po drodze z szafki swoją służbową broń. Nagle stanął, mrucząc coś pod nosem.
- Bello, mogę pożyczyć Twój samochód? - spytał, odwracając się do mnie. - Mój radiowóz nie pojedzie.
- Jasne, że tak - odparłam, sięgając do kieszeni i wyjmując z niej kluczyki. Po chwili rzuciłam je ojcu, który złapał je w ostatniej chwili.
- Ma się ten refleks - uśmiechnął się do mnie, po czym spojrzał na Adama. - Postaram się wrócić tak szybko, jak to możliwe - dodał, pochmurniejąc trochę. Złapał za klamkę i wyszedł za drzwi.
Popatrzyłam na Adama. Odwrócił wzrok od drzwi i zmrużył oczy, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
- Mogę Ci jeszcze w czymś pomóc, zanim i ja odjadę? - zapytał, uśmiechając się lekko. - Mogę teraz ja usłyszeć coś o Tobie?
Kiwnęłam głową, znów czując na sobie urok niesamowitych oczu chłopaka. Widząc moją zgodzę, wskazał ruchem głowy, byśmy przeszli do kuchni. Wykonałam jego prośbę.
- Mam przeczucie, że to będzie długa rozmowa - mruknął, idąc za mną.


-*-*-*-


- Nie wiem, czy byłoby mnie stać na takie poświęcenie - rzekł z powątpiewaniem w głosie Adam, poprawiając się na krześle. - Decyzja o przeprowadzce tutaj musiała być dla Ciebie trudna.
- Może trochę. Teraz przestaję żałować - odpowiedziałam, szorując w zlewie mokry talerz. - Forks zaczyna mi się podobać.
- Ja też je lubię - dodał, rozglądając się po kuchni. - Pasuje mi taki układ. Zero upałów, masa zieleni i wyśmienite towarzystwo - wyliczał.
- Jakoś nie widzę, żebyś trzymał się tego towarzystwa - zerknęłam na niego przez ramię. - Skoro mieszkasz na obrzeżach, musisz być samotnikiem.
Adam wstał i podszedł do mnie. Podniósł jeden z noży, które leżały na szafce, czekając, aż schowam je do szuflady i bawił się nim przez moment, przyglądając się swojemu odbiciu.
- Jestem - przyznał. - Ale ludzkie towarzystwo od czasu do czasu tez jest niezłe - znów spojrzał na mnie, unosząc nóż w górę. - Gdzie schować?
Wskazałam brodą na szufladę koło niego.
- Mogłam to sama zrobić - powiedziałam, wracając do mycia talerza.
- Nie chciałem, żebyś się skaleczyła - oznajmił, mierząc mnie wzrokiem. Moje serce przyspieszyło, gdy poczułam, że zbliża się do mnie coraz bardziej. Na moment zapadła między nami cisza, którą przerwał w końcu dźwięk dzwoniącego telefonu. Podskoczyłam zaskoczona.
- Odbiorę - rzuciłam w stronę Adama, wychodząc do przedpokoju. W sekundzie znalazłam się przy telefonie i zasapana podniosłam słuchawkę. - Słucham?
- Bella? - po drugiej stronie usłyszałam wysoki ton Alice. - Wszystko w porządku?
- Tak... - odpowiedziałam, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. - Dlaczego miałoby nie być?
- Chciałam sprawdzić tylko, jak się czujesz - usprawiedliwiła się dziewczyna. Po tonie jej głosu zauważyłam, że uspokoiła ją moja odpowiedź.
- Myślałam, że nie ma Was w Forks - rzekłam, opierając się o ścianę i odwracając w kierunku kuchni. Adam znów siedział na swoim miejscu.
- Bo nie ma - powiedziała Alice. - Dzwonię tylko tak... profilaktycznie - dodała. - Cieszę się, że nic Ci nie jest.
- Zapewniam Cię, ze jestem już zdrowa jak ryba - odpowiedziałam, uśmiechając się do siebie. - Zobaczymy się w poniedziałek w szkole.
- Już nie mogę się doczekać. Uważaj na siebie, Bello.
Kliknięcie po drugiej stronie linii oznajmiło koniec połączenia. Zdziwiona odłożyłam słuchawkę i wróciłam powolnym krokiem do kuchni. Na mój widok Adam wstał z krzesła.
- Zrobiło się późno - rzekł, patrząc na mnie. - Powinienem się zbierać. Szeryf za chwilę wróci z lasu. Nie chciałbym, żeby zobaczył, że wciąż tu jestem.
Kiwnęłam głową. Adam uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Ale mam pewien pomysł - dodał. - Chciałbym pozbawić Cię wszelkich wątpliwości co do mojego domu. Jutro będziesz miała okazję go obejrzeć, jeśli zechcesz - zaproponował.
- Wierzę w Twoje słowa - odparłam, odwzajemniając jego uśmiech. - Nie musisz mi niczego udowadniać.
- Ale ja chcę - przerwał mi chłopak. - Przyjadę jutro po Ciebie.
Skierował swe kroki w stronę przedpokoju. Nie miałam innego wyjścia, tylko zgodzić się na jego propozycję.
- W porządku - odrzekłam. - W takim razie do zobaczenia jutro.
Chłopak machnął mi na pożegnanie, a następnie zniknął w przedpokoju. Chwilę potem usłyszałam trzask zamykanych drzwi i pomruk silnika jego odjeżdżającego samochodu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellyn
PostWysłany: Wto 16:08, 09 Lis 2010 
Początkujący


Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk


Rozdział 6

EPOV

- Jest bezpieczna? - drobna sylwetka Alice zamajaczyła w otwartych drzwiach mojego pokoju. Odwróciłem się przodem do niej i rzuciłem jej zmęczone spojrzenie.
- Nie jestem pewien. Nie wyczułem żadnych niepokojących sygnałów ze strony Kellera - odpowiedziałem, zwracając się do niej plecami i opierając dłoń o szybę. - Nie planuje niczego?
- Nic takiego nie widzę - rzekła cicho dziewczyna, zbliżając się do mnie. Stanęła za mną, wpatrując się w tym samym, co ja, kierunku. Później poczułem jej dłoń na moim ramieniu.
- Dziękuję za to, że dzisiaj mnie ostrzegłaś, Alice - szepnąłem. - Nie wiem, czy dałbym radę bez Twojej pomocy.
- Oczywiście, że dałbyś - wyczułem w jej głosie nutkę zadowolenia. - Poza tym, sam widziałeś, że to był fałszywy alarm. Belli nic nie groziło...
Odwróciłem się w jej stronę i warknąłem cicho. Przestraszona dziewczyna cofnęła się dwa kroki w tył, odruchowo przyjmując obronną pozę.
- Przy nim nigdy nie jest bezpieczna... - syknąłem przez zaciśnięte zęby, wkładając w to maksymalną ilość złości. Alice opuściła ręce i spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem. - Przepraszam - dodałem, prostując się. - Przepraszam, poniosło mnie.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziała dziewczyna, znów robiąc krok w moim kierunku. - Masz rację. Adam stanowi wielkie zagrożenie dla Belli. Musimy się zastanowić, co z nim zrobić.
Kiwnąłem głową, odchodząc od okna. Usiadłem w fotelu stojącym w rogu pokoju, po czym spuściłem głowę w dół, starając się zebrać wszystko w jedną całość. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat miałem z tym problem.
- Co zamierzasz? - Alice podeszła do mnie i usiadła na podłodze obok fotela. Prychnąłem.
- Pytasz, jakbyś tego nie wiedziała... - odpowiedziałem, nie podnosząc głowy.
Moja siostra milczała, ale chcąc nie chcąc słyszałem jej własne myśli. Przywoływała w pamięci właśnie swoje ostatnie spotkanie z Bellą. Widok delikatnej twarzy dziewczyny sprawił, że poczułem w sobie kolejną dawkę niespodziewanej energii. Alice podniosła głowę i spojrzała na mnie. Najwidoczniej zobaczyła już, że podjąłem decyzję.
- Proszę, uważaj na siebie, Edwardzie... - szepnęła do mnie. Wstałem z zamiarem opuszczenia pokoju. Mijając dziewczynę, rozczochrałem jej czarne, sterczące na wszystkie strony włosy i uśmiechnąłem się do niej blado.
- Dzięki, Alice... - rzuciłem krótko na odchodne.


-*-*-*-


Drzwi zaskrzypiały cicho, by już po chwili otworzyć się z jękiem. Nie zmieniając pozycji wciąż stałem przy oknie, oczekując, aż postać znajdzie się już wewnątrz pomieszczenia. Gdy kroki stały się coraz głośniejsze wiedziałem, że czas stanąć twarzą w twarz z problemem. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Witaj, Cullen... - głos w holu poprzedził światło, które w chwilę później rozbłysło w salonie. Keller stanął w progu, przyglądając mi się ze zjadliwym uśmiechem. - Byłem pewien, że wpadniesz.
- Ta wizyta nie należy do najlepszych w moim życiu - mruknąłem niechętnie, podchodząc do kominka. Adam wszedł do salonu, ignorując moją wypowiedź.
- A wiesz, że jesteś pierwszym gościem w tym domu? - zapytał, siadając wygodnie na kanapie. - Cieszy mnie to niezmiernie. Dziś Ty. Jutro Bella. Kto pojutrze?
Z mojego gardła wydobył się niski, cichy pomruk, którym chciałem ostrzec chłopaka. Podniósł na mnie swój wzrok i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Hej, wyluzuj, stary... - podniósł w górę obydwie ręce i wstał z kanapy. - Od zawsze jesteś taki nerwowy? - spytał.
- Prosiłem, żebyś nie zbliżał się do Belli - wycedziłem zza zaciśniętych zębów. - Jak widzę, nie dotarło. Może powinienem użyć innych argumentów?
Keller roześmiał się głośno, a jego donośny głos w momencie wypełnił całe pomieszczenie. Zwrócił się tyłem do mnie, nie przestając okazywać swojej radości. Tyle wystarczyło mi, bym napiął wszystkie swoje mięśnie, a następnie z niewyobrażalną szybkością skoczył na plecy wampira stojącego przede mną. Ku mojemu zaskoczeniu Keller odwrócił się jednak twarzą do mnie, w ostatniej setnej sekundy unikając ciosu. W zamian poczułem silny uścisk na moich przedramionach. Jeden szybki ruch Adama i leżałem na ziemi, czując pod sobą resztki połamanego stołu. Keller pochylił się nade mną, zaglądając mi w twarz.
- Oszczędź sobie argumentów, Cullen - odpowiedział z poważną miną. - Nie działają na mnie.
Odzyskując siły podniosłem się, odpychając od siebie chłopaka. Tym razem to on wylądował na przeciwległej ścianie, mijając o milimetry wielką półkę z książkami. Uderzenie wydawało się nie robić na nim żadnego wrażenia, wstał bowiem, i nie zważając na bałagan na podłodze, ruszył w moim kierunku. Po raz kolejny przekonałem się, że jest szybszy ode mnie, gdy stałem przyciśnięty do ściany obok kominka.
- Parę dni temu rozmawialiśmy pod domem Belli... - odezwał się ponownie, przybierając mroczny ton. - Jest parę spraw w naszej przeszłości, które nas ze sobą łączą, Edwardzie... - dodał, mrużąc oczy.
- Próbowałem do tego dojść... - odparowałem, nie siłując się z nim więcej. Na ustach Kellera zagościł złośliwy uśmiech.
- I jak rezultaty? - zapytał.
- Marne.
Całkowicie rozluźnił uścisk i pozwolił mi swobodnie spojrzeć w jego twarz. Sam cofnął się kilka kroków w tył.
- Kim jesteś? - mruknąłem wściekły, zadając po raz kolejny to pytanie. - Po co tu przyjechałeś, Keller?
Uśmiechnął się, obchodząc powalony stos desek leżący pośrodku salonu. Przykucnął przy jednej z nich, biorąc ją do ręki, po czym podszedł powoli do kominka, wkładając go w palenisko. Gdy wyjął z kieszeni dużą, srebrną zapalniczkę, jego uśmiech zgasł.
- W 1918... - zaczął, nie patrząc na mnie. - Wracałem do domu z wojny jako odznaczony i szanowany żołnierz... Byłem z siebie dumny. Medale. Respekt. Byłem doceniany... - wyliczał powoli. Odsunąłem się od ściany, zbliżając się odrobinę do niego. Nie zwróciłem tym jego uwagi. - Miałem też inne powody do radości. W domu w Chicago czekała na mnie młoda, piękna żona. Sophia...
Zmrużyłem oczy, starając się wbić w jego myśli. Spotkało mnie jednak kolejne rozczarowanie. Myśli Adama były skrzętnie przez niego blokowane. Moje przypuszczenia potwierdzały się. Musiał wiedzieć o mnie więcej, niż się spodziewałem.
Przeniosłem wzrok na kawałek drewna, trawiony przez coraz większy płomień. Keller nie spuszczał w niego wzroku.
- Wracałem cały w skowronkach - kontynuował swoją opowieść. Chłonąłem każde jego słowo, chcąc jak najszybciej dojść do prawdy. - Już z daleka przeczuwałem, że coś jest nie w porządku. Było za cicho. Za spokojnie. Wszedłem do domu, rozglądając się na Sophią. Nie zastałem jej w salonie. Za to jedyne, na co natrafiłem, to ciała dwóch robotników leżące na podłodze między salonem a kuchnią. Poszedłem dalej... Sophia...
Zamilkł na moment, a jego głos zadrżał. W sekundzie opanował się i odwrócił wzrok w moim kierunku, odblokowując tym samym swoje myśli. To, co ujrzałem w jego wspomnieniach zwaliło mnie z nóg, przyciskając swoim ciężarem. Adam wstał, odrzucając na bok drugi kawałek drewna trzymany w dłoni. Stałem, wpatrzony w jeden punkt, przeczesując to, co znajdowało się w jego głowie. Z każdym kolejnym okruchem jego wspomnienia czułem narastające we mnie obrzydzenie.
- Tak... - usłyszałem jego głos, znajdujący się coraz bliżej mnie. - Trzymałeś ją w ramionach, odbierając jej życie z każdą jej kroplą krwi... Byłeś tak zaabsorbowany jej zdobyczą, że nie zauważyłeś, kiedy wszedłem...
Podniosłem wzrok, napotykając jego wściekłe spojrzenie. Myśli Kellera sprawiały mi teraz ból. Skrzywiłem się odruchowo, cofając się do tyłu. Dobrze pamiętałem, co było potem...
- Ale kiedy to się stało, zostawiłeś ją i skupiłeś się na mnie, a potem w pośpiechu uciekłeś. Rzuciłeś się na mnie, chcąc mnie zabić. Chciałeś pozbyć się świadka, Cullen. Niestety, jak widać, nie udało Ci się to. Jestem tu. Stoję przed Tobą. Opowiadam Ci moją historię. Przypominam Ci, jak odebrałeś mi to, co kochałem. Wspaniałe życie i żonę...
Nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Patrzyłem na Adama, borykając się z demonami swojej przeszłości.
- Przyrzekam Ci, Cullen... - odezwał się znów do mnie, zniżając ton swojego głosu. - Że zamienię Twoje życie w piekło... Teraz ja skoncentruję się na tych, na których Ci zależy... - mówił. - A zacznę od Isabelli Swan...


-*-*-*-


BPOV

Schodząc na dół na śniadanie, nie zastałam już Charliego. Zamiast niego przywitał mnie stojący na stole pusty talerz i leżąca obok niego kartka informująca mnie, że mój ojciec wróci dziś znacznie później, niż zwykle. Nie podnosząc kawałka papieru z blatu odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę lodówki z nadzieją, że znajdę w niej coś, co nada się do zjedzenia. Mijając stojące na szafce radio, mimochodem włączyłam przycisk play. Wnętrze kuchni natychmiast wypełniło się energetycznymi dźwiękami muzyki rockowej. Otworzyłam lodówkę i zabrałam się za przeczesywanie wzrokiem jej półek. Kilka minut później odsunęłam się, trzymając w ręku kilka jajek i butelkę z odrobiną mleka. Bezapelacyjnie muszę zrobić zakupy.
- Jesteś zdolna, Bells - mruknęłam do siebie. - A zdolny kucharz poradzi sobie nawet z tak skromnym asortymentem... - dodałam, zamykając lodówkę, pozostawiając w niej uprzednio jajka. Dziś na śniadanie będą musiały wystarczyć mi płatki z mlekiem. Podeszłam do szafki i sięgnęłam po stojące na niej opakowanie.
- Rozmawiasz sama ze sobą? - odezwał się ktoś za mną.
Odwróciłam się gwałtownie, rozsypując przy okazji moje śniadanie. Większość zawartości pudełka znalazła się w ten sposób na podłodze kuchni.
- Chryste, Adam... - powiedziałam, prawie krzycząc. - Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam. Nie miałem takiego zamiaru - chłopak uśmiechnął się do mnie, wchodząc do pomieszczenia. Widząc mój zdezorientowany wyraz twarzy, obejrzał się za siebie. - Pukałem, ale nikt nie odpowiadał - usprawiedliwił się, wskazując ręką na otwarte drzwi. - Drzwi były otwarte, więc wszedłem do środka. Jeśli nie powinienem był, powiedz. Więcej tego nie zrobię.
Odpowiedziałam uśmiechem i machnęłam ręką, wypuszczając powietrze, które zdążyło zebrać się w moich płucach.
- Nic nie szkodzi. Jestem zaskoczona, bo nie spodziewałam się tu nikogo o tej porze.
Adam podniósł rękę i zerknął na swój zegarek umieszczony na jego prawym nadgarstku. Zdziwiony uniósł brwi do góry.
- Rzeczywiście, jest wcześnie... - przyznał mi rację. - Nie przeszkadzam?
Przewróciłam oczami i odwróciłam się plecami do niego, ponownie zabierając się za szykowanie śniadania.
- Chyba żartujesz - odparłam, śmiejąc się. - Siadaj.
Usłyszałam, że chłopak posłusznie wykonuje moje polecenie, bowiem stare krzesło Charliego zaskrzypiało cicho pod nim.
- Zjesz ze mną? - spytałam, zwracając się do niego bokiem. Kiwnął przecząco głową.
- Nie jestem głodny, Bello - odpowiedział.
Po chwili siedziałam już naprzeciwko niego, trzymając w ręku miskę płatków. Adam obserwował mnie z ciekawością.
- Moja propozycja jest wciąż aktualna - odezwał się w pewnym momencie. - Nadal chcesz obejrzeć mój dom? - zapytał z tajemniczym błyskiem w oku. Kiwnęłam ochoczo głową.
- Sam podsunąłeś ten pomysł - odrzekłam, mówiąc z pełnymi ustami. Adam roześmiał się głośno. - Chyba, że masz zamiar się wycofać? - zagadnęłam.
- Bynajmniej. Twoje towarzystwo sprawi mi niebywałą przyjemność.
Zarumieniłam się, po czym wpakowałam do ust kolejną porcję nasiąkniętych mlekiem płatków.
- Jeżeli chcesz mieć jeszcze chwilę dla siebie, zostawię Cię samą - zaproponował chłopak. - Przyjadę po Ciebie później.
- Jeżeli nie znudzi Cię czekanie na mnie, będę gotowa za piętnaście minut - zripostowałam, wstając od stołu. Spojrzałam na Adama, chcąc wyłapać jego reakcję na moje słowa. Wydawał się być zadowolonym.
- Więc poczekam - zadecydował.
- Więc załatwione - uśmiechnęłam się i odstawiłam pustą miskę do zlewu. - Zaraz będę z powrotem - zapewniłam chłopaka, omijając stół i kierując się w stronę schodów prowadzących do mojego pokoju.
Gdy powróciłam na dół, Adam czekał już na mnie w przedpokoju, trzymając w rękach moją kurtkę. Podziękowałam mu, posyłając w jego kierunku nieśmiały uśmiech.
- To miłe... - skomentowałam, wsadzając ręce w rękawy odzienia.
- Dla mnie również - odparł chłopak, zbliżając się do mnie odrobinę. - Ładnie pachniesz... - dodał, uśmiechając się uroczo, czego efektem był ogromny rumieniec, wkradający się na moje policzki.
- Chodźmy - ucięłam, odsuwając się od niego i ruszając w kierunku drzwi. Adam kiwnął głową i uczynił to samo. Podeszłam do drzwi wyjściowych, zabierając po drodze klucze. Złapałam za klamkę i pociągnęłam drzwi w swoją stronę. Wyjście z domu zagrodziła mi niespodziewanie wysoka, męska sylwetka. Podniosłam głowę do góry i otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
- Edward? - spytałam cicho. - Co Ty tutaj robisz?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 1 z 1
Forum www.forks.fora.pl Strona Główna  ~  Twilight Fanfiction / Opowiadania

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach