Forum www.forks.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<   Twilight Fanfiction / Biblioteka opowiadań   ~   [Z] Powrót
Bells
PostWysłany: Nie 16:25, 23 Lis 2008 
Administrator


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2493
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5


Opowiadanie nie jest pisane przeze mnie, ale dostałam zgodę autora na publikację. Mi się bardzo podoba. Jest takie... niespotykane i ciekawe (a przynajmniej moim zdaniem)
Opowiadanie by: PaulinaK/Inka


PROLOG

Krew. Jej słodki zapach unosił się w pomieszczeniu, odurzał mnie. Gardło płonęło żywym ogniem, jak nigdy dotąd. Poczułem na języku smak uwalnianego jadu. Tak, ciało żądało jej krwi. Czułem to każdą jego cząstką. Mimowolnym ruchem wciągnąłem powietrze, czując, jak pragnienie rozdziera mi płuca. Zamknąłem oczy, próbując zapanować nad wewnętrznym potworem, wyrywającym się, łaknącym teraz tylko jednego – krwi Belli.
- Musimy to zrobić, Edwardzie. – jak przez mgłę usłyszałem głos Carlisle’a.
- Nie! – warknięcie wydarło się z mojej piersi. Tak naprawdę odpowiadałem nie tylko ojcu, ale i zwierzęcej części mojej natury, która próbowała przejąć nade mną kontrolę. Klęczałem obok dziewczyny, zaciskając zęby.
Ona umiera, Edwardzie. Co zrobisz? Pozwolisz jej na to? A może pomożesz?
Boże, ten zapach…
- Nie ma innej drogi, wiesz o tym. – oświadczył Carlisle. Jego głos był tak spokojny, taki cichy. Spojrzałem na niego czarnymi jak węgiel oczami, w których malować się musiał czysty obłęd. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mój ojciec jest tak samo przerażony jak ja. Tyle, że on chciał uratować Bellę, a ja oprócz tego chciałem jej krwi…
- Nie – szepnąłem prawie niedosłyszalnie, przenosząc wzrok na ledwie oddychającą ludzką dziewczynę, leżąca w czerwonej kałuży, która z sekundy na sekundę była coraz większa. Zadrżałem, gdy ciepły płyn zaczął przesiąkać przez moje spodnie. Miałem ochotę płakać. Z bezsilności. Z rozpaczy.
To nie tak miało wyglądać, wyrzucałem sobie w duchu. To w ogóle nie miało się stać, a przynajmniej nie w taki sposób. Nie teraz.
Znowu dopadła mnie cudowna woń jej krwi. Dlaczego do tej pory się nie uodporniłem? Dlaczego po incydencie z Jamesem nadal jakaś część mnie chce zatopić zęby w jej pachnącej szyi? A jej rzekomy pogrzeb? Do tej pory pewny, że wiadomość o jej śmierci skutecznie wyleczyła mnie z palącego pragnienia, nie mogłem pojąć swoich reakcji.
Widać nie dość skutecznie.
- Edwardzie! – nawoływał mnie Carlisle, jakby chciał przywrócić mnie myślami do rzeczywistości, badając jednocześnie puls Belli. Słabł z każdym płytkim oddechem, czułem to. – Edward, odsuń się, proszę.
Znowu na niego spojrzałem, tym razem z pytaniem wypisanym na twarzy.
- Odsuń się – powtórzył. Wydawało mi się, jakby coś zrozumiał i w efekcie obawiał się o moje zachowanie. Co to było? Nie mogłem tego wychwycić, blokował swoje myśli.
Słuchając rady Carlisle’a, cofnąłem się o kilka kroków. Cały czas tępo wpatrywałem się w twarz ukochanej, mocno zaciskając pięści. Potwor ukryty we mnie warczał coraz głośniej, domagając się posiłku.
Zabij ją. To tylko mały, nic niewarty człowiek. Przecież tak bardzo chcesz jej krwi…
Obnażyłem zęby ociekające jadem, wyłączając wszelkie sygnały docierające ze świata zewnętrznego. Nie słyszałem nic, nic nie widziałem. Znikł Carlisle, znikł salon naszego domu, oświetlony jedynie blaskiem księżyca wpadającym przez szerokie okna. Znikło wszystko, co przeszkadzałoby mi w odczuwaniu przyjemnego podniecenia na myśl o nadchodzącym posiłku.
Wiem, że tego chcesz. Wiem, że chcesz to zrobić…
Wbiłem palce w drewnianą podłogę, robiąc w niej dziury, jednocześnie przenosząc ciężar ciała na nogi. Z mojego gardła wydobył się pełen zadowolenia charkot.
Dobrze Edwardzie, dobrze. Właśnie tego chcesz…
Kątem oka zobaczyłem, jak Carlisle nagle odwraca się, krzycząc coś do kogoś z przerażeniem. Przecież nikogo tu nie ma, zdziwiłem się. Reszta mojej rodziny była na polanie, daleko stąd. Czy nic im nie jest?
Nie obchodziło mnie to. Nie teraz, gdy moje płuca wypełniał ten wspaniały zapach. Zupełnie jak za pierwszym razem, przeszło mi przez myśl. Jak na lekcji biologii, gdy ta krucha istota usiadła obok mnie, nieświadoma walki, którą toczyłem sam ze sobą. Zabić ją? Teraz, czy poczekać na koniec lekcji? Na osobności, czy wśród przerażonego tłumu dzieciaków? Kogo pozbawić życia jako pierwszego?
Nie, to nie tak. Nie chcę jej śmierci, nigdy nie chciałem. Przecież ją kocham, przecież…
Jedyne, czego chcesz, to jej krwi. Zrób to!
Warknąłem po raz ostatni, odbiłem się i skoczyłem do przodu, wprost na Bellę i Carlisle’a.




1. Trudny temat
Tydzień wcześniej.

- Edwardzie Cullen! – krzyknęłam rozzłoszczona, zatrzaskując za sobą drzwi domu. Dobrze, że Charlie pojechał wcześniej do pracy, inaczej usłyszałby w moim głosie groźbę pod adresem chłopaka, którego najchętniej wsadziłby do więzienia za to, do jakiego stanu mnie doprowadził kilka miesięcy temu. Szybko poradziłam sobie z zamkiem i po chwili, z plecakiem na ramieniu, w jednej ręce ściskając klucze, w drugiej gniotąc kartkę, której treść tak wyprowadziła mnie z równowagi, odwróciłam się. Moje mordercze spojrzenie zatrzymało się na bladej twarzy wampira, opierającego się o swoją drugą miłość – srebrne volvo. Gdy podeszłam do Edwarda, zobaczyłam, że z trudem zachowuje powagę.
- Już nie żyjesz. – syknęłam, zaciskając boleśnie palce na papierze.
- No cóż, Ameryki nie odkryłaś tym stwierdzeniem. Tak poza tym, to cześć, ja też tęskniłem. – uśmiechnął się rozbrajająco, ale ja nie miałam zamiaru się poddać jego urokowi. Wyciągnął rękę, by wziąć ode mnie plecak. Zacisnęłam zęby, czując, że zaraz wybuchnę. Co on sobie wyobraża? Przyjeżdża, jak gdyby nigdy nic, opiera się o swój wypieszczony samochodzik, wita mnie, szczerząc w uśmiechu swoje białe jak śnieg zęby i zachowuje się, jakby nic się nie stało? Po tym, co zrobił?!
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. – ponowiłam próbę, gdy wsiedliśmy do auta a on zapalił silnik.
Od czasu powrotu jego rodziny do Forks, Edward nie miał prawa pokazywać się w moim domu, z kolei ja miałam szlaban na spotkania z nim poza jego obszarem – czytaj: tam, gdzie nie dosięgał już wzrok Charliego. Oficjalnie jedynym miejscem, gdzie mogliśmy się widywać, była szkoła. Nieoficjalnie, no cóż, ukochany spędzał prawie każdy wieczór w moim pokoju, ku niewiedzy mojego ojca.
Do pewnego czasu skończyła się także nasza codzienna wspólną jazda do szkoły. To też oczywiście ukrócił Charlie, mówiąc, że jeśli zauważy na podjeździe chociażby cień srebrnego volvo, jego właściciela potraktuje dubeltówką. Dosłownie. Gdyby tylko wiedział, że Edward nie tylko nie boi się żadnej prymitywnej ludzkiej broni, ale i w ciągu kilku sekund może sprawić, że zostanie z niej jedynie metaliczny pył… A tak, oboje śmialiśmy się z próby pozbycia się mojego wampira za pomocą śrutu.
Kilka dni temu jednak los się do nas uśmiechnął. A przynajmniej do mnie, ponieważ każda minuta więcej spędzona z nim była dla mnie na wagę złota. Otóż, moja furgonetka pewnego ranka odmówiła współpracy. Charlie wtedy spieszył się na wezwanie i nie mógł mnie podwieźć a widząc, jak siłuję się z wiekowym już pojazdem, zgodził się, żeby podjechał po mnie „ten mój chłopak”. Zabawne, ale w rozmowie nigdy nie nazywał Edwarda po prostu Edwardem, jakby jego imię nie chciało mu przejść przez gardło. Zawsze to był „ten mój”, „on” albo moje ulubione - „młody człowiek”.
Furgonetka, niestety dla Charliego, przez przynajmniej kilka dni musiała zostać w warsztacie a ja dodatkowo powiedziałam, żeby nie spieszyli się z naprawą. Nie chciałam tak szybko znów wrócić do oddzielnej jazdy do szkoły i z powrotem. W tym wypadku ojciec wyjątkowo zezwolił na to, by Edward odwoził mnie i przywoził, z jednoczesnym zastrzeżeniem, że jeśli tylko wrócę chociażby pięć minut później, niż to robiłam, gdy jeździłam swoją furgonetką, zabroni mu mnie wozić a pod szkołę będę podjeżdżać wozem policyjnym. Marna perspektywa.
Zapatrzyłam się w okno, próbując ułożyć sobie w głowie plan rozmowy z ukochanym. Mam być chłodna i spokojna, czy może jednak urządzić mu awanturę na parkingu szkolnym?
- Przyznaję, że nie mam pojęcia. – powiedział po chwili, najprawdopodobniej czekając, aż będzie miał pewność, że nie zadrży mu głos od powstrzymywanego śmiechu. Odwróciłam głowę w jego stronę, piorunując go wzrokiem.
- A więc nic nie wiesz o kartce, która jakimś cudem znalazła się dzisiaj rano na moim biurku? Tej kartce? – wyciągnęłam rękę, w której znajdowała się zgnieciona kulka.
- No dobrze, to moje. Ale gdy ją zostawiałem, była w dużo lepszym stanie niż teraz. – uśmiechnął się lekko, zerkając na moją poczerwieniałą z gniewu twarz. O Boże, czy on naprawdę próbuje udawać idiotę, czy to ze mnie robi kogoś niespełna rozumu?
- Bo najpierw ją zgniotłam, wrzuciłam do kosza a potem wyjęłam i parę razy docisnęłam piętą do podłogi.
- To tak traktujesz moje wyznania miłosne? – zapytał z udawanym zdumieniem pomieszanym ze smutkiem. – Dobrze, następnym razem przypomnij mi, żebym już nigdy nie pisał ci żadnych liścików.
- Zapytałeś w nim, czy za ciebie wyjdę! – zawołałam, coraz bardziej rozdrażniona jego spokojem.
- Naprawdę? Możliwe. No tak, było tam coś takiego. – znowu się uśmiechnął. Byliśmy już niedaleko szkoły. Jakim cudem dojechaliśmy tutaj tak szybko?!
- A jakby zobaczył to Charlie? Wiesz, jak by zareagował? Najpierw zabiłby ciebie, potem mnie a na końcu siebie!
- Z technicznego punktu widzenia mnie już by nie mógł zabić, ale masz rację, was dwoje to byłaby duża strata. – skręcił na szkolny parking.
Westchnęłam bezradnie. Nie miałam do niego siły. Od tych dwóch miesięcy niemal codziennie, mniej lub bardziej, próbował wpłynąć na moją decyzję odnośnie… zalegalizowania naszego związku. Tak, śmiejcie się, ale nie mogłam nawet pomyśleć o słowie na „M” bez pojawienia się grymasu na twarzy. I Edward o tym wiedział, a mimo to nadal to robił. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego. Przecież powiedziałam mu, skąd u mnie ta daleko idąca apatia do tego sakramentu. Ale on zdawał się być głuchy na moje argumenty.
Umilkłam, gdy Edward zaparkował i zgasił silnik. Nie powiedziałam też nic, kiedy otworzył przede mną drzwi, ze swoim plecakiem na ramieniu i moim w jednym ręku. Wysiadłam z auta zatrzaskując je, próbując na niego nie patrzeć. Zauważył diametralną zmianę w moim zachowaniu.
- Bello…? – powiedział cicho, zatrzymując mnie przy samochodzie. Oparł się jedną dłonią o jego bok, odcinając mi drogę ucieczki przed jego świdrującym spojrzeniem. Torbę z książkami położył na ziemi i wolną dłonią chwycił delikatnie moją brodę, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała. Nienawidziłam, gdy patrzył na mnie tak intensywnie. Mogłabym wtedy przysiąc, że mimo niemożności czytania myśli, doskonale widzi to, co dzieje się w moim sercu.
Zamknęłam oczy, byle tylko uwolnić się od jego wzroku. Gdy wiedziałam, jak na mnie patrzył, trudno mi było ułożyć w głowie jakiekolwiek mądre zdanie.
- Przepraszam, Bello. Denerwuję cię, prawda? – usłyszałam melodyjny szept tuż przy swoim uchu. Zadrżałam mimowolnie, czując na skórze jego chłodny oddech. No tak, jego zachowanie nigdy nie pomagało mi w konstruktywnym wyrażaniu swoich myśli.
- Może trochę. – przyznałam w końcu, gdy już zapanowałam nad drżeniem głosu, spowodowanym jego bliskością. – Posłuchaj Edward, ja naprawdę się cieszę, że poprosiłeś mnie o… o rękę, inna dziewczyna pewnie mdlałaby z radości…
- Nie obchodzi mnie, co zrobiłaby inna dziewczyna. – przerwał mi zdecydowanie. – Chcę wiedzieć, dlaczego Ty się tak zachowujesz. I przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie byłem tak zdenerwowany faktem, że twój umysł jest dla mnie cichy. – dodał po chwili.
No tak, pomyślałam, jeszcze tego by brakowało. Żeby wszedł w moja głowę i zastał tam ten totalny nieporządek, którego aż za bardzo byłam świadoma. Nabrałam powietrza w płuca.
- Kocham cię. – powiedziałam, postanawiając zacząć od rzeczy najbardziej oczywistych.
Edward uśmiechnął się czule i pogłaskał mnie zimną dłonią po policzku.
- Ja ciebie też.
- Nie mąć mi w głowie, kiedy próbuję powiedzieć ci coś poważnego, proszę. Za chwile stracę wątek.
W odpowiedzi tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej niż wcześniej. Zdawało mi się, że bardzo lubi, kiedy przyznaję, że jego osoba mąci mi w głowie. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że jest to pierwszy stopień w drodze do samouwielbienia, czy coś. Tymczasem on po prostu cieszył się, że jego obecność jakoś na mnie działa, bo do narcystycznej miłości, to jemu akurat było bardzo daleko.
- Posłuchaj – zaczęłam znowu, ale i tym razem coś mi musiało przerwać. Oboje odwróciliśmy głowy. Nie coś, a ktoś. Alice, idąca żwawym krokiem w naszą stronę.
- No wołam was i wołam. – westchnęła teatralnie, stając obok nas. Edward jednak nie zmienił pozycji. Nadal uniemożliwiał mi ucieczkę spod jego marmurowego ciała.
- Coś się stało, Alice? – zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć nutę zniecierpliwienia i hamowanej złości.
- Nic, nic. – zapewniła, po czym jej spojrzenie prześlizgnęło się po mnie i Edwardzie. – W czymś przeszkodziłam?
- To nie twoja sprawa, siostro. – odparł chłopak, odpychając się od auta. Miałam wrażenie, że również jest zły na Alice, że przeszkodziła w mojej wypowiedzi. Tyle, że ja, tak prawdę powiedziawszy, w dużo większym stopniu poczułam ulgę niż złość na dziewczynę.
- Mów, dlaczego nas wołałaś. – odezwałam się, zakładając na ramię plecak, który Edward wcześniej położył na ziemi.
- Właściwie to nie was a ciebie, Bello. – zagruchała, gdy we trojkę zmierzaliśmy do budynku szkoły. – Zastanawiałam się, czy nie pojechałabyś ze mną na zakupy dzisiaj po południu?
Mało jej jeszcze ubrań? – zapytałam samą siebie, ale na głos powiedziałam tylko:
- Jakaś specjalna okazja?
- Właściwie nie, ale dawno już razem nie wychodziłyśmy, widujemy się tylko w szkole. Co ty na to?
- Ona ma szlaban, Alice. – powiedział za mnie mój ukochany. – Jeśli Charlie się dowie…
- Rozmawiałam z Charliem wczoraj. – uśmiechnęła się a ja przystanęłam ze zdziwienia.
- Rozmawiałaś z nim?
- No tak, wczoraj. Zadzwoniłam, kiedy ty już spałaś. – mrugnęła do mnie. No tak, wczoraj powiedziałam Charliemu, że idę wcześniej spać tylko dlatego, żebym mogła dłużej nacieszyć się Edwardem. I cóż, musiałam być nim tak bardzo zaabsorbowana, że nawet nie usłyszałam dźwięku telefonu. Spojrzałam na niego. Wydawał się tak samo zdziwiony, ale tym, że nie usłyszał myśli mojego ojca, gdy jego siostra z nim rozmawiała. - Udało mi się go przekonać, żeby pozwolił ci jechać ze mną. – cały czas trajkotała Alice. – To co, zgodzisz się?
Nic dziwnego, że udało jej się go przekonać. Komendant Swan miał słabość do akurat tej dziewczyny z rodziny Cullenow. Można by nawet rzec, że po tym, jak Edward mnie zostawił, całą swoją sympatię do niego przelał właśnie na Alice.
- No dobrze, dobrze. – powiedziałam w końcu z uśmiechem, widząc jej błagalną minę.
- Świetnie, podjadę po ciebie o 15. – pisnęła, ucałowała mnie w policzek i już jej nie było. Stałam jeszcze przez chwilę, wstrząśnięta.
- Ona jest jak huragan. – skomentowałam po chwili milczenia, ze śmiechem kręcąc głową.
- Nie da się temu zaprzeczyć. – ukochany przyznał mi rację i, chwytając mnie delikatnie w talii, skierowaliśmy się do szkoły. Poważna rozmowa na razie musiała poczekać, ale ani ja, ani Edward nie wątpiliśmy, że powrócenie do niej jest nieuniknione.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bells dnia Wto 21:32, 23 Cze 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malina
PostWysłany: Wto 22:51, 03 Lut 2009 
Team Edward


Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prosto z krzaczka.


Ja chcę więcej. Błagam!
Skąd ty to wytrzasnęłaś?!Very HappyVery HappyVery Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
love_twilight
PostWysłany: Śro 8:21, 04 Lut 2009 
Wilkołak


Dołączył: 02 Lis 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań


Ja czytnęłam i mi sie bardzo podoba!
Znowu trzeba czekać ze zniecierpliwieniem, więc zlituj sie Bells i dawaj cd!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
miki
PostWysłany: Czw 22:29, 12 Lut 2009 
Człowiek


Dołączył: 03 Lut 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


aj super to jest
zareczyny eda boskie karteczki i wyznania milosne super
alice ma takie wplywy na charliego hehe
kiedy bedzie new czekam SmileSmileSmileSmile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bells
PostWysłany: Wto 16:58, 17 Lut 2009 
Administrator


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2493
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5


No więc dodaję kolejny rozdział Very Happy Very Happy

Rozdział 2

2. Zrozumienie

Jak dobrze, że mój umysł nie działa tak, jak wszystkie inne a Alice nie ma podobnego daru co jej brat, pomyślałam, gdy wciągnęła mnie do kolejnego sklepu z ciuchami. Inaczej mogłaby usłyszeć przekleństwa pomieszane z jękami i słowami nienawiści pod jej adresem.
Uwielbiałam Alice, oczywiście. Była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Ale czasami potrafiła doprowadzić mnie do takiego stanu, w którym ledwo nad sobą panowałam. Miałam wtedy ochotę zacisnąć dłonie na jej bladej szyi i ścisnąć z całej siły, aż oczy nie wyszłyby jej na wierzch. Nawet Jasper nie zdołałby mnie powstrzymać.
I dzisiaj był właśnie taki dzień. Wchodząc do entego z kolei sklepu, myślałam tylko o tym, by znów znaleźć się w domu, w swoim pokoju. Z moim młodym bogiem. Właściwie tylko tam mogliśmy oddawać się naszej – a przynajmniej mojej – ulubionej czynności, czyli próbom złamania postanowienia Edwarda i doprowadzenia go do stanu, w którym nie mógłby mi odmówić. A tymczasem jestem w Seattle i chodzę po centrum handlowym z jego siostrą, która ma garderobę większą niż salon w moim domu. Doprawdy, nie rozumiałam, co podniecającego Alice widzi w wykupywaniu połowy asortymentu każdego sklepu, tym bardziej, że miałam poważne wątpilwości, czy w ich domu jest jeszcze choć trochę miejsca, by pomieścić jej wszystkie rzeczy.
Ja widziałam coś podniecającego w zgoła innej czynności.
No dobra, jestem trochę sfrustrowana, przyznałam się sama przed sobą, siedząc na ławce, obłożona torbami Alice. Przed chwilą zdołałam ją przekonać, żeby sama weszła do sklepu, ponieważ mnie strasznie bolą nogi i muszę na chwilę usiąść. Zgodziła się, ale w jej oczach zauważyłam iskrę rozbawienia oraz politowania. Niemal słyszałam jej myśli: biedny człowiek!
No więc Alice zniknęła wśród lasu wieszaków i sklepowych półek a ja zostałam sama z moim narastającym rozdrażnieniem. Co się ze mną działo? Przecież nigdy się tak nie zachowywałam, nawet wtedy, kiedy jak nigdy wcześniej przeszkadzał mi ten cholerny zdrowy rozsądek Edwarda.
Mniej lub bardziej, ale lubiłam wypady z jego siostrą, która zawsze zarażała mnie humorem oraz pozytywnym nastawieniem do życia. Dzisiaj miałam ochotę jak najszybciej wracać do domu. Dlaczego?
Nagle rozdzwoniła się komorka Alice, którą zostawiła mi pod opieką na wypadek gdyby ktoś zadzwonił a ona, ogarnięta szałem zakupów, tego nie usłyszała. Spojrzałam na wyświetlacz i mimo paskudnego samopoczucia, poczułam, że moje serce bije żywszym rytmem. Szybko wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Edward?
- Hej, czyżby Alice była zbyt zajęta, by odebrać? – usłyszałam melodyjny głos ukochanego.
- Właśnie ogołaca półki kolejnego sklepu. – mruknęłam, spoglądając w stronę oszklonego wejścia, za którym widziałam dziewczynę niemal tanecznym krokiem przeczesującą firmowy asortyment.
- Przypominam ci, że sama tego chciałaś. – zachichotał, najwyraźniej rozbawiony moim złym humorem. Gdybym mogła, chyba bym go udusiła.
Lista osób, które mnie wkurzały dzisiejszego dnia, wydłużyła się o jedno nazwisko. Mianowicie jego.
Po ciszy, jaka zapadła po jego słowach musiał zauważyć, że coś jest nie tak, ponieważ gdy znowu usłyszałam jego głos, był on pozbawiony radości. Stał się poważny.
- Bello, coś się stało?
- Nic, po prostu… sama nie wiem. – westchnęłam. – Te zakupy to był jednak zły pomysł, nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo nie mam na nie ochoty.
- Co ci jest? Coś cię boli? – zapytał szybko. No tak, pomyślałam, przymykając na chwilę oczy. Gdy samemu jest się niemal niezniszczalnym wampirem, daje o sobie znać przesadna troska o zdrowie słabego człowieka, tak bardzo podatnego na wszelkie urazy.
- Nie, nic mnie nie boli. – Tylko jakoś tak skręca mnie w żołądku, dodałam w myślach, szczęśliwa, że Edward nie może ich usłyszeć. – Jestem tylko trochę zmęczona. Jak wróci Alice, powiem jej, że chcę jechać do domu.
- Dobrze. – odparł, ale nadal wydawał mi się nieco spięty. – Na pewno nie dzieje się nic, o czym chciałbym wiedzieć?
Wywróciłam oczami.
- Na pewno, Edwardzie, nie martw się.
- Okej. – westchnął. – W takim razie jak tylko przyjdzie Alice, każ jej zabrać się do Forks, a jeśli tego nie zrobi, powiedz jej, że będzie mieć ze mną do czynienia.
- Jasne. – przytaknęłam, wiedząc, że i tak nie użyję tego argumentu.
- Pa, kochanie. – usłyszałam pieszczotliwe określenie wypowiedziane cichym, aksamitnym głosem i nagle całe moje rozdrażnienie jakby gdzieś uleciało. Jego miejsce zajęła przejmująca tęsknota za ukochanym, chociaż rozstaliśmy się nie dalej niż cztery godziny temu. Cała wieczność.
- Tęsknię za tobą. – wyrzuciłam, zanim Edward zdążył się rozłączyć. Niemal widziałam jego czuły uśmiech, którym mnie obdarzał za każdym razem, gdy zbierało mi się na wyznania.
- Ja za tobą też. – odpowiedział, pieszcząc moje ucho swoim barytonem.
- Czyli przyjdziesz?
Nie musiał pytać, gdzie.
- Oczywiście, że przyjdę. Kocham cię.
- A ja ciebie. Pa.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i westchnąwszy ciężko, wsunęłam telefon do kieszeni. Rozmowa z ukochanym pomogła pozbyć się w dużej mierze wewnętrznego napięcia, ale w dalszym ciągu coś nie pozwalało mi w pełni się rozluźnić. Miałam nadzieję, że to uczucie minie, gdy tylko zobaczę Edwarda. Odkąd go poznałam, to on był moją ostoją, gwarancją, że wszystko jest w porządku i dopóki jesteśmy razem, zawsze tak będzie.
Niestety, nie wszystko było w porządku i wszyscy moi wampirzy przyjaciele o tym wiedzieli. Przede wszystkim, Volturi. Nie miałam zamiaru siedzieć z założonymi rękami i czekać na ich wizytę, narażając tym samym rodzinę Edwarda i jego samego. Będąc w Volterze, złożyliśmy przysięgę, że w najbliższym czasie ulegnę przemianie. Jednak chyba tylko ja zdawałam się tym przejmować, a już najmniej mój ukochany. Jemu w głowie było tylko jedno. Małżeństwo. Brrrr.
Ale Volturi to nic, pomyślałam, obserwując Alice, która stała już przy kasie, płacąc za kupione ciuchy. To wampirzyca o płomiennorudych włosach zdawała się budzić we mnie większy strach niż cały klan jej pobratymców mieszkający we Włoszech. Wiedziałam, że Victoria nadal gdzieś tam jest i że nie daruje sobie tak po prostu. Że prędzej czy później znowu ją zobaczę. Pytanie tylko, czy wcześniej, niż moje kolejne spotkanie z Markiem, Kajuszem i Aro, czy może później?


Było koło 20, gdy w końcu przekroczyłam próg mojego domu. Od razu zauważyłam Charliego, który właśnie siadał na kanapie. Jak podejrzewałam, nie zdążył jeszcze przyjąć odpowiedniej pozy, która nie zdradziłaby mi, że właśnie przed chwilą wyglądał przez okno, chcąc się upewnić, że zakupy z Alice rzeczywiście były tylko zakupami z Alice. Inaczej – spotkałam się z Edwardem za jego plecami czy nie.
- Cześć. – rzuciłam, udając, że nie zauważyłam, jak szybko opadł na mebel, chwytając w locie gazetę.
- Jak było? – zapytał, z pozoru niezainteresowany.
- Dobrze. Alice była zadowolona z zakupów. – zrzuciłam kurtkę i buty, zastanawiając się, czy Edward już czeka na mnie w pokoju. – Za to mnie trochę rozbolała głowa, więc pójdę się położyć.
- Nie jesteś głodna? – spojrzał na mnie ze współczuciem. Aha, tak jakby to on miał mi zrobić coś do jedzenia. Raczej – tak jakby umiał.
- Nie, jadłam na mieście. Wezmę tabletkę i pójdę spać wcześniej, naprawdę boli mnie głowa.
Weszłam na gorę. Właściwie nie kłamałam, mówiąc, że źle się czuję. Rzeczywiście tak było. Zastanawiałam się, czy jest to spowodowane zmianą ciśnienia, czy może problem jest bardziej natury psychicznej.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju, odwróciłam się i o mały włos nie dostałam zawału. Edward siedział na łóżku, pieczołowicie pisząc coś w jednym z zeszytów.
- Co robisz? – zapytałam, podchodząc do niego.
- Odrabiam ci pracę domową z biologii. Mnie się nudziło a ty będziesz miała więcej czasu w weekend. – odparł, nie podnosząc głowy. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że źle się czujesz?
- Co? – wyrwało mi się, gdy siadałam obok niego. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem odkąd weszłam do pokoju. Zaczęłam dużo ciężej myśleć. – Kto ci powiedział, że źle się czuję?
- Alice. Usłyszałem jej myśli, kiedy się żegnałyście na podjeździe. Ty sama, przed chwilą, gdy rozmawiałaś z Charliem. Wszyscy wiedzą, tylko nie ja. – westchnął, kończąc pisać zdanie w moim zeszycie i dopiero teraz na mnie spojrzał. Z wrażenia przestałam oddychać. Topazowy kolor jego tęczówek porażał mnie za każdym razem, gdy tylko w nie spoglądałam. Teraz patrzyły one na mnie tak intensywnie, że poczułam się niczym jakiś nieznany okaz pod mikroskopem.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że źle się czujesz, Bello? – zapytał łagodnie, jednak słyszałam napięcie w jego głosie. Odłożył na bok zeszyt i długopis, oparł się łokciami o uda. I patrzył.
- Eghm… - Jakie było pytanie? – Nie powiedziałam ci, bo kiedy zadzwoniłeś, czułam się dobrze.
- Nieprawda. Słyszałem, że coś jest nie tak a mimo to powiedziałaś, że wszystko w porządku.
- Bo tak było! – zawołałam, ale zreflektowałam się, zdając sobie sprawę, że Charlie jest na dole. Mówiłam teraz prawie szeptem. – Posłuchaj, to tylko głowa, pewnie ciśnienie, albo coś takiego. Nic ważnego.
- Bello, wszystko, co ciebie dotyczy, jest dla mnie ważne. Kocham cię i chcę wiedzieć, kiedy coś się dzieje. – Edward stał przy swoim. – Jakbyś się czuła, gdybym to ja ukrywał przed tobą stan mojego zdrowia?
Bo on akurat musi się przejmować swoim zdrowiem, pomyślałam, unosząc lekko brwi. Ale zaraz potem stanął mi przed oczami obraz, którego nie zapomnę do końca życia. Włochy i cierpiący Edward, niemal zwijający się z bólu… Odchrząknęłam nerwowo.
- No dobra, punkt dla ciebie. – przyznałam. – Przepraszam, po prostu myślałam, że mi przejdzie. Poza tym nie chcę, żebyś zamartwiał się niepotrzebnie. – szepnęłam, wyciągając rękę ku jego twarzy. Lekko pogłaskałam chłodny policzek, uśmiechając się przepraszająco. Mój ukochany w końcu zrzucił maskę pozornej obojętności i roześmiał się cicho, melodyjnie, potrząsając głową.
- Jesteś niemożliwa, Bello. Mówiłem ci już kiedyś, że teraz ty jesteś moim życiem i nawet jeśli mam się zamartwiać z twojego powodu, to wolę to, niż nic nie wiedzieć. – odszepnął z czułym uśmiechem.
Czy kiedyś mi to przejdzie? – pomyślałam, jak zahipnotyzowana wpatrując się w twarz Edwarda. Był taki piękny, taki nierealny. Mógł mieć dosłownie każdą a kochał właśnie mnie. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Ten wspaniały mężczyzna, cały mój…
Lampka w mojej głowie nagle zaczęła palić się jasnym światełkiem. Uśmiechnęłam się leciutko, nie pozwalając sobie na okazanie pełnego entuzjazmu wynikającego z dopiero co ułożonego planu. Opuściłam dłoń i przymknęłam powieki, wzdychając ciężko.
- Bello? Dobrze się czujesz? – usłyszałam po chwili zaniepokojony głos Edwarda. Rybka połknęła haczyk, ucieszyłam się w duchu.
- Nie wiem, jakoś tak… - szepnęłam niepewnie, otwierając oczy. – Czy mogłabym…? – wskazałam delikatnym ruchem głowy, co chcę zrobić i po chwili już byłam w jego ramionach, czując jedną jego dłoń na plecach, drugą gładzącą moje włosy. To było moje miejsce. Westchnęłam błogo, oplatając rękoma szyję Edwarda.
- Bello, kochanie. – szepnął mi wprost do ucha. Zarżałam, gdy jego chłodny oddech owionął moją skórę. – Nic ci nie jest? Powiedz coś, proszę.
- Mmm, jesteś taki chłodny. – mruknęłam, wtulając twarz w zagłębienie na jego szyi. Nie byłam pewna, ale chyba wziął moje zachowanie za efekt bólu głowy. Przycisnął mnie mocniej do siebie, najwyraźniej sądząc, że temperatura jego ciała w jakiś sposób pomaga mi się z tym uporać.
Haczyk siedzi głęboko, teraz wystarczy tylko powoli zwijać żyłkę.
- Edward? – zapytałam stłumionym głosem, prawie nie odrywając ust od jego skory.
- Słucham? – pogładził mnie czułym gestem po plecach.
- Zrobiłbyś coś dla mnie?
- Co tylko chcesz. - zapewnił. Podniosłam głowę tak, że od jego twarzy dzieliło mnie kilka centymetrów. Widziałam teraz dokładnie plamki na złotych tęczówkach. Zmrużyłam oczy, udając skupienie.
- Mogę cię pocałować?
Mój ukochany zachichotał, przeczesując palcami moje włosy. Jego zdaniem musiałam być teraz niespełna rozumu. Tym lepiej.
- Możesz. – powiedział rozbawiony i, nie czekając aż zmieni zdanie, dotknęłam ustami jego twardych, zimnych warg. Całowałam go, modląc się, by zaczął współpracować, inaczej mój plan legnie w gruzach. Westchnęłam z ulgą, gdy poczułam, że Edward, mimo wrodzonej ostrożności, wreszcie przestał być bierny. Z pasją oddawał pocałunki, jednak w dalszym ciągu czułam rezerwę, czułam, że się powstrzymuje. Nauczona więc poprzednimi razami, zwolniłam trochę tempo, by czuł, że nie oczekuję niczego więcej jak tylko tego, co jest w stanie mi dać. Zadziałało! Edward wyraźnie się rozluźnił. Pogłębiłam więc pocałunek, lecz nie na tyle, by włączyć dzwonek ostrzegawczy w głowie chłopaka. Gdy wprowadzałam w życie mój plan, nie przyszłoby mi do głowy, że wytrwanie w nim będzie takie trudne! Ledwo nad sobą panowałam, nie mówiąc już o oddychaniu. Całą siłą woli powstrzymywałam się, by nie rzęzić jak zepsuty wentylator. Serce biło mi tak szybko, aż dziwiłam się, że jeszcze nie wyskoczyło z piersi.
Delikatnym ruchem wplotłam palce we włosy Edwarda, odrywając usta tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. Niestety, ukochany wykorzystał ten moment, by przerwać zabawę.
- Bello, wystarczy… - czy mi się wydawało, czy jego głos naprawdę był lekko ochrypły?
- Wcale nie, jeszcze nie skończyłam cię całować. – mruknęłam i pochyliłam się ku niemu, chcąc kontynuować przerwaną czynność, ale on chwycił mnie za ramiona odsunął od siebie o kilkanaście centymetrów.
- Bello.
- Edward! – pisnęłam płaczliwym głosem. Płacz? Naprawdę zbierało mi się na płacz? Jeszcze tego brakowało. Z drugiej strony miałam już dosyć jego uników i marnych tłumaczeń, typu, jak to nie możemy tego zrobić, bo niechcący mnie zabije. Ile razy można wałkować jedno i to samo?
- Kochanie, mówiłem ci już…
- Że to jest niebezpieczne, tak? – przerwałam mu, odsuwając się od niego jeszcze bardziej, aż na samą krawędź lóżka. – Że możesz mi wgnieść dłoń w czaszkę i tak dalej?
Gdyby głos przestał mi drżeć, efekt byłby dużo lepszy, pomyślałam, czując pod powiekami zdradzieckie łzy.
- Bello…
- To teraz ja ci coś powiem. Gówno prawda.
Widziałam, jak Edward wciągnął powietrze. Mimo tego, że żył już ponad 100 lat i był świadkiem kształtowania się naszego języka, byłam niemal pewna, że do przekleństw nie był przyzwyczajony. Miałam ochotę się roześmiać. Albo rozpłakać.
- Gdybyś nie chciał mnie skrzywdzić, nigdy byś tego nie zrobił i albo o tym wiesz, albo nie chcesz się do tego przyznać, bo… - przerwałam nagle. Nie byłam pewna, czy dalsze słowa przejdą mi przez gardło z jednego prostego powodu. Nie zniosłabym myśli, że są one prawdziwe.
Jego twarz w jednym momencie stała się nieprzenikniona. Zacisnął zęby a jego oczy lekko pociemniały. Z gniewu? Z bólu?
- Bo co, Bello? – zapytał, starając się nie wybuchnąć. – Dokończ, proszę.
Teraz pożałowałam, że w ogóle zaczęłam ten temat, że nie dałam sobie spokoju, jak zwykle po tym, gdy próbowałam go… uwieść. Przełknęłam głośno ślinę.
- Bo tak naprawdę tego nie chcesz. – szepnęłam, ze wzrokiem wbitym w jego pierś. – Bo gdybyś chciał, zrobiłbyś wszystko, żeby… żebyś mógł to zrobić.
Zapadła cisza, słychać było tylko szaleńcze bicie mojego serca, które powoli wracało do normy. Nie miałam odwagi spojrzeć Edwardowi w twarz, nie chciałam usłyszeć komentarza do wypowiedzianych przeze mnie słów.
Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, w końcu poczułam, że mój ukochany bardzo powoli wstaje z łózka. Kątem oka zobaczyłam, jak wsuwa ręce do kieszeni dżinsów.
- Nic o mnie nie wiesz. – powiedział w końcu a jego głos brzmiał, jakby był bardzo zmęczony. To stwierdzenie mnie zabolało. – Nie wiesz, co czuję. Nie masz pojęcia o walce, którą muszę staczać sam ze sobą za każdym razem, gdy jesteś blisko. Codziennie ryzykujesz życiem będąc zaledwie kilka metrów ode mnie, rozumiesz? Nie mam pojęcia, jakim cudem udaje mi się w ogóle cię dotykać, nie mówiąc o pocałunkach. A ty chcesz, żebym… - głos mu się załamał. Spojrzałam na niego, lekko rozchylając usta.
- Edwardzie…
- To nie jest żadne moje widzi mi się, nie pojmujesz? – przeczesał palcami włosy w geście zniecierpliwienia. – Wiem, kim jestem i wiem jaki jestem. Jestem wampirem. Zabójcą, który w jakiś niezrozumiały sposób zakochał się w swojej ofierze. Mordercą z niezwykle rozwiniętym instynktem. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że na polowaniu nie jesteśmy do końca sobą? Działamy właśnie pod wpływem tego instynktu. Można powiedzieć, że jesteśmy w pewien sposób w amoku. Boję się, Bello, naprawdę się boję, że podobnie będzie, gdybyśmy spróbowali… - spojrzał mi w oczy, szukając zrozumienia. – Bez względu na to, jak bardzo tego chcę… Nie wierzysz mi, prawda? – uśmiechnął się smutno, widząc moją minę. - Nie wierzysz, że mogę pragnąć tego tak bardzo jak ty? No cóż, w takim razie cię zaskoczę, bo tak jest. Ale bez względu na to, nie jestem w stanie zaryzykować twojego życia tylko po to, by sprawdzić, jak daleko przebiega linia mojej samokontroli. Przykro mi.
Po tych słowach spuścił głowę i kołysząc się lekko na piętach, znów wsadził dłonie do kieszeni. Wyglądał tak bezradnie, cierpiąco… Nie mogłam dalej być zła. Nie po tym, co powiedział. Wstałam i podeszłam do niego, nie zdając sobie sprawy z łez, które w końcu popłynęły z moich oczu. Drżącymi palcami dotknęłam jego policzka, by po chwili wziąć jego twarz w obie dłonie. Zmusiłam Edwarda, by na mnie spojrzał.
- Przepraszam. – wydusiłam, ledwo panując nad głosem. – Przepraszam. – zdążyłam jeszcze powtórzyć, zanim na dobre się rozpłakałam, wtulając twarz w jego tors a rękoma oplatając go w pasie. Jak mogłam być tak samolubna? Jak mogłam nie pomyśleć o tym, jakie emocje odczuwa Edward nie jako mój chłopak a jako wampir? O Boże, nie mogłam uwierzyć w to, co mu powiedziałam. Jak on musiał się czuć?
Ale on tylko kołysał mnie w ramionach, mocno przyciskając do siebie. Jak przez mgłę słyszałam jego przeprosiny, słowa, że nie powinien, że nie chciał, że to jego wina. Nie zgadzałam się, ale już mu nie odpowiedziałam, nie miałam siły. Po jakimś czasie, zmęczona szlochem, który na szczęście nie doszedł do uszu Charliego, czułam, jak ukochany kładzie mnie do łózka, przykrywa czymś i chce się odsunąć, ale ja na w pół przytomna, jeszcze mocniej zacisnęłam ręce na jego ciele tak, że musiał zostać. Zasnęłam na dobre dopiero, kiedy wiedziałam, że Edward jest przy mnie i nigdzie się nie wybiera.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maxim6
PostWysłany: Wto 17:54, 17 Lut 2009 
Nowonarodzony


Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza.


jeej to jest śliczne Smile Kurcze, aż mi serce szybciej biło jak to czytałam Smile Brak słów normalnie Smile Czekam na kolejną część ;**

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
miki
PostWysłany: Śro 21:53, 18 Lut 2009 
Człowiek


Dołączył: 03 Lut 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


swietne oj bella i ed ciekawe jak bedzie dalej
czyli nie tylko belli zalezy na zblizeniu ed czuje to samo
ach ta alice i zakupy ;d;d;d


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inka
PostWysłany: Pon 11:51, 23 Mar 2009 
Przechodzeń


Dołączył: 23 Lis 2008
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Ponieważ opowiadanie zakończyłam (nareszcie) wczoraj a przypomniało mi się, że wisi ono również na tym forum, pomyślałam, że dobrze by było, aby i tu je zamknąć. Wink


3. Strach

Westchnęłam ostatni raz, próbując zatrzymać przy sobie resztki snu. Przeciągnęłam się i otworzyłam oczy, zdziwiona, że nie natrafiłam na żadną przeszkodę w postaci marmurowego ciała mojego ukochanego. Wyłączyłam dzwoniący dłuższy czas budzik i usiadłam na łóżku, rozglądając się po pokoju nieco jeszcze zaspanym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Edward wyszedł w nocy, z pewnością chcąc chociaż przebrać się przed szkołą. No i oczywiście żeby Charlie przypadkiem nie zastał go w moim pokoju, jeśli mojego ojca naszłaby nagła ochota sprawdzenia, czy jeszcze żyję. Swoją droga dziwiłam się, że nie chciał zobaczyć wczoraj wieczorem lub w nocy, jak się czuję. Przecież zaraz po powrocie z zakupów powiedziałam mu, że boli mnie głowa i tyle mnie widział. A może był tutaj? Może dlatego Edward wyszedł? Cóż, nie dowiem się tego, dopóki nie zapytam któregoś z nich.
Wygramoliłam się z łóżka i ziewając, podeszłam do okna, chcąc wpuścić do pomieszczenia trochę światła. Odsunęłam zasłonę i niemal boleśnie zmrużyłam oczy. Słońce. Ba, cholernie dużo słońca!
- Świetnie. – wymamrotałam, wzdychając ciężko. Czyli nie zobaczę się dzisiaj z Edwardem, przynajmniej do wieczora. W jednej chwili poczułam, jakby uleciało ze mnie całe powietrze. Cały dzień bez niego, podczas, gdy już teraz budziła się we mnie tęsknota, paląca potrzeba chociaż dotknięcia jego chłodnej skóry, usłyszenia jego głosu.
- Po prostu świetnie. – powtórzyłam prawie płaczliwie i ze złością szarpnęłam zasłoną. Nic nie mogłam poradzić na moje egoistyczne zachowanie. Chciałam mieć ukochanego przy sobie tak często, jak to tylko jest możliwe. Chciałam móc w każdej chwili złapać go za rękę, by przekonać się, że nie jest tylko pięknym snem, chciałam móc przytulić się do niego, by odnaleźć spokój i bezpieczeństwo, chciałam słyszeć, że mnie kocha i mówić mu to samo, aż do znudzenia. A przede wszystkim, chciałam wreszcie pokonać w sobie wewnętrzny strach, że to uczucie bezgranicznego szczęścia nie potrwa długo…
Spojrzałam na zegarek i z niechęcią zdałam sobie sprawę, że jeśli jeszcze trochę będę stać i się nad sobą użalać, spóźnię się do szkoły. Tym bardziej, że dzisiaj nie miałam dotychczasowego środka transportu. Pozostawała albo piesza wycieczka albo… Zerwałam się z miejsca, wyobrażając sobie siebie przed budynkiem, wysiadającą z wozu policyjnego.


Dzielenie niemal wszystkich lekcji z Edwardem miało swoją złą stronę właśnie w takie dni, jak ten. Poczucie, że nie będzie siedział obok mnie, rzucał ukradkowych spojrzeń w moją stronę, szukał byle pretekstu, by chociaż dotknąć mojej ręki, uśmiechał się z rozbawieniem za każdym razem, gdy nauczyciel przyłapywał mnie na tym, że przestałam go słuchać, sprawiało mi niemal fizyczny ból.
Westchnęłam cicho i zajęłam swoje miejsce przy ławce, układając książki do biologii na blacie z trochę większą uwagą niż normalnie.
- Bella!
Usłyszałam swoje imię. Uniosłam głowę i zobaczyłam nad sobą twarz Mike’a. Po jego minie stwierdziłam, że próbował nawiązać ze mną kontakt od dłuższego momentu.
- Cześć. – uśmiechnęłam się lekko. – Przepraszam, zamyśliłam się.
- Zauważyłem. – mruknął, po czym ostentacyjnie spojrzał na puste miejsce obok mnie. – Gdzie zgubiłaś swojego bodyguarda?
Skrzywiłam się, słysząc, jak Mike nazywa Edwarda. Dobrze, być może nie rozstajemy się ze sobą prawie wcale – pomijając matematykę – ale nie sądziłam, że jest to aż tak widoczne.
- Edward źle się czuł, wolał zostać w domu. – mruknęłam, kłamiąc tylko po części. Wolał zostać w domu ale dlatego, żeby całe miasto nie zobaczyło, jak jego skóra mieni się w promieniach słońca. Właściwie, pomyślałam, to można by powiedzieć, że źle się z tym czuje.
Ha ha, super. Próba poprawienia sobie nastroju żartem słownym wypadła żałośnie.
- Czyli mogę dzisiaj usiąść obok ciebie na biologii? – zapytał z uśmiechem, który miał pewnie wyglądać na niepewny, jakby nieśmiały. Litości.
- Jasne. – wydukałam, siląc się na uprzejmość. On, na miejscu Edwarda? Po co? No i co z Jessicą? Oni nadal ze sobą chodzą? Zerwali? Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia. Jakoś mało nie to interesowało. Chciałam tylko jednego, pomyślałam, gdy zobaczyłam jak Mike, dumny niczym paw, zajął miejsce obok mnie. Żeby ten dzień już się skończył.

- Piękna pogoda, prawda? – zapytała Angela, gdy razem wyszłyśmy ze szkoły. Okazało się, że dzisiejszego dnia akurat kończyłyśmy lekcje w tym samym czasie. – Uwielbiam słońce. – Westchnęła, lekko przymykając powieki, jakby delektowała się padającymi na nią promieniami. – Przepraszam, co mówiłaś? – zapytała, spoglądając na mnie, gdy mruknęłam coś niezrozumiałego.
- Racja, pogoda jest świetna. – powiedziałam, ale nie był to poprzedni komentarz, którego na szczęście Angela nie dosłyszała. Ruszyłyśmy w kierunku parkingu.
- Twoja furgonetka jeszcze jest w warsztacie? – zapytała, gdy stanęłyśmy obok jej skromnego samochodziku, prezentu rodziców na osiemnaste urodziny.
-Niestety tak. – przytaknęłam, wdzięczna za to, że chociaż ona nie próbuje rozmawiać ze mną o nieobecności Edwarda, powiększając tylko mój dół psychiczny. – Mam nadzieję, że na przyszły tydzień go zrobią, bo zostałam bez środka lokomocji.
- No tak. – przyznała, ale ja niemal słyszałam jej myśli. Pomijając srebrne volvo, krzyczały. Dziewczyna jednak uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Jednak nie ma to jak swój własny samochód.
W odpowiedzi również delikatnie się uśmiechnęłam. W tym samym momencie poczułam lekki powiew wiatru, i kosmyki włosów, do tej pory posłuszne, opadły mi na twarz. Szybkim ruchem założyłam je znowu za ucho, mimowolnym ruchem odwracając lekko głowę w stronę lasu, i nagle zamarłam. To było jak impuls nerwowy, który boleśnie obiegł cały mój organizm. Jak cios w splot słoneczny. Jak nagłe odcięcie tlenu. Jak wszystko razem, zamknięte w tym jednym wrażeniu, jakim był płomiennorudy cień, znikający w gąszczu drzew. Był to ułamek sekundy, ale wystarczyło, by doszczętnie wyprowadzić mnie z równowagi.
- Bello, czy wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos Angeli, która musiała zauważyć, że coś się ze mną dzieje. Mrugnęłam parę razy, ale nic się nie stało, nic nie dostrzegłam. Nic dziwnego. Nic rudego. Kątem oka zobaczyłam, jak i ona wpatruje się w to samo miejsce.
- Tak, tak.
– To co, podrzucić cię do domu? – usłyszałam pytanie. Przełknęłam bezgłośnie ślinę, odwracając głowę w stronę rozmówczyni.
- Mogłabyś? – zapytałam niepewnie, starając się zapanować nad głosem. Spojrzałam jeszcze raz w stronę lasu, ale nikogo tam nie było.
Uspokój się, powtarzałam sobie w duchu. To tylko twoja chora wyobraźnia plus brak Edwarda. I znając twoje szczęście, pewnie udar słoneczny. Albo po prostu zaczęłaś wariować.
Pewnie wszystko po trochu. Odetchnęłam głęboko.
– Cóż, wprawdzie spacer jest dobry dla zdrowia – dodałam już spokojniej, patrząc na Angelę - ale…
- Nie ma sprawy. – zaśmiała się i po chwili już otwierała drzwi auta. – Właściwie dobrze się składa, jeszcze nie miałaś okazji przejechać się moim małym cudeńkiem. – dodała, zabawnie poklepując maszynę po dachu.
Roześmiałam się szczerze, po raz pierwszy tego dnia. Uczucie zagrożenia zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.

Wracając do domu, nie dosyć, że zapomniałam o niemiłym wrażeniu, jakie wywarło na mnie moje przywidzenie, będące z pewnością skutkiem podłego nastroju, to byłam niemal na granicy euforii. Pogoda bowiem, typowo zresztą dla tej szerokości geograficznej, nagle się popsuła. Słońce przesłoniły ciemne chmury, wzmógł się wiatr a z nieba zaczęły lecieć krople deszczu, których gęstość zwiększała się wprost proporcjonalnie do odległości od mojego domu. Gdy żegnałam się z Angelą, już niemal lało. Szybko wbiegłam do domu, myślami będąc już na górze, w moim pokoju. Charliego jeszcze nie było, mogłam więc bez skrępowania okazywać swoją radość z tak paskudnej pogody. Rozebrałam się, kilkoma susami pokonałam schody i z bijącym sercem położyłam dłoń na klamce. A co, jeśli go nie ma? Jeśli, mimo braku słońca, nie przyszedł? Oczywiście, mógł wpaść później, wieczorem, ale…
Otworzyłam drzwi, rozglądając się nerwowo po pokoju. Wszystko wyglądało tak, jak zostawiłam je rano. Brak Edwarda.
Zamknęłam za sobą drzwi, plecak rzuciłam na podłogę i z ociąganiem usiadłam na łóżku. Nie zdołałam powstrzymać westchnienia, będącego wyrazem rozczarowania. Oczywiście, nie było powodu, by się tak czuć, mówiłam sobie. Przecież nie oczekujesz, żeby był tu za każdym razem, gdy wracasz ze szkoły, prawda? On też ma swoje wampirze życie, jakiekolwiek by ono nie było.
Szurając stopami, wróciłam do plecaka, złapałam za jedno ramię i powlokłam się do biurka. Jeśli miałam nadzieję, że ukochany chociaż był tu, gdy ja siedziałam w szkole i zostawił mi kartkę, teraz nie miałam już wątpliwości, że tak się nie stało. Usiadłam, rozpakowałam książki i zabrałam się za odrabianie lekcji na jutro.
Matematyka.
Nie powinnam być smutna, przecież siedział ze mną przez całą noc.
Zadanie 1 – Rozwiąż równanie, wiedząc, że…
Nie będzie siedział ze mną cały czas, to nienormalne.
Ile rozwiązań będzie miało równanie, jeśli… Nie rozumiem. Następne.
Z drugiej strony zawsze przychodził, a jeśli nie, to uprzedzał, że go nie będzie.
Z wykresu odczytaj zależność między…
Zamknęłam książkę i ukryłam twarz w dłoniach. Nie mogłam myśleć, szczególnie, jeśli to myślenie miało się tyczyć matematyki. Edward musi mi to wytłumaczyć. Edward…
- Edwardzie, gdzie jesteś? – mruknęłam prawie niedosłyszalnie, nie wiedząc nawet, że to zrobiłam. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy usłyszałam odpowiedź.
- Tutaj.
Z zaskoczenia aż podskoczyłam na krześle. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam go, siedzącego na skraju łożka. Patrzył na mnie śmiejącymi się oczami, które były trochę ciemniejsze niż wczoraj ale nadal pozostawały w miodowym odcieniu. Znak, że niedługo będzie musiał iść na polowanie.
- Hej. – przywitał się, odsłaniając w uśmiechu białe zęby. Ani ja, ani tym bardziej on nie przewidział mojej reakcji na jego z pozoru zwyczajne zachowanie. Zwyczajne, bo zawsze witał mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem, z pozoru, ponieważ miałam wrażenie, że od ostatniego razu minęła wieczność. Sprawnym, jak na człowieka i na mnie, ruchem znalazłam się tuż przy nim i wtulając się w niego nieoczekiwanie, naparłam na jego ciało z taką siłą, że aż opadł na plecy a ja tym samym na jego klatkę piersiową. Edward zachichotał.
- Chciałem zapytać, czy tęskniłaś, ale myślę, że to mi wystarczy za „tak”. – stwierdził wesoło, kładąc dłonie na moich biodrach.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. –wyznałam w nagłym przypływie emocji. Był tutaj, jednak do mnie przyszedł. W tym momencie nie liczyło się dla mnie nic innego.
Przesunęłam się na nim tak, by nasze twarze były na jednej wysokości i wsparłam się łokciem o materac, tuż przy jego głowie. Palcami drugiej ręki pogłaskałam go delikatnie po policzku.
- Wydaje mi się, że jednak wiem. – szepnął, patrząc mi w oczy, a gdy uderzył mnie słodki zapach jego wampirzego oddechu, zawirowało mi w głowie. Spojrzałam na jego marmurowe usta i nagle stały się one moim jedynym celem, jedynym pragnieniem. Pochyliłam głowę i dotknęłam jego warg swoimi.
To zawsze przypominało mi wybuch fajerwerków. Nagłych dreszczy, jakie przebiegały przez moje ciało gdy tylko byłam tak blisko niego jak teraz, nie mogłam porównać z niczym innym a i tak wydawało mi się, że to porównanie nie jest do końca trafione. Coś wspaniałego, tak absolutnie wspaniałego, że aż nie do zniesienia.
Nie przestając mnie całować, Edward zmienił pozycję tak, że teraz ja leżałam pod nim. Podpierał się jedną ręką, drugą błądził po moim ciele, od bioder po żebra. Zadygotałam. Nie bardzo wiedząc, co robię, wsunęłam palce w jego czuprynę, ale po chwili jedna dłoń powędrowała do guzików jego koszuli. Dopiero, gdy odpięłam trzeci z kolei, Edward nagle poderwał się i zanim się obejrzałam, stał przy oknie, twarzą do szyby i, jak mogłam podejrzewać, z nachmurzoną miną.
- Przepraszam. – powiedziałam cicho, zdając sobie sprawę, ze przeholowałam z tymi guzikami. Ale co zrobić, skoro w takich chwilach nie mogę zapanować nad swoim zachowaniem?
Czekałam, aż Edward odwróci się, powie, że to on przeprasza, że nie powinien w taki sposób dawać mi nadziei, i tak dalej. Poza wczorajszym wieczorem, zawsze tak robił, za każdym razem, gdy sprawy zaszły za daleko. Potem ja zaczynałam się sprzeciwiać, że to nie jego wina tylko moja bo nie umiem nad sobą zapanować a on stwierdzał na koniec, że jestem niewyżyta. Zachichotałam mimowolnie.
- I z czego się śmiejesz? – mój dobry nastrój natychmiast prysł. Czy to naprawdę był głos Edwarda?
Spojrzałam na niego a on akurat w tym momencie się odwrócił, twarzą do mnie. Gdybym stała, z pewnością nie trwałoby to długo. Te oczy… Zamarłam.
- Bawi cię to? – warknął, wsadzając ręce do kieszeni. – Lubisz, kiedy tracę nad sobą panowanie? To takie zabawne, prawda? – jego głos przypominał mi teraz uderzające o siebie dwie kostki lodu. Zadrżałam.
- Nie… Nie, ja wcale… - jąkałam się, nie będąc pewna, czy żartuje, czy mówi poważnie. Teraz niemal czarny kolor jego tęczówek kazał mi sądzić, że jednak to drugie. Po raz pierwszy, właśnie w tym momencie, naprawdę się go przestraszyłam.
- To twoja wina. – przerwał mi oskarżycielskim tonem. – Ile razy mam ci mówić, że jeśli ci życie miłe, masz nie posuwać się tak daleko? Mam cię skrzywdzić, żebyś w końcu to rozumiała?
Milczałam. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Gdzie jest Edward? Kim jest ten obcy wampir, który wygląda dokładnie jak on? Boże, co tu się dzieje?
Próbowałam coś powiedzieć, ale jedyne, co wydobyło się z mojego gardła to płaczliwe stęknięcie. Dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć, zaś w pokoju zrobiło się dziwnie zimno.
- Przepraszam. – poruszyłam tylko ustami, ale wiedziałam, że Edward zrozumie.
Usłyszałam, jak głośno wciąga powietrze, widziałam, jak zamyka oczy, by zapanować nad sobą. Gdy znowu na mnie spojrzał, znów ujrzałam ich ciemnozłoty kolor. Co się z nim działo?
- Przepraszam. – wydyszał, jakby właśnie przebiegł cały maraton. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ja wcale tak nie myślę, uwierz mi… - szeptał żałośnie. Widziałam, jak jego ciało drży. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałem, nie wiem… Wybacz mi, błagam.
Wiedziałam, że chciał odejść, ale uprzedziłam go o ułamek sekundy.
- Poczekaj! – zawołałam, ciesząc się, że mogłam wydobyć z siebie głos. Czułam łzy spływające po policzkach, ale nie obchodziło mnie to. Wyjaśnień, oto, czego chciałam.
Edward zastygł w bezruchu, po czym bardzo powoli odwrócił się do mnie. Mimo wszechogarniającego uczucia strachu, chciałam do niego podejść, ale nie odważyłam się. Siedziałam na łóżku, starając się nie poruszyć.
Milczeliśmy. Kto powinien zacząć? I co powiedzieć? To była dziwna sytuacja, żadne z nas nie wiedziało, jak się zachować. I ja i on z przerażeniem w oczach, jedyne, co byliśmy w stanie zrobić, to patrzeć. W spojrzeniu drugiej osoby szukać odpowiedzi na niezadane pytania. Postanowiłam zdusić w sobie wszystkie inne uczucia, pozostawiając jedynie ciekawość i zdumienie zachowaniem ukochanego.
- Dlaczego… - odchrząknęłam, pokonując lekka chrypę. – Dlaczego tak zareagowałeś? Wiem, że przesadziłam, ale nigdy jeszcze…
- Nie wiem. – odpowiedział spięty. – Przepraszam cię, to było niewybaczalne. To, jak zareagowałem, co ci powiedziałem. Najgorsze jest to, że ja wcale tak nie myślę i… - przetarł dłonią czoło, jakby rozbolała go głowa.
Przełknęłam ślinę. Może warto spojrzeć na to obiektywnie, jeśli chcemy znaleźć rozwiązanie.
- Widzę, że jesteś głodny. Może to dlatego?
Przez chwile zastanawiał się nad tym. W końcu zrobił gest, jakby chciał pokręcić głową w zaprzeczeniu, ale nagle spojrzał na mnie dziwnie i powiedział:
- Może masz rację. Kiedy odczuwam pragnienie, nie do końca nad sobą panuję. Przepraszam, żałuję, że stało się to w twojej obecności. Wybacz mi, Bello. – ostatnie zdanie niemal wyszeptał, robiąc zbolałą minę.
Przez dłuższą chwilę siedziałam bez ruchu, zbyt skołowana, by cokolwiek powiedzieć. W końcu nieśmiało wyciągnęłam do niego rękę na znak, by usiadł obok mnie. Zauważyłam jego wahanie, ale, paradoksalnie, szepnął:
- Nie bój się mnie, Bello, proszę. Nie skrzywdzę cię. Kocham cię bardziej, niż wszystko inne na świecie. Proszę cię.
Wiedziałam to, nie musiał mnie przekonywać. Ale podświadomie wyczuwałam też, że z nas dwojga to nie mnie chce przekonać o prawdziwości swoich słów.
Materac ugiął się lekko, gdy Edward usiadł obok mnie, cały czas patrząc mi w oczy.
- O czym myślisz? Bello, powiedz mi, proszę, o czym myślisz? – zapytał cicho, napiętym głosem.
Boję się. Ciebie. Tej sytuacji. Nie wiem, co się dzieje. Nie rozumiem. Kocham cię.
Tylko to ostatnie byłam w stanie mu wyznać. Tylko te dwa słowa nie sprawiłyby, że byłby to ostatni raz, kiedy go zobaczę. Byłam przerażona, tak. Ale oboje wiedzieliśmy, że mój instynkt samozachowawczy tak naprawdę nie istnieje.
Wzięłam go za rękę, delikatnie, ostrożnie.
- Kocham cię. – chciałam się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Zamiast tego bardzo powoli, nie przerywając kontaktu wzrokowego, przysunęłam się do niego, po czym objęłam rękami jego szyję i przymykając powieki, wtuliłam się w marmurowe ciało. Niemal natychmiast poczułam, jak ukochany tak samo wtula się we mnie. Może ciut za mocno jak na moje możliwości, ale dopóki nie zacznie łamać mi kości, było dobrze.
- Nic się nie dzieje, nic się nie dzieje. – powtarzałam szeptem, chcąc ukoić nerwy Edwarda i swoje własne.
Nic się nie dzieje. Jeśli będę powtarzać to dostatecznie długo, może sama w to uwierzę.



4. Odwiedziny

Kolejny słoneczny dzień. Kolejne godziny w szkole spędzone samotnie.
Ciężko mi było rozstawać się z Edwardem choć na chwilę, nawet mimo tego, że nie dalej jak kilkanaście minut temu warczał na mnie zagniewany jak nigdy wcześniej. Był wampirem, rozumiałam to. Nie, inaczej. Raczej miałam świadomość tego, że pewnej części jego natury nigdy nie zrozumiem.
Prawdę powiedziawszy, od początku fascynowały mnie te jego nagłe zmiany nastroju. Mój ukochany potrafił być zły, smutny, by w chwilę później roześmiać się na całe gardło. Pamiętam, jak mówił mi, że jego rasa może doświadczać w tym samym momencie tylu rożnych emocji, że nie są w stanie skupić się wyłącznie na jednej.
Do tej pory nie zdawałam sobie w pełni sprawy z tego, jak sprzeczne mogą być to uczucia. Ciągle wracałam myślami do wydarzenia sprzed dwóch dni, analizując po kolei każdą minutę, sekundę, każdy mój i Edwarda gest. Czyżbym naprawdę posunęła się tak daleko, że doprowadziłam do tej dzikiej furii w jego oczach?
Zadrżałam na wspomnienie wyrazu jego twarzy. To tak wyglądał prawdziwy wampir-zabójca, którego kiedyś z całych sił próbował mi pokazać i tym samym zrazić do siebie. Nie słuchałam, nie miało to dla mnie znaczenia, tym bardziej, że wiedziałam, jaki naprawdę jest Edward. Jak piękną ma duszę.
W takim razie co się stało wtedy, w moim pokoju? Potwierdził moje przypuszczenia, że to wina pragnienia. Początkowo w to nie wierzyłam, ale… Może rzeczywiście? Przecież na początku naszej znajomości był równie nieprzyjemny i drażliwy właśnie ze względu na zapach mojej krwi i targający nim głód.
A później? Później jakby się uspokoił. Więcej, jakby w ogóle nie pamiętał tego napadu złości. Jak zawsze został ze mną, dopóki nie zasnęłam, by potem wymknąć się z mojego pokoju i wrócić do siebie chociażby po to, by się przebrać. Zachowywał się zupełnie normalnie, jak Edward. W swojej normalności wrócił nawet do molestowania psychicznego. O tak, znowu zaczął męczyć mnie tym swoim ślubem. W ogóle nie przyjmował mojej odmowy!
No dobra, szczerze mówiąc, wcale mu nie odmawiałam, po prostu… no cóż, nic nie mogłam poradzić na nieprzyjemne dreszcze które odczuwałam za każdym razem, gdy wypowiadał przy mnie słowo „małżeństwo”. To było silniejsze ode mnie i już. Poza tym, chwileczkę, ja nie mogę spełnić swojego marzenia a on swoje tak, i to najlepiej natychmiast? Czemu tak się wzbrania przed moją przemianą? Wtedy oczywiście, że bym za niego wyszła. Spędzilibyśmy wieczność jako mąż i żona a tak… Zupełnie nie wiem, czego Edward chciał i do czego dążył. Skoro mówi, że nie umiałby żyć beze mnie, ba, kilka miesięcy temu był o krok od skończenia ze sobą z powodu tamtego strasznego nieporozumienia, to dlaczego nie chce mnie przemienić, abyśmy zawsze byli razem?
Potarłam dłonią skroń, zamykając na chwilę oczy. Kompletnie nie rozumiałam sposobu myślenia ukochanego. Nic a nic.
- Panno Swan, czy mogłaby pani do nas wrócić? – usłyszałam męski głos. Podniosłam głowę i ujrzałam tak samo zirytowany co rozbawiony wzrok gościa od matematyki. Cała szkoła, łącznie z nauczycielami wiedziała, że ja i Edward jesteśmy razem, więc gdy nie było go w szkole, nie trudno było im zgadnąć, co jest przyczyną mojego zachowania. Wydawało mi się, że nawet rada pedagogiczna stroiła sobie wtedy ze mnie żarty. To było krępujące.
Przeprosiłam i zmusiłam się do skupienia na temacie lekcji.

Gdy wracałam do domu, pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła – dla mnie, ponieważ normalni ludzie wprost się nią zachwycali. Podobno był to pierwszy tak słoneczny dzień od bardzo dawna. Aha, i musiał nadejść właśnie teraz, kiedy nie chciałam słońca w ogóle.
Zaparkowałam na podjeździe, zabrałam rzeczy i z plecakiem na jednym ramieniu zatrzasnęłam za sobą samochód. Moich myśli ani na chwilę nie opuszczała wampirza rodzina. Co teraz robią? Edward mówił, że w nocy idą na polowanie, bo dzisiaj, biorąc pod uwagę wizje Alice, nie będzie ku temu zbyt sprzyjających warunków. Pewnie więc w takie dni jak ten siedzą w domu i próbują jakoś wypełnić sobie ten czas. Westchnęłam. To zupełnie tak jak ja.
Gdy stanęłam przed drzwiami domu, usłyszałam dwa męskie głosy, zaciekle o czymś rozmawiające. Jeden z pewnością należał do Charliego, drugi zaś… Zamarłam. W jednym momencie wróciłam myślami na ziemię.
- O Boże. – szepnęłam, wpatrując się w drzwi z przerażeniem, jakby właśnie ożyły i chciały mnie zabić. Nie, nie, nie. On nie mógł tu przyjechać.
Cofnęłam się o krok i przełknęłam ślinę przez boleśnie zaciśnięte gardło. Co robić?
Uciekać, podsunął mi mój mozg. Zwiewać jak najszybciej.
Wejść, krzyczało coś wewnątrz mnie. Wejść.
Zadrżałam. Nie wiedziałam, którego głosu posłuchać. Czułam, jakby obie te decyzje były złe a jednocześnie właściwe. O Boże, o Boże, Bella, myśl!
Jednak gdy tak zastanawiałam się nad najlepszym rozwiązaniem, drzwi niespodziewanie same się otworzyły, zupełnie bez mojej ingerencji.
- A ty co, masz zamiar stać tu do wieczora, czy może jednak wejdziesz do domu? – zapytał Charlie z uśmiechem, ale ja nie zwróciłam na niego uwagi, właściwie to ledwo zorientowałam się, że coś do mnie mówi. Mój wzrok zatrzymał się na postaci stojącej wewnątrz, za plecami ojca. Gość uśmiechnął się krzywo, jak to miał w zwyczaju i splótł dłonie na piersi.
- Cześć. – usłyszałam.
Przełknęłam gulę tkwiącą w gardle, mając nadzieję, że uda mi się odpowiedzieć.
- Cześć, Jake.

Drogę od drzwi frontowych do mojego pokoju przebyłam w jakimś niezrozumiałym dla mnie amoku. Zupełnie jakby na ten czas mój mózg się wyłączył. Gdy się wreszcie ocknęłam, zdałam sobie sprawę, że siedzę na brzegu łóżka, podczas gdy mój gość rozsiadł się wygodnie w fotelu jakby był jego własnością. W pierwszej chwili chciałam go stamtąd zwalić – to fotel Edwarda! – ale na szczęście powstrzymałam ten głupi odruch. Co mnie opętało?!
Spuściłam głowę, ale zaraz uniosłam oczy, nie mogąc się powstrzymać. Jacob! Jacob mnie odwiedził!
Duży, ciemnowłosy, pokazujący w uśmiechu białe zęby był dokładnie taki sam, jakim chciałam go pamiętać. Niestety, ostatnie wspomnienie z nim było zupełnie inne – Jacob, mój najlepszy przyjaciel, stojący przede mną z twarzą wykrzywioną bólem. Ta twarz przez długi okres czasu nie dawała mi spokoju. Tęskniłam za nim, chciałam znów go zobaczyć, sprawić, by przestał być zły i smutny, jednak nie tylko Edward starał mi się to uniemożliwić. On sam nie odbierał ode mnie telefonów, a za każdym razem, gdy osobiście jechałam do La Push z prośbą o rozmowę, Bill odmawiał, mówiąc, że syna nie ma, śpi, uczy się… cokolwiek, byleby tylko mnie spławić.
Więc przestałam przyjeżdżać, przestałam dzwonić. Na początku było mi z tym bardzo źle, ale dzięki ukochanemu jakoś przebrnęłam przez ten okres. I nawet jeśli w dalszym ciągu nie darzył Jacoba sympatią, nie próbował tego okazywać.
Po miesiącu, półtora, zapomniałam o przyjacielu. Okrutne, prawda? Ale tak właśnie było. Wyparłam z pamięci wspomnienia ostatnich spotkań i z czasem zdążyłam się przyzwyczaić do myśli, że Jake’a po prostu nie ma. Jakby istniał dawno temu, w mojej wyobraźni.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak dłuższe niż dotychczas paznokcie wpijają mi się w skórę. Tylko spokojnie, Bello. Po co przyjechał? Czyż nie dał mi jasno do zrozumienia, że już nigdy nie chce mieć ze mną nic wspólnego?
- Co cię tu sprowadza? – odezwałam się w końcu po długim milczeniu, w czasie którego Jake przyglądał mi się bez słowa. Zdawało mi się, że nawet nie zdaje sobie sprawy, że się uśmiecha, tym bardziej, że jego oczy pozostawały poważne.
- Przyjechałem w odwiedziny. Wiesz, pogadać i tak dalej. – odparł swobodnie, widziałam jednak, że jest bardzo ostrożny. Spojrzeniem dosłownie wbijał mnie w materac, jakby czekał i analizował każdą moją reakcję, każdy ruch. Odchrząknęłam.
- Naprawdę? To trochę późno, bo wydaje mi się, że o rozmowę prosiłam cię jakieś dwa miesiące temu, i to niejeden raz.
Cholera! A przysięgłam sobie, że nie poruszę tego tematu pierwsza.
- Wtedy nie miałem ochoty rozmawiać.
- A teraz masz? – uniosłam brwi.
- Aha. – przytaknął, po czym uśmiechnął się jeszcze szerzej. – No więc, Bello, co tam u ciebie? Jak ci się wiedzie?
Jak mi się wiedzie? Co on, żarty sobie ze mnie robi?
- Naprawdę pytasz o to, jak żyję? – spytałam niepewnie, będąc niemal pewna, że źle go zrozumiałam. Nagle zjawia się po tak długim czasie, po totalnym olewaniu mnie i pyta, co u mnie?!
- Co w tym takiego dziwnego? – zdziwił się.
- Powiem ci! – zawołałam, zrywając się z łóżka. To tyle w kwestii zachowania spokoju. – Zjawiasz się u mnie po dwóch miesiącach jak gdyby nigdy nic. Żadnego wyjaśnienia, żadnych przeprosin…
- Ależ dramatyzujesz. – mruknął, machając niedbale ręką. – Po prostu uznałem, że tak będzie lepiej.
- Lepiej? Dla kogo? Chyba dla ciebie.
- Nie przeczę. – zgodził się, kiwając głową. – Dla ciebie też. I dla twojego kochasia. Nie jestem pewien, ale on chyba za mną nie przepada.
- Cholera, Jake. – znów opadłam na łóżko, wzdychając głęboko. Że też on wszystko musi obrócić w żart! Zgoda, skoro ta waśnie chce, niech tak będzie. Zmieniłam więc temat, będąc wcześniej pewna, że mój głos na powrót stał się normalny. – No dobrze, co u ciebie? Jak się miewa Bill?
- Dobrze, dziękuję. U mnie też wszystko w porządku. – odparł poważnie, po czym znów na jego twarzy zagościł uśmiech. – I widzisz? Tak jest lepiej.
W odpowiedzi mruknęłam coś niezrozumiałego.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nic.
- Aha. – rozejrzał się po pokoju. – Niewiele się tu zmieniło.
- Mhm.
- Chociaż… - jego wzrok spoczął na lampce stojącej na biurku. – Nowa? – zapytał, wskazując ją palcem.
- Litości, Jacob, naprawdę obchodzi cię moja lampka? – wybuchłam histerycznym śmiechem. – Mam tego dość. Albo powiesz, o co naprawdę ci chodzi, albo wychodzę a ty będziesz mógł do woli ekscytować się moim nowym spinaczem do papieru.
Popatrzył na mnie w milczeniu a z jego twarzy znikły resztki wesołości. Dopiero teraz zrozumiałam, że to, jak zachowywał się do tej pory było jedynie maską, za którą chciał ukryć prawdziwe uczucia.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zalała mnie fala… sama nie wiem czego. Radości i tęsknoty, szczęścia i żalu. Milion różnych sprzecznych uczuć przepływało teraz przeze mnie, domagając się ujścia.
W błyszczących oczach Jacoba ujrzałam cierpienie. To samo, którym pożegnał mnie dwa miesiące temu. Przeszył mnie ból ostry niczym brzytwa, czułam pod powiekami piekące łzy.
- Jake… - szepnęłam cicho, bezwiednie unosząc ku niemu rękę, jakbym się z nim żegnała. – Oh, Jake.
Poderwał się i w mgnieniu oka znalazł się przy mnie, przyciskając mocno do siebie. Natychmiast wtuliłam się w jego gorące ciało i załkałam.
- Już dobrze, Bello, już dobrze. – głaskał mnie po włosach, plecach, ramionach, próbując uspokoić. – Przepraszam, nie chciałem cię zranić, wybacz mi…
Jego słowa dochodziły do mnie jak przez mgłę. Wiedziałam, że coś mówi, cały czas powtarza usilnie kilka słów, ale nie mogłam wyłapać ich znaczenia. Nie chciałam nic słyszeć, pragnęłam jedynie czuć. Mieć świadomość, że Jacob znowu tu jest, choć na krótką chwilę.
Nie wiem ile czasu spędziłam, kołysząc się delikatnie w ramionach Jake’a. Było mi gorąco, ale nie zwracałam na to uwagi. Gdy w końcu poczułam, że najgorsze minęło, że z moich oczu nie lecą już łzy a głos jest względnie normalny, uniosłam głowę. Od razu zauważyłam mokrą plamę na jego koszuli w miejscu, gdzie trzymałam głowę.
- Przepraszam. – mruknęłam zażenowana, wskazując ślad mojego chwilowego załamania.
- Nie ma za co, zaraz wyschnie. – odparł, uśmiechając się lekko. – Już dobrze? – pogłaskał mnie po policzku. Potwierdziłam ruchem głowy. Nie odezwałam się, nie byłam pewna, co miałam teraz powiedzieć. Przepraszam, po prostu cieszę się, że tu jesteś? Wybacz za ten wybuch, ale tęskniłam za tobą? Jednak to on przerwał ciszę.
- Pytałaś, dlaczego tu jestem. Przyjechałem, bo… - zaczął cicho. – Bo tęskniłem za tobą. Ten czas, kiedy musiałem cię ignorować, mocno dawał mi się we znaki. Sam mówił, że stałem się jak wrzód na tyłku. – zaśmiał się a ja wraz z nim. Powoli opuszczało mnie napięcie. – Musiałem cię zobaczyć, sprawdzić, jak sobie radzisz. – kontynuował poważnie, cały czas trzymając swoją wielką, ciepłą dłoń na moim policzku. – Czy nadal jesteś…
Nie dokończył, ale i tak spuściłam głowę. Chciał sprawdzić, czy nadal jestem człowiekiem. Westchnęłam cicho. To było tylko kwestią czasu, ale o tym nie zamierzałam mu mówić. Przynajmniej nie dzisiaj.
- Jake, ja też za tobą tęskniłam. – wyszeptałam, podnosząc na niego wzrok. – Jesteś moim przyjacielem, jak mogłeś mi to zrobić? Wiesz, jak się czułam, gdy Bill cały czas odkładał słuchawkę albo zamykał mi drzwi przed nosem?
- Bello, ja naprawdę… - urwał w pół zdania a sekundę później jego twarz uległa całkowitej zmianie. Zmrużył oczy, zacisnął usta, zrobił głęboki, jakby uspokajający wdech, po czym wstał.
- Co się stało? – zapytałam, ponosząc się wraz z nim. W odpowiedzi usłyszałam coś na kształt „cholera, zaraz mnie zemdli”, ale nie byłam tego do końca pewna. Poza tym prawie natychmiast Jacob powiedział już normalnie:
- Muszę iść, zapomniałem, że Sam na mnie czeka. I tak już się wystarczająco spóźniłem. Oczyma wyobraźni widzę, jak robi ze mnie mały, futrzany dywanik. – westchnął teatralnie, po czym przytulił mnie jeszcze raz, tym razem na pożegnanie.
Uśmiechnęłam się lekko, wtulając twarz w jego pierś.
- Wcale nie taki mały.
- Dokończymy tą rozmowę kiedy indziej, dobrze? Niedługo.
- Obiecujesz? – spojrzałam mu w twarz, wymagając potwierdzenia.
- Obiecuję. – pocałował mnie w czoło, po czym oderwał od siebie moje ręce i po chwili, cicho pogwizdując, wyszedł z pokoju. Słyszałam jeszcze, jak żegna się z Charliem i zatrzaskują się za nim frontowe drzwi.
Po raz trzeci w ciągu ostatnich kilkunastu minut opadłam bezwładnie na materac, tym razem jednak towarzyszył temu szeroki uśmiech. Ta rozmowa, a raczej jej początek dawał mi nadzieję, że między mną a Jacobem jeszcze wszystko wróci do normy. Tak bardzo tego potrzebowałam.
Wyobrażając sobie, jak to będzie, gdy znowu się zobaczymy, o czym będziemy rozmawiać, mimowolnie spojrzałam w stronę okna. Ktoś tam stał.
Z okrzykiem przerażenia zerwałam się z łóżka i dopiero po mojej reakcji zdałam sobie sprawę, że to tylko Edward. Z założonymi na piersi rękami i nikłym uśmiechem na pięknie wykrojonych ustach nie sprawiał wrażenia złego. Widział Jacoba? Chyba nie.
- Edward, skąd się tu wziąłeś? – zapytałam, siląc się na lekkość. A jeśli nawet, to co? Jake jest moim przyjacielem i może mnie odwiedzać, ot co.
No tak, ale zawsze lepiej by było, gdyby Edward o tym nie wiedział.
- Przyleciałem.
- Na miotle?
Uniósł brwi, słysząc moją ironiczną odpowiedź. Nie tego się spodziewał. Pytanie pozostawił jednak bez odpowiedzi. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Miałaś jakiegoś gościa? – zapytał, ale sprawiał wrażenie, że mało go to obchodzi. Czyli jednak nie wpadł na Jacoba, uff. Inaczej nie zachowywałby się tak spokojnie.
- Nie, a co? – skłamałam. Zobaczyłam, że powoli kiwa głową, po czym wbił we mnie swoje świdrujące spojrzenie. Już się nie uśmiechał. Przełknęłam głośno ślinę.
- Nic. – wzruszył ramionami. - Po prostu zastanawiam się, jak inaczej wytłumaczysz mi fakt, że śmierdzi tu jak w psiarni a od twojej skóry bije taki zapach, jakbyś właśnie walczyła w zapasach z całą sforą kundli.



5. Niepokój

- Miałaś jakiegoś gościa? – zapytał, ale sprawiał wrażenie, że mało go to obchodzi. Czyli jednak nie wpadł na Jacoba, uff. Inaczej nie zachowywałby się tak spokojnie.
- Nie, a co? – skłamałam. Zobaczyłam, że powoli kiwa głową, po czym wbił we mnie swoje świdrujące spojrzenie. Już się nie uśmiechał. Przełknęłam głośno ślinę.
- Nic. – wzruszył ramionami. - Po prostu zastanawiam się, jak inaczej wytłumaczysz mi fakt, że śmierdzi tu jak w psiarni a od twojej skóry bije taki zapach, jakbyś właśnie walczyła w zapasach z całą sforą kundli.


Szkoda, że nie przyznają nagród w kategorii „Najbardziej porażająca głupota roku” albo coś w tym stylu. Dostałabym w niej najwyższe wyróżnienie, kasując po drodze wszystkich kandydatów. Co ja sobie myślałam? Że Edward nie wyczuje obecności Jacoba w niecałe pięć minut po jego wyjściu?
O nie, nie myślałam. Taką miałam nadzieję. A może po prostu zapomniałam, że wampiry i wilkołaki mają tak rozwinięty węch, że wyczuwają siebie nawzajem przy odległościach dużo większych niż te kilka metrów kwadratowych mojego pokoju. I znów poprawka – miałam taką nadzieję.
A teraz stoję twarzą w twarz nie tylko z niewiarygodnie silnym stworzeniem o ostrych zębach i nadzwyczaj rozwiniętym instynktem zabójcy. Muszę stawić czoło również chłopakowi, w pełni ludzkiej osobie jeśli chodzi o emocje i uczucia, którą właśnie okłamałam z całą premedytacją. Śmieszne, sama nie wiedziałam, co gorsze.
Edward stał przede mną cały ten czas, kiedy w myślach analizowałam swoje wyjątkowo mądre zachowanie. Nie ruszał się, chyba nawet nie oddychał. Po prostu stał, oparty o ścianę, i wyczekiwał mojej odpowiedzi. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, choć sama nie wiedziałam, co by to miało być. Postanowiłam, że najlepiej zacząć rozmowę od zwykłego „przepraszam”. Zobaczymy, jak to się potoczy dalej. Zrobiłam mały krok w jego stronę.
- Ja… - przerwałam, gdy zdałam sobie sprawę, że stanęłam akurat w ostrym świetle popołudniowego słońca wpadającego przez okno. Zmrużyłam boleśnie oczy, rzucając mimochodem krótkie spojrzenie ku bezchmurnemu niebu i nagle zamarłam. Spojrzałam znowu na Edwarda, stojącego przy ścianie tuż obok okna ale jednocześnie tak, że cały czas pozostawał w cieniu. – Jak się tu dostałeś? – wykrztusiłam. – Przecież jest upał.
- Mam w aucie klimatyzację.
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi. – Podeszłam do niego bliżej. Teraz dzieliły nas jakieś dwa metry. – Jest gorąco, świeci słońce. Są tłumy na ulicach, nie ma mowy, żebyś dostał się tutaj niezauważony.
W odpowiedzi parsknął śmiechem, jednak jego brzmienie przyprawiło mnie o gęsią skórkę.
- Niewiarygodne – pokręcił głową niedowierzaniem. - Może poczekałem, aż nikt mnie nie zobaczy, może akurat cień padł na wasz dom, może po prostu przeszedłem na piechotę pół miasta. Co to ma za znaczenie? Mam wrażenie, że mieliśmy rozmawiać nie o tym, jak się tu dostałem a o tym, dlaczego tak tu śmierdzi. – Przechylił lekko głowę, mrużąc oczy. – Nowy odświeżacz powietrza o zapachu spoconego kundla?
- Dosyć tego! – krzyknęłam. Byłam tak wzburzona a przy tym przerażona, że nie mogłam myśleć o niczym poza faktem, że zaraz wybuchnę płaczem. Znowu. – Tak, był tu Jake i doskonale o tym wiesz. Nie musisz do tego… - zrobiłam nieokreślony ruch ręką, nie wiedząc, jak nazwać jego zachowanie. Poniżał mnie, obrażał? Może wyśmiewał? Nieważne, nie było to miłe. – Nie wiem, o co ci chodzi. Skłamałam i przepraszam. Ale zrobiłam to dlatego, że wiem, jak działa na ciebie jego osoba. Chcesz prawdy? Dobrze, powiem ci. Sama byłam zaskoczona, że przyszedł po tylu miesiącach milczenia.
- Dwóch, o ile mnie pamięć nie myli. – dodał cicho, ale go zignorowałam.
- Powiedział, że przyszedł mnie odwiedzić, bo za mną tęsknił. Ja też za nim tęskniłam, bo dla mnie nadal jesteśmy przyjaciółmi. – Mówiłam zdecydowanie, choć starałam się nie podnosić głosu w obawie, że Charlie przyjdzie sprawdzić, na kogo – albo raczej na co – tak zażarcie wrzeszczę. Edward stał w tym samym miejscu a jedynie jego oczy oraz przyzwyczajone do mrugania powieki zdradzały, że nie jest nieruchomym posągiem. Więcej mi nie przerwał, słuchał w milczeniu i czekał aż skończę.
A ja rozkręcałam się coraz bardziej. Mówiłam, jak mi było źle, kiedy Jacob nie podnosił słuchawki, jego ojciec nie wpuszczał mnie do ich domu, jaką miałam nadzieję, że za godzinę, dwie, może jutro w końcu się do mnie odezwie. Zupełnie nie panowałam nad potokiem słów wypływającym z moich ust, nie zauważyłam też, że ze zdania na zdanie mój głos staje się coraz cichszy, ale mimo to nie traci na swojej mocy. W pewnym momencie wysyczałam, że Jake był przy mnie kiedy on, Edward, zwiał sobie na drugi koniec świata bo tak mu się akurat podobało, bo miał takie widzimisię, podczas gdy tutaj, w Forks, o mało nie zginęłam z rąk jego chorych pobratymców. Zdałam sobie sprawę, co powiedziałam dopiero wtedy, gdy mój ukochany najpierw wciągnął ze świstem powietrze a potem odwrócił głowę, zaciskając zęby.
Wykończona, cofnęłam się parę kroków i usiadłam na brzegu łóżka. Przesadziłam. Wiem, że przesadziłam. Nie powinnam była wypominać mu tej sprawy, tym bardziej, że nie miała ona nic wspólnego z tym, o czym teraz rozmawialiśmy. Schowałam twarz w dłonie, łokcie opierając o kolana.
- Przepraszam za to ostatnie – jęknęłam niewyraźnie. – To nie ma nic do rzeczy.
- Czyżby? – usłyszałam jego miękki głos i z wrażenia aż zaparło mi dech. Czy on… On się uśmiechał?! Uniosłam głowę i rzeczywiście, na jego twarzy dostrzegłam nikły uśmiech. Po chwili podszedł do mnie bardzo wolno – jak na wampira – i usiadł obok mnie. Patrzyłam na niego oniemiała, z szeroko otwartymi oczami.
- To ja powinienem przeprosić, zareagowałem zbyt gwałtownie. Po prostu kiedy zapytałem, czy ktoś tu był a ty odpowiedziałaś, że nie, podczas gdy robiło mi się niedobrze od zapachu wilkołaka, nie mogłem się powstrzymać. – westchnął ciężko, tak jak ja, opierając łokcie na twardych udach.
Czy on mnie przepraszał za to, że go okłamałam?
- Więc nie jesteś zły? – zapytałam dla pewności. Zacisnął szczękę.
- Oczywiście, że jestem. Powinienem złamać mu tę jego włochatą łapę a najlepiej wszystkie cztery.
Boże, daj mi siłę.
- Czy nie jesteś zły na mnie – uściśliłam.
- Nie – westchnął. – Wiem doskonale, co się z tobą… jak było ci ciężko. Przepraszam, ta ironia nie była potrzebna. Jacob może tu przychodzić bez względu na to, co o nim myślę. Ale na przyszłość – znów na mnie spojrzał tymi swoimi przenikliwymi oczami koloru płynnego złota, które były teraz śmiertelnie poważne – nie okłamuj mnie, bo po pierwsze ci to nie wychodzi a po drugie nawet nie wiesz… - przerwał, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się przed powiedzeniem mi czegoś, czego nie chciał mi mówić. – Po prostu tak będzie najlepiej – dokończył, już spokojniej.
- Czego nie wiem? – zapytałam, zaciekawiona, ale on tylko machnął ręką.
- Nieważne, tak tylko powiedziałem. Bello… - zaczął, ale w następnej chwili zamarł, mrużąc oczy. Spojrzał na mnie i widząc moje pytające spojrzenie, powiedział:
- Charlie.
Rzeczywiście, po kilku sekundach usłyszałam skrzypienie drewnianych schodów.
- Cholera.
Niewiele myśląc, poderwałam się z łóżka i, ciągnąć za sobą Edwarda, podeszłam do szafy, otworzyłam ją i wepchnęłam go między wieszaki. Nie zważając na pełną zaskoczenia minę ukochanego, zatrzasnęłam drzwiczki, sama znowu sadowiąc się na łóżku.
- Bello, proszę… - dobiegł mnie urywany szept Edwarda, który, najpewniej skręcając się ze śmiechu, zdążył już lekko rozkołysać szafę.
- Cicho bądź i nie ruszaj się. – syknęłam w tym samym momencie, w którym ojciec stanął w drzwiach pokoju.
- Co tu się dzieje? Z kim ty rozmawiasz, Bello? – zapytał podejrzliwie, rozglądając się po pomieszczeniu. Spojrzałam ukradkiem na mebel, do którego upchałam Edwarda, ale nie kiwał się już na wszystkie strony. Odetchnęłam w duchu.
- Z nikim, po prostu… uczę się roli. – odparłam wesoło. – Wiesz, mamy przedstawienie w szkole, zgłosiłam się do jednej z głównych ról.
Charlie patrzył na mnie zdezorientowany. Doskonale wiedział, że sama nigdy nie zgłosiłabym się do żadnego przedsięwzięcia, które wymagałoby stanięcia przed grupą większą niż trzy osoby i wygłoszenia nawet jednego krótkiego zdania. Cóż, miał rację. Sama zaśmiewałam się w myślach ze swojego pomysłu, ale lepsze to niż przyznanie, że odwiedził mnie mój chłopak, którego, delikatnie mówiąc, nie darzył zbytnią sympatią.
- Przedstawienie, mówisz? To świetnie. – uśmiechnął się w końcu. – Jakie? Pewnie jakiś dramat Szekspira, sądząc po twoim żywym, podniesionym głosie.
Przełknęłam ślinę, nie wiedząc, czy śmiać się czy płakać. Nagle usłyszałam stukot i oboje, ja i ojciec, spojrzeliśmy na szafę, która delikatnie się zachwiała. Ratujcie mnie!
- Co to było? – zapytał Charlie, chcąc do niej podejść, ale ja już stałam przed nim i wypychałam go stanowczo na korytarz.
- Co? Nic nie słyszałam. Muszę się teraz pouczyć, za jakąś godzinę zrobię obiad, dobrze?
Zamknęłam za nim drzwi i odetchnęłam głęboko. Boże, co za wariactwo, pomyślałam, przymykając na chwilę oczy. Dlaczego to Edward nie może wchodzić sobie, tak jak Jake, przez frontowe drzwi, nie bojąc się, że w każdej chwili możemy zostać przyłapani? Dlaczego za każdym razem musi się chować a ja wymyślać nowe wymówki na odgłosy dobiegające z pokoju? Dlaczego ojciec nie zaakceptuje go po prostu i nie polubi, tak jak lubi Jacoba?
Dlaczego Edward nie może być po prostu zwykłym chłopakiem, człowiekiem?
Zmroziła mnie ta nagła myśl. Nie. To nie byłby mój Edward. A ja nie byłabym taka, jak jestem teraz. A jednak…
Podszedł, wiedziałam to. Poczułam na policzku dotyk delikatniejszy niż muśnięcie skrzydłem motyla. Uniosłam powieki, na wysokości moich oczu dostrzegając guziki jego koszuli. Był tak blisko, że nie mogłam złapać tchu. Uniosłam rękę i drżącą dłonią dotknęłam miękkiego materiału, przez który wyczuć mogłam twardość mięsni oraz chłód wampirzego ciała. To jest mój Edward, pomyślałam z westchnieniem. Nie chcę innego.
- Bello… - bardziej poczułam, niż usłyszałam czuły szept tuż przy swoim uchu. – Mam nadzieję, że powiesz mi, kiedy wystawiacie ten szekspirowski dramat. Chciałbym przyjść na premierę.
Oboje roześmieliśmy się cicho, po czym oplotłam go rękami i przytuliłam głowę do marmurowego torsu. Edward głaskał mnie leniwie po plecach.
- Bello… - powiedział znowu, lecz tym razem innym głosem. Uniosłam głowę, zerkając na niego pytająco. – Nie chciałbym być niegrzeczny, ale czy… Czy mogłabyś się umyć? – wyszeptał, lekko wykrzywiając usta. – Naprawdę śmierdzisz spoconym psem.
Znów przytuliłam twarz do jego ciała, próbując zapanować nad drżeniem mojego, wywołanym zduszonym śmiechem.

Wiedziałam, że coś jest nie tak. Wiedziałam to od pierwszej chwili, gdy zobaczyłam samochód Alice na podjeździe. Był koniec tygodnia a ja wracałam właśnie z zakupów, które miały uzupełnić zapas jedzenia w świecącej już pustkami lodówce.
Alice? Czego tu szuka Alice? Dlaczego jest samochodem? Przyjechała z Edwardem? Może coś zobaczyła? Coś…
Najszybciej jak mogłam, wygramoliłam się z dopiero co odebranej z warsztatu furgonetki i z zakupami w obydwu rękach, weszłam do domu, otwierając przy tym drzwi łokciem. Od razu usłyszałam dźwięczny śmiech przyjaciółki i niższy, męski, czyli mojego ojca. Siedzieli w kuchni przy stole.
- O, Bello, nareszcie jesteś. – Dziewczyna zauważyła mnie i poderwała się z miejsca, by pomóc mi położyć siatki na blacie kuchennym.
- Co ty tu robisz? – zapytałam ze szczerym zdziwieniem, przenosząc wzrok z niej na Charliego i odwrotnie.
- Twoja przyjaciółka przyjechała zapytać, czy puszczę cię do niej na weekend. – odparł wesoło, uśmiechając się do Alice. Cholera, gość wpadł po uszy.
- Na weekend? – spojrzałam na nią wyczekująco, mając nadzieję, że powie mi coś więcej.
- Oh, wiesz, w szkole zapomniałam ci powiedzieć. – trajkotała, wyjmując produkty z toreb. – Urządzam w ten weekend małe pidżama party. Same dziewczyny, zero chłopaków. Chciałabym, żebyś przyszła.
- Same dziewczyny? – zadziwiłam się. – A co z Jasperem, Emmettem, Edwardem…
- Wyjechali z Carlislem, wracają dopiero w niedzielę. Rose też nie ma, pojechała z nimi. – Odpowiedziała na moje nieme pytanie. – Przyjdzie kilka dziewczyn z naszej szkoły. Już kupiłam jedzenie, popcorn, pożyczyłam parę filmów. No, nie daj się prosić. Twój tato się zgodził – uśmiechnęła się z wdzięcznością do Charliego. No tak, pomyślałam, nic dziwnego, przecież Alice owinęła sobie mojego ojca wokół małego palca.
Ale chwileczkę. Edward wyjechał? Gdzie? Na polowanie? Czemu mi o tym nie powiedział? Przecież wczoraj obiecywał, że przyjdzie dzisiaj wieczorem. No i to jedzenie, popcorn, filmy, a do tego Alice zapraszająca którąkolwiek z dziewczyn do swojego domu. Nie, żeby nie mogła lub nie chciała, po prostu nie sądzę, by chociaż jedna z nich odważyłaby się to zrobić.
Dziwne.
- Gdzie pojechali? – zapytałam po chwili milczenia.
- No wiesz, jakieś głupie łażenie po górach czy coś takiego. Zupełnie nie da mnie dlatego pomyślałam o tej weekendowej imprezie.
I dlaczego rozmawia w obecności Charliego, zamiast wyjaśnić mi wszystko w moim pokoju? Co ukrywa?
Jakby czytając mi w myślach, ojciec przeprosił i powiedział, że będzie w salonie. Gdy wyszedł z kuchni, spojrzałam poważnie na dziewczynę.
- Alice, posłuchaj…
- Proszę cię, przyjedź – szepnęła, chwytając mnie za rękę. Czy mi się wydawało, czy jej dłoń lekko drżała? Przeniosłam wzrok na jej palce dotykające mojej dłoni, ale zanim zdążyłam nabrać pewności, ona już je zabrała. – Po prostu przyjedź.

Pół godziny później jechałam już z nią w stronę domu Cullenów. Ze swojego zabrałam wszystko, co mogło mi się przydać na ten weekendowy wypad do wampirzego miejsca. Ze zdumieniem przyjęłam fakt, że Alice rzeczywiście kazała mi wziąć ubranie na zmianę, bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do zębów, ręcznik, pidżamę! Co ona knuła?
- O co tu chodzi, Alice? Czego nie chcesz mi powiedzieć? – zapytałam, gdy wyjechałyśmy na drogę.
- Nie wiem, o co ci chodzi. – odparła tylko, uważnie wpatrując się w jezdnię.
- Pidżama party? Przecież wy nie macie łóżek, nie śpicie, skąd ten pomysł? No i gdzie jest Edward?
- W domu, Bello. Porozmawiamy w domu.
- Do cholery, chcę wiedzieć. Powinnam wiedzieć.
- Niekoniecznie. – mruknęła do siebie, ale ja i tak ją usłyszałam.
- Co? Dlaczego niekoniecznie?
- Oh, Bello, nieważne, tak tylko powiedziałam. Siedź spokojnie i daj mi prowadzić, bo nie mogę się skupić.
Zamilkłam, opadając ciężko na fotel pasażera. Nie podobało mi się to. Bardzo mi się nie podobało. Przypomniałam sobie rozmowę z Edwardem sprzed kilku dni, kiedy zbył mnie podobnymi słowami, gdy chciałam się czegoś dowiedzieć. Czegoś, co w moim mniemaniu wyraźnie go poruszyło. Bello, nieważne, tak tylko powiedziałem…
Nie pozostawało mi nic innego jak siedzieć i czekać aż sprawy same się wyjaśnią.



6. Weekendowa przeprowadzka

Jazda dłużyła mi się niemiłosiernie. Nie dość, że nie zdołałam wyciągnąć z Alice absolutnie niczego, to ta jeszcze postanowiła akurat dzisiaj pokonać trasę, stosując się do wszystkich możliwych na tym odcinku ograniczeń. Jechała tak wolno, że jeszcze chwila, pomyślałam, a będziemy się cofać. Westchnęłam i z głową na zagłówku, zamknęłam oczy. Byłam wyjątkowo zmęczona. Najpierw szkoła, potem zakupy z Angelą w Port Angeles (musiała kupić parę książek) a na koniec sklep spożywczy i kosmicznie długa kolejka, w której musiałam stać. Zajęło mi to wszystko prawie całe popołudnie i do domu dojechałam dopiero, gdy zegarek wskazywał grubo po osiemnastej. I wtedy zdałam sobie sprawę, że czeka w nim Alice.
Po co, po co? Dlaczego? Co prawda odwiedziny nie były już tak nieoczekiwane jak Edwarda, kiedy pojawił się w moim pokoju zaraz po wyjściu Jake’a i podczas gdy za oknem świeciło słońce. Dzisiaj koło południa pogoda w Forks zdała się ustabilizować, co znaczy mniej więcej tyle, że szare chmury i chłodny wiatr znów zawitały do miasteczka.
Jednak nie była to wizyta, na którą czekałam i której się spodziewałam. No bo po co Alice miałaby do mnie przyjeżdżać? Szczególnie, że nie znalazła się od razu w moim pokoju, niezauważona przez Charliego. Widziałam za to, że musiała go czarować przez dłuższy czas, w oczekiwaniu na mój powrót.
No i gdzie jest Edward? Obiecał mi wczoraj, że odwiedzi mnie ale dopiero wieczorem, bo rano, z tego co mówiła Alice, słońce będzie jeszcze zbyt duże, by mogli pojawić się w szkole. A może coś z Edwardem…?
Nie, inaczej nie byłby aż tak spokojna, nie żartowałaby w najlepsze z moim ojcem, nie wlokłaby się trzydzieści kilometrów na godzinę po niemalże pustej drodze.
Jak nie to, to co?
- Alice, proszę cię, powiedz mi, o co tutaj chodzi. – odezwałam się po dłuższej chwili milczenia. Otworzyłam oczy i spojrzałam na jej nic mi nie mówiącą twarz. Nadal ze stoickim spokojem wpatrywała się w przednią szybę, kierując swoim superszybkim - chyba tylko z definicji - autkiem.
- Nie męcz mnie tak, przecież ci powiedziałam u ciebie w domu.
- Pidżama party? Żartujesz, prawda? Jeśli myślisz, że to kupię…
- O, już jesteśmy. – Alice uśmiechnęła się szeroko, wjeżdżając na podjazd swojego domu. Rzeczywiście, po chwili wysiadłam z samochodu i znalazłam się przed dużym, jasnym budynkiem. Z torbą na ramieniu skierowałam się ku frontowym drzwiom, ciągnięta przez przyjaciółkę. Światło odbijające się w oknach salonu, czyli największego chyba w ich domu pomieszczeniu, paliło się jasno.
- Zaczęli imprezkę bez gospodyni? – zapytałam ironicznie, wskazując na okna. Alice nie powiedziała nic, wepchnęła mnie tylko do środka.
W salonie byli wszyscy. Carlisle, Esme, Emmett, Rosalie, Jasper i Edward. Głowa rodziny oraz jego żona siedzieli na kanapie, Rosalie stała, trzymana ramionami od tyłu przez Emmetta, Jasper zajął fotel a Edward miejsce przy oknie. Opierał się o ścianę. Gdy weszłam, wszyscy – no dobrze, oprócz Rose, ona nigdy nie darzyła mnie zbytnią sympatią – uśmiechnęli się do mnie.
To tak wygląda chodzenie po górach?
- Witaj, Bello – odezwał się Carlisle miękkim, kojącym głosem. Esme kiwnęła głową, bracia Edwarda pomachali do mnie a on sam podszedł bliżej. Mrugnęłam parę razy.
- Hej – przywitał się z uśmiechem, biorąc mnie za rękę. Drugą wykorzystał, by zdjąć mi z ramienia torbę i położyć na ziemi. Sama byłam tak oniemiała, że bez jego pomocy prawdopodobnie nie potrafiłabym tego zrobić. Odszukałam wzrokiem Alice, która w tym czasie usiadła Jasperowi na kolanach, i spojrzeniem wypowiedziałam nieme pytanie. Ona jednak znowu zignorowała moją próbę zrozumienia czegokolwiek, westchnęła tylko cicho i czekała, omijając mnie wzrokiem.
- Czy może mi ktoś wyjaśnić łaskawie, co tu się dzieje? – zapytałam w końcu, pokonując paraliżujące uczucie strachu, jakie ogarnęło całe moje ciało.
Musiałam zadać odpowiednie pytanie, ponieważ wszyscy odruchowo jakby się spięli. Edward mocniej ścisnął mnie za rękę. Powód nagle sam wpadł mi do głowy.
- Alice miała wizję, tak? Związaną ze mną?
- Trudno to nazwać wizją – westchnął mój ukochany. Wydawało mi się, że w jego głosie usłyszałam tłumiony wyrzut. Mało z tego rozumiałam.
Carlisle wstał.
- Na początek, Bello, obiecaj nam, że zachowasz spokój. – powiedział. – I dasz nam dokończyć.
- I nie będziesz na nas wściekła – dodał Emmett prosząco.
Szczerze? Zgłupiałam. Pustka w mojej głowie powiększyła się do rozmiarów Wielkiego Kanionu.
- Obiecuję – szepnęłam, łapiąc dłoń Edwarda w moje obie. Lekko drżały. Oto, co zostało z mojego obiecanego spokoju.
- Alice miała wizję, to prawda. – Carlisle, jako przedstawiciel rodziny, postanowił zacząć. – Właściwie nie wizję, tylko… - spojrzał ukradkiem na dziewczynę i ruszył głową na znak, by to ona opowiedziała mi o tym, co zobaczyła.
- Zdarzyło się to po raz pierwszy parę dni temu. – Alice siedziała skulona na kolanach Jaspera, który uspokajającym gestem gładził ją po plecach. – Na polowaniu, właściwie tuż po nim. Siedziałam na kamieniu, w lesie, czekałam na Jaspera i Edwarda. Nagle poczułam się bardzo… nieswojo. – Rozejrzała się ze zdenerwowaniem po pokoju. – To była chwila, zbyt krótka nawet jak na wampira, żebym mogła cokolwiek zarejestrować. Coś jak błysk, uderzenie pioruna. Pojawiło się i równie szybko zniknęło. Pomyślałam, że to nic takiego, nic, czym trzeba by było się martwić. Opowiedziałam jednak o tym chłopakom, gdy wrócili. Jasper myślał podobnie, Edward jednak bardziej się przejął, pomyślał, że być może to z tobą coś… Że może coś się stało. Kiedy powiedziałam mu zaniepokojona, że nie mogę cię zobaczyć, od razu pognał do Forks, mimo tego, że świeciło słońce.
- Na szczęście, jedynym powodem dla którego Alice cię nie widziała, był Jacob. – dodał z westchnieniem.
Rosalie syknęła.
- Tak, bardzo mądrze, braciszku. Szkoda, że nie przeszedłeś się spacerkiem po Forks, wstępując po drodze do sklepu.
- Zamknij się, Rose. – warknął Edward w odpowiedzi.
No tak, to dlatego przyszedł do mnie w upalny dzień, pomyślałam. Bał się, że coś się stało. Z lekkim uśmiechem ścisnęłam jego rękę, jednak on nie odpowiedział mi tym samym. Z zaciętym wyrazem twarzy wpatrywał się w podłogę przed nami.
- Dosyć – Carlisle jak zwykle starał się zachować ogólny spokój. – To nie czas ani miejsce na wasze kolejne przepychanki słowne. Alice, kontynuuj.
- No więc te wizje, a raczej przebłyski zdarzały mi się jeszcze parę razy w ciągu tych kilku dni ale nikomu nic nie mówiłam. Bo po co, pomyślałam, przecież one nic nie znaczą. Nie dotyczą ani nas ani ciebie.
- Więc dlaczego tu jestem? – zapytałam, czując jednocześnie, że najgorsze dopiero przede mną.
- Dzisiaj… - Alice westchnęła ciężko. – Dzisiaj znowu się to powtórzyło, tylko, że zaczęłam widzieć twoją twarz, Bello. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Bez żadnego powiązania z tym, co się dzieje, żadnej wizji przyszłości. Tylko twoją twarz.
Spojrzała na mnie przepraszająco, zła i smutna z powodu tego, że nie może nic więcej zobaczyć. A ja stałam na środku ogromnego salonu, próbując ogarnąć wszystko moim niezbyt dużym, na dodatek niezbyt szybkim mózgiem. Gdzieś z tyłu głowy słyszałam powtarzające się słowa „Nie, tylko nie to, nie znowu”. Byłam jednak względnie spokojna, myślałam, że stało się coś poważniejszego niż jakieś przebłyski u Alice, nie mające dodatkowo większego sensu.
- Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli przyjedziesz do nas na weekend a my postaramy się wyjaśnić te dziwne wizje, które nawiedzają Alice. Po prostu chcemy mieć cię blisko, na wypadek, gdyby… sprawa była poważniejsza niż sądzimy. – Carlisle przeczesał włosy, co było chyba jedynym gestem zdradzającym jego zdenerwowanie.
- Czekajcie, nie wiem czy dobrze zrozumiałam. Mam zostać tutaj, bo Alice dopada jakaś wizja, która nawet nie wiecie, co znaczy? A jeśli nie wyjaśnicie tego przez ten weekend? Jeśli tego nie da się wyjaśnić? Mam z wami zamieszkać?
Mimowolnie spojrzałam na Rosalie, która z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Miała chyba podobne zdanie do mojego. Niemożliwe, żeby tu zamieszkała, niemożliwe, żeby ta ludzka dziewczyna mieszkała ze mną pod jednym dachem.
Poczułam, jak Edward otula mnie ramieniem i całuje we włosy.
- Nie martw się, będzie dobrze. – szepnął. – Wszystko wyjaśnimy a ty będziesz mogła wrócić do Charliego. Po prostu niepokoimy się, to wszystko. Być może jest to bez znaczenia, ale chcemy się upewnić.
- Właśnie – odezwał się Emmett wesoło, szczerząc białe zęby. – Będzie fajnie, zobaczysz. Edward kupił już dla ciebie ogromne łóżko. Co prawda mówiłem mu, żeby wziął zwykłe, pojedyncze, ale widać nasz mały braciszek ma wobec ciebie zamiary inne niż początkowo może się wydawać.
- Emmett, nie bądź niemądry. – Esme skarciła chłopaka z uśmiechem, widząc jak moje policzki przybierają kolor krwistej czerwieni. – Naprawdę sądzimy, że powinnaś spędzić z nami te dwa dni. Będziemy spokojniejsi.
Świetnie, po prostu świetnie. Mam mieszkać przez weekend w domu pełnym wampirów tylko po to, żeby ich uspokoić. Dobrze, może te przebłyski Alice nie są normalne, ale żeby od razu wszczynać alarm? Od powrotu z Włoch nie działo się nic, zupełnie nic, co mogłoby zakłócić moje spokojne, wręcz nudne życie. Swoich koszmarów nie liczę, wiadomo, że po prostu jestem przewrażliwiona. Ale bez przesady! A co, jeśli nie ma to ze mną nic wspólnego? Może po prostu dar Alice płata jej figle? Ona nie byłaby z tego powodu zadowolona, ale ja, niestety dla niej, wręcz przeciwnie.
Ale z drugiej strony może rzeczywiście coś się dzieje. Może naprawdę nie jestem bezpieczna.
- A co z Charliem? – zapytałam po chwili, uświadamiając sobie, że w razie jakichkolwiek kłopotów, zostawiłam go samego na calutki weekend. – A jeśli jemu coś się stanie?
- Nie sądzę – odpowiedział mi Carlisle. – Jeśli by tak było, Alice nie mogłaby widzieć tylko twojej twarzy. A jeśli nawet, to nie martw się, Jacob Black obiecał mieć na niego oko.
- Jacob? – wykrzyknęłam zdumiona. – Rozmawialiście z Jacobem? Kiedy?
- Ja rozmawiałem. Dzisiaj, wróciłem zaraz przed tobą i Alice. – Edward skrzywił się, jakby samo wspominanie o Jake’u było dla niego nieprzyjemnym doświadczeniem. – Wyjaśniłem, co się dzieje i, kiedy w końcu przestał wymachiwać łapami, wypowiadając swoje niezbyt pochlebne opinie na temat mnie i mojej rodziny, zgodził się pomóc, ale podkreślił, że nie robi tego dla nas a na pewno nie dla mnie. Jedynie ze względu na ciebie.
Westchnęłam. Oczyma wyobraźni widziałam tę rozmowę. Spokojny, zrównoważony Edward-wampir a naprzeciwko Jacob-wilkołak, mający żal do Cullenów i obwiniający ich za wszystkie złe rzeczy, które dotąd mnie spotkały. Miałam tylko nadzieję, że mój przyjaciel nie wykorzystał tej przewagi, jaką miał nad Edwardem po to tylko, żeby go męczyć. Ostatnim razem, kiedy się spotkali twarzą w twarz, z satysfakcją dzielił się z moim ukochanym swoimi myślami, chcąc jeszcze bardziej go dobić.
Jakby było to w ogóle możliwe.
Od tamtego czasu Edward robił wszystko, dosłownie wszystko, bym zapomniała o tych strasznych wydarzeniach, jednak z drugiej strony wiedziałam doskonale, że on sam pielęgnuje w sobie ten ból, nie pozwala mu odejść. Ile razy słyszałam w nocy, kiedy myślał, że już dawno śpię, jego prawie bezgłośny szept pełen cierpienia?
Jak ja mogłam cię zostawić, moja Bello? Co za potwór zranił jedyną osobę, którą kocha nad życie dla samolubnego przeświadczenia, że robi dobrze? Kim jest osoba, która zamiast dbać o twoje życie i serce, porzuciła cię bo tak było dla niej wygodniej? Bello, moja miłości…
Wtedy udawałam, że rzeczywiście jestem pogrążona w głębokim śnie, choć ponad wszystko miałam ochotę ukoić jego bezsensowne cierpienie. Wiem, że nie mogłam. Że słowami nic nie osiągnę. Jedyne, co mi pozostało, to pokazać mu, że nie pamiętam o tym co było kiedyś i przekonać go o moim bezgranicznym szczęściu, które mnie rozpierało, będąc z nim. Pragnęłam, żeby zobaczył, ile daje mi radości, ile miłości w nadziei, że kiedyś i on będzie zdolny cieszyć się tym tak samo jak ja, bez cienia bólu albo wątpliwości co do tego, czy zrobił dobrze, odchodząc, wracając. Zakochując się we mnie i pozwalając mnie zakochać się w nim. Wciąż trwając przy mnie.
Gdyby Edward był człowiekiem, wszystko byłoby takie proste…
Nie, znowu ta przerażająca myśl. Przerażająca, bo jaka cząstka mnie krzyczała, że to prawda. Oczywiście, że prawda, przyznałam się sama sobie. Ale nie mogłabym mu tego powiedzieć, załamałby się do końca.
Pokręciłam głową, chcąc odpędzić przytłaczające myśli.
- Dobrze się czujesz, Bello? – zapytał cicho, wpatrując się w moją twarz. Pewnie były wypisane na niej wszystkie emocje, jakich teraz doświadczałam. Przygarnął mnie bliżej siebie, tak, że przez nasze ubrania czułam kojący chłód wampirzej skóry. Jedną ręką objął mnie w pasie, druga powędrowała do rozgrzanego policzka.
- Jestem tylko zmęczona. – odparłam, nie bardzo mijając się z prawdą. Dzisiejszy wieczór mnie wykończył. Pragnęłam walnąć się na łóżko i zasnąć. Obudzić się dopiero, gdy wszystko się wyjaśni.
- Edwardzie, zaprowadź Bellę do pokoju, pokaż jej, gdzie jest łazienka. Chyba jeszcze nie miała okazji z niej skorzystać. – Esme wstała, uśmiechając się do mnie serdecznie. Zupełnie jakbym przyjechała tutaj w celach rekreacyjnych a nie z przymusu, bo niepokoją ich wizje Alice mnie dotyczące. – Na pewno jesteś głodna, zrobię ci coś dobrego do jedzenia.
- Nie, dziękuję, nie rób sobie kłopotu – zaprotestowałam. – Nie jestem głodna, jadłam przed wyjściem, kiedy robiłam ojcu kolację. Ale z łazienki rzeczywiście chciałabym skorzystać.
- To chodź, zaprowadzę cię. – Mój ukochany posłał mi szeroki uśmiech. Nie zdejmując ręki z mojej talii, schylił się lekko po torbę leżącą na ziemi i pociągnął za sobą. Kiedy wchodziliśmy za schody, dobiegł nas jeszcze głos Emmetta:
- Nie zapomnij podziękować swojemu chłopakowi za to wiktoriańskie łoże, które dla ciebie wziął. Mam nadzieję, że zrobicie z niego dobry użytek. Jego pokój ma dźwiękoszczelne ściany, więc nie musisz… Auć, mamo, Edward rzucił we mnie twoim pięknym wazonem!
- Nie dziwię mu się. Gdybym była na jego miejscu nie skończyłoby się na wazonie, który, swoją drogą ty odkupisz, nie on.
- Ale mamo!
Przytuliłam się do Edwarda, próbując powstrzymać chichot, ale przede wszystkim jednak chcąc ukryć rumieniec, który po komentarzu Emmetta wykwitł na mojej twarzy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Inka dnia Pon 11:53, 23 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inka
PostWysłany: Pon 11:56, 23 Mar 2009 
Przechodzeń


Dołączył: 23 Lis 2008
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Mam nadzieję, że Administracja nie zdenerwuje się tym, że dałam posta pod postem. Tekst jest niestety za długi, by mógł się zmieścić w jednym. Wink


7. Ponowne spotkanie

Rzeczywiście, łoże było iście królewskie. Kiedy po przebraniu się już w pidżamę siedziałam na nim z Edwardem, zapytałam go, czemu kupił aż tak duże, wzruszył tylko ramionami i powiedział, że chciał, by było mi wygodnie.
Mebel ustawił na środku pokoju, naprzeciwko drzwi. Dzięki temu wyglądał on niczym wielka biała wyspa wśród morza szaf i szafek z muzyką. Podobało mi się. Dodatkowo materac był tak miękki, że dość znacznie zapadał się pod moim czy Edwarda ciężarem i miałam wrażenie, jakbym leżała na ogromnej górze puchu. Przeżycie było naprawdę wspaniałe, więc nie dziwiłam się, że wybrał akurat to łóżko.
Gdy po wieczornej toalecie oboje siedzieliśmy na nim, a raczej znajdowaliśmy się w pozycji półleżącej, gdzie Edward opierał się plecami o ramę a ja przytulona do niego, ułożyłam głowę na jego piersi, mój ukochany poruszył, po raz pierwszy od dawna, temat małżeństwa. Gdy tylko zapytał, czy podjęłam już decyzję na temat ślubu, od razu się wzdrygnęłam.
- Znowu zaczynasz? – burknęłam. – Myślałam, że ten temat został zakończony.
- Może przez ciebie, ja w dalszym ciągu nie wiem, co masz przeciwko małżeństwu. – Bawił się moimi wilgotnymi po kąpieli włosami, układając je w sobie tylko znany sposób. W tle słyszałam Debussy.
- Mówiłam ci już. Nie uważam, by było nam potrzebne.
- Tak jak ja nie uważam, by twoja przemiana była potrzebna, a jednak wywalczyłaś ją sobie bez mojej zgody.
- Tylko mi nie mów, że ty też ożenisz się ze mną bez mojej zgody.
- Jasne, przywlokę cię siłą pod ołtarz i będę torturować do czasu aż nie powiesz, że się zgadzasz.
Uśmiechnęłam się mimo woli, wyobrażając sobie tą scenę. Palcami jednej dłoni rysowałam koła na żebrach i brzuchu Edwarda.
- Bello, mówię poważnie. Skoro ty postawiłaś na swoim to dlaczego nie chcesz, żebym ja też miał coś, dzięki czemu będę szczęśliwy?
Zamilkłam.
- Naprawdę tak ci na tym zależy? – zapytałam po chwili, już mniej zdecydowanym głosem. Skoro dzięki temu go uszczęśliwię…
- Wyczuwam lekką ironię w tym, że to mnie, mężczyźnie, bardziej zależy na zalegalizowaniu naszego związku niż tobie, kobiecie, ale tak, chciałbym tego.
Bo ja tego nie potrzebuję, chciałam powiedzieć. Bo i bez tej całej ślubnej szopki kocham cię tak bardzo, że zapiera mi dech w piersi. Bez tych głupich symboli małżeństwa, jakimi są obrączki, wiem, że jestem twoja na zawsze, tak jak ty jesteś mój.
- Zdenerwujemy Chaliego – powiedziałam tylko i usłyszałam, a raczej poczułam, jak Edward wziął głęboki oddech.
- Isabello Marie Swan, czy chociaż przez chwilę mogłabyś przestać przejmować się wszystkimi dookoła i raz, tylko ten jeden raz pomyśleć o sobie?
Miał rację. Tak naprawdę bardzo pragnęłam ślubu – o Boże, nie wierzę, że się do tego przyznałam, nawet sama przed sobą – ale martwiło mnie to, co powiedzą moi rodzice. Charlie pewnie przyszedłby na ślub z dubeltówką za marynarką. Mama za to chybaby się przekręciła, słysząc, że chcę wyjść za mąż w wieku osiemnastu lat. No i jest jeszcze Jacob. On jest ogólnie przeciwny utrzymywaniu kontaktu z którymkolwiek z rodziny Cullenów, o Edwardzie nie wspominając. Nie chciałabym widzieć jego miny w momencie gdy wręczyłabym mu zaproszenie na nasz ślub.
Małżeństwo samo w sobie nie jest złe, pomyślałam. Poza zostaniem Panią Cullen i noszeniem złotej obrączki na palcu, w sumie niewiele by się zmieniło. Skoro i tak mam zostać wampirem...
Eureka!
- Edward, pamiętasz naszą rozmowę zaraz po przyjeździe z Włoch? – zaczęłam podekscytowana.
- Tę w której gdy zapytałem cię czy za mnie wyjdziesz, odparłaś, że to niepoważne?
- Ty i ta twoja super pamięć – mruknęłam.
- Oczywiście, że pamiętam.
- No więc po przemyśleniu wszystkich za i przeciw, doszłam do wniosku, że takie wyjście mi odpowiada – uniosłam głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Moje, roześmiane i jego, zszokowane.
- Masz na myśli to, że zgadzasz się na ślub przed twoją przemianą?
- Niedokładnie. Odwrotnie.
Edward zmrużył oczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał ostrożnie.
- To znaczy, że zgodzę się na ten twój ślub ale pod jednym warunkiem. No, w sumie pod dwoma.
Przewrócił oczami.
- Już się boję.
- Pierwszy to taki, że odbędzie się po przemianie. A drugi… - kontynuowałam szybko, bo widziałam, że Edward już otwiera usta by coś powiedzieć. – Tak jak wtedy powiedziałam, to ty mnie zmienisz, nikt inny.
Skończyłam mówić i z uśmiechem czekałam na to, co odpowie. Jednak on zacisnął tylko zęby i odwrócił wzrok.
- Bello, nie zgadzam się. To jest nie do przyjęcia.
- Ale dlaczego? – zdziwiłam się. – Tym sposobem oboje dostaniemy to, na czym nam zależy.
- Nie, to ty dostaniesz to, na co zależy tobie. Chciałaś zamiany w potwora mimo moich usilnych sprzeciwów, świetnie, masz to załatwione a ja muszę się z tym pogodzić bo nie mam innego wyjścia. Chcesz, żebym to ja cię zmienił, świetnie, zrobię to, bo nie mam innego wyjścia. Nie chcesz ślubu, a przynajmniej jako człowiek, świetnie, uszanuję to, bo nie mam innego wyjścia. Możesz mi powiedzieć, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na to, na czym zależy mnie? – spojrzał na mnie z mieszaniną złości i żalu.
- Ale przecież…
- Wiesz co, nie chcę już o tym rozmawiać. Zapomnij, że w ogóle cię zapytałem o małżeństwo. I tak w końcu będzie tak, jak ty chcesz. – westchnął, zrezygnowany jak nigdy wcześniej. - Idź spać, już późno.
- Edwardzie…
- Idź spać.
W końcu zasnęłam, lecz nie był to spokojny sen.

Następnego dnia z zafascynowaniem przyjęłam fakt, że dowiem się, co wampiry robią w wolne weekendy. Jednak po zjedzeniu przeze mnie śniadania, Alice wyzbyła mnie wszelkich złudzeń co do inności zajęć przypadających na te dni. Wraz z Jasperem i Edwardem – tak dla bezpieczeństwa – zabrała mnie do centrum handlowego, gdzie ciągała mnie po wszystkich możliwych sklepach, każąc przymierzać co drugi ciuch, jaki tylko wpadł jej w ręce. Gdy zapytałam Jaspera, jak wytrzymuje z żoną-zakupoholiczką, odpowiedział bezradny, że sam się sobie dziwi.
Na obiad wróciliśmy do domu, gdzie Esme przyrządziła dla mnie przepysznego kurczaka w cieście. Zadziwiające jak na kogoś, kogo odrzuca ludzkie jedzenie. Potem postanowiłam odrobić lekcje, które miałam zadane na poniedziałek aby nie siedzieć po nocy w niedzielę, po powrocie do swojego domu, czego, swoją drogą, byłam pewna. Alice przestała nawiedzać moja twarz, nie miała też tych dziwnych przebłysków, które nękały ją wcześniej. Zażartowała, że te wizje to pewnie potrzeba wynikająca z chęci bym z nimi zamieszkała.
Gdy uporałam się z lekcjami, a raczej gdy Edward w piętnaście minut odrobił za mnie matematykę, hiszpański i angielski, oboje zeszliśmy na dół do salonu, gdzie faceci oglądali telewizję, zaś Esme, Alice i Rose siedziały przy stole, rozmawiając o czymś z ożywieniem. Ponieważ wyrzucały z siebie słowa z wampirzą prędkością, jedyne, co słyszałam, to cichy szmer.
Stanęliśmy w progu, obserwując trzech mężczyzn oglądających mecz.
- Jak grasz, baranie! – krzyknął w pewnym momencie Emmett, komentując nieudane odbicie amerykańskiego baseballisty. – Złaź z tego boiska! Patrzcie tylko, jak on biega. Tylko nóg nie połam, kaleko!
- Emmett, daruj sobie, on i tak cię nie słyszy – powiedział jak zawsze spokojny Carlisle.
- Ciii. Nie pozbawiaj go złudzeń – mruknął Jasper, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Widzieliście to, widzieliście to?! Kto dał mu w ogóle kij do ręki?!
- On tak zawsze? – szepnęłam do Edwarda, który kątem oka też zaczął obserwować to, co dzieje się na boisku.
- Hmmm? Tak, Emmett zawsze przeżywa mecze baseballu. W końcu to nasz sport narodowy. – uśmiechnął się do mnie.
- Ćwoku!!!
- Braciszku, pozwól, że ukoję twój ból i po prostu powiem ci, jaki będzie wynik. – odezwała się Alice z drugiego końca pokoju.
- Nie, to się w pale nie mieści, koniec z tym. – Emmett wyłączył telewizor, co spotkało się ze zdecydowanym sprzeciwem ze strony Jaspera, Carlisle’a, a nawet Edwarda. – Chodźmy pograć, co wy na to? – zapytał. Widać było, że posiada masę energii, którą chce jakoś wykorzystać. – Pada deszcz, pewnie niedługo zacznie się burza. Idealna pogoda.
- Ja jestem za! – odezwał się Jasper.
- My też! – Rose i Alice uśmiechnęły się, podchwycając pomysł. Esme pokiwała ze śmiechem głową na znak zgody.
- Edward, Bella? – zapytał Carlisle, podnosząc się z kanapy. – Co wy na to?
Edward spojrzał mnie pytająco, lecz ja potrząsnęłam głową.
- Ja nie mam ochoty, ale wy idźcie. Ty też, Edward. Ja poczytam książkę…
- Nie ma mowy, w takim razie ja zostaję z Bellą – odparł swobodnie, zwracając się do ojca. – Ale wy idźcie. Emmett ma rację, szkoda byłoby zmarnować taką pogodę.
- Na pewno? Możemy zostawić Bellę tylko z tobą, Edwardzie? A co, jeśli coś się stanie?
- A co ma się stać? – zapytałam wesoło. – Wizje Alice zniknęły, prawda? Co oznacza, że nic mi nie grozi.
- Wizje zniknęły a ja nie widzę nic niepokojącego – potwierdziła brunetka, wstając. – Myślę, że możemy iść zagrać a ich zostawić samych - mówiąc to, jej oczy lekko rozbłysły a ja walczyłam z rumieńcem na twarzy – W razie problemów, choć nic takiego nie wyczuwam, powinnam je zobaczyć wystarczająco wcześnie, byśmy natychmiast się tu zjawili.
- No dobrze – zgodził się w końcu Carlisle, pokonany. – Edward i Bella zostają a wy przebierajcie się, idziemy zagrać.

Tak więc zostałam sam na sam z Edwardem w tym ogromnym, białym domu, który przytłaczał mnie swoją przestrzenią, podczas gdy na zewnątrz szalała burza.
Był wieczór. Siedzieliśmy w salonie, oglądając w telewizji wszystko, co tylko się nawinęło, dzieląc się ze sobą opiniami na temat poszczególnych filmów i seriali. Ponieważ przekomarzania się z Edwardem zawsze były nad wyraz męczące, po pewnym czasie zgłodniałam, postanowiłam więc zrobić sobie lekką kolację. Stałam więc w kuchni przy blacie kuchennym, krojąc żółtą paprykę, podczas gdy Edward niedaleko mnie opierał się o niego biodrem i z uśmiechem na ustach śledził każdy mój najmniejszy nawet ruch. W radiu Jason Wade zaczął właśnie śpiewać rockową balladę (Lifehouse – „Everything”) mocnym, lecz kojącym głosem. Wsłuchując się w słowa i melodię, kroiłam po kolei warzywa – dzięki Bogu Esme wyposażyła lodówkę we wszystko, o czym tylko śmiertelnik mógł zamarzyć – chcąc je potem trochę podsmażyć na patelni. Uwielbiałam smażone warzywa. Były lekkie ale bardzo pożywne.

Znajdź mnie tutaj, mów do mnie
Chcę cię poczuć, muszę cię słyszeć
Jesteś światłem, które prowadzi mnie do miejsca
W którym znów odnajdę ukojenie


Kątem oka widziałam Edwarda, który bez słowa obserwował moje poczynania. Ubrany dzisiaj w sprane dżinsy i jasnoniebieską koszulę z podwiniętymi rękawami, prezentował się wspaniale. No cóż, on zawsze wyglądał wspaniale. Błyskając białymi zębami za każdym razem, gdy uniosłam na niego swój wzrok, sprawiał, że niemal cały czas czułam fascynację połączoną z zażenowaniem. Nic jednak nie mówił, po prostu patrzył a ja byłam coraz bardziej zakłopotana.
Postanowiłam skupić się na przygotowywaniu posiłku oraz na słowach piosenki lecącej cicho w radiu.

Jesteś siłą, która sprawia, że idę
Jesteś nadzieją, która sprawia, że ufam


Że też puścili akurat taką, która zamiast mnie odprężyć, powoduje, że jeszcze bardziej się denerwuję! A Edward nadal na mnie patrzył. Wydawało mi się nawet, że odległość między nami się trochę zmniejszyła.
Nie przestawałam kroić warzyw.

Jesteś światłem mojej duszy
Jesteś moim celem
Jesteś wszystkim


- Długo jeszcze? – zapytał w końcu, lecz w jego głosie nie było ani śladu zniecierpliwienia. Był raczej zaciekawiony.
- Trochę – odparłam, siląc się na normalny ton. – Dokończę kroić a potem parę minut na patelnię i gotowe. – Zerknęłam na niego i zobaczyłam jak w zamyśleniu kiwa tylko głową.
- Dobrze, więc czekam.
Na co? – chciałam zapytać. Na co czekasz? Dlaczego patrzysz się na mnie, jakbyś…
Nie zapytałam. Wróciłam do krojenia. Spokojnie, Bello, tylko spokojnie.

Uciszasz burzę i dajesz mi odpocząć
Trzymasz mnie w swoich dłoniach
Nie pozwalasz mi upaść


Edward wciąż na mnie patrzył. I znowu miałam wrażenie, że stoimy bliżej siebie. Dużo bliżej niż na początku. Teraz niemal pochylał się nade mną, ale nie byłam pewna, czy patrzy na to co robię, czy bezpośrednio na mnie. Nie chciałam wiedzieć, już teraz ledwo mogłam się skupić.
- Edward, przez ciebie zaraz obetnę sobie palca – wykrzyknęłam, kiedy poczułam, że niepostrzeżenie przybliżył się jeszcze bardziej i stanął bezpośrednio za mną.
- Przepraszam – powiedział, chociaż słyszałam w jego głosie, że wcale nie jest mu przykro. Podczas gdy ja, z gorącymi wypiekami na policzkach i zaciętym wyrazem twarzy próbowałam dokończyć przygotowywanie kolacji dla siebie, on położył mi dłonie na biodrach i po chwili stał tak blisko mnie, że bez problemu wyczuwałam jego ciało. Wstrzymałam oddech, gdy pochylił ku mnie głowę i zaczął nucić wraz z radiem:
- Jak więc mogę stać tu z tobą i nie być tobą poruszonym?
Gdy jego zimny oddech owionął moją skórę, nóż wyślizgnął mi się z ręki. Obiema dłońmi chwyciłam się blatu. Zadrżałam. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam wykrztusić z siebie jednego słowa. Nie panowałam już nad własnym ciałem.
- Powiesz mi, czy możliwe jest coś lepszego niż to?
Pocałował mnie w szyję, nie przestając śpiewać. Jęknęłam. Boże, zaraz upadnę.
Zamknęłam oczy, starając się pamiętać o oddychaniu. Wdech, wydech. Wdech…
Edward odwrócił mnie twarzą do siebie tak szybko, że chcąc utrzymać równowagę, musiałam chwycić się jego ramion.
Wyraz jego twarzy sprawił, że ugięły się pode mną kolana. Ukazywała zarazem wszystko i nic. Jego błyszczące oczy uwięziły moje spojrzenie i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaki mają kolor.
Czarne jak węgiel. Głębokie niczym ocean. Płonące głodem. Pożądaniem.
Osunęłam się i gdyby nie to, że Edward trzymał mnie mocno za biodra, wylądowałabym na kuchennej podłodze. Delikatnym ruchem uniósł mnie i posadził na blacie. Teraz stał między moimi nogami a nasze usta dzieliły centymetry. Wciąż będąc pod hipnotyzującym wpływem jego spojrzenia, nie wykonałam żadnego ruchu. Moje dłonie, którymi nadal trzymałam go za ramiona, lekko drżały. Drżało całe moje ciało.
Widziałam, że chce coś powiedzieć, że układa usta w niemej prośbie, rozpaczliwym pytaniu, jednak zbyt oszołomiony sytuacją, przyciąga tylko moje ciało jeszcze bliżej swojego.
Nasze oddechy zaczęły się mieszać i w momencie gdy prawie omdlewająca już z rozkoszy pomyślałam, że dłużej tego nie zniosę, Edward wpił się w mojej wargi.

Ponieważ jesteś wszystkim, czego pragnę
Wszystkim, czego potrzebuję
Jesteś wszystkim
Wszystkim


Potężne uderzenie pioruna – albo huk zderzających się wampirów na polanie niedaleko stąd - zagłuszyło kulminacyjny moment piosenki dokładnie w momencie, w którym poczułam jego usta na swoich. Świat zawirował. Krew szumiąca w moich uszach zagłuszała odgłosy burzy a smak Edwarda i jego dotyk sprawiał, że nie myślałam o niczym innym. Oplotłam go nogami w pasie a drżące z podniecenia dłonie wsunęłam w czuprynę miedzianorudych włosów. Swoimi twardymi, chłodnymi wargami zmusił mnie do otwarcia ust i już po chwili nasze języki zetknęły się i splotły we wspólnym tańcu. Gdybym mogła wydobyć ze ściśniętego pożądaniem gardła choć jeden dźwięk, pewnie byłby to okrzyk zdumienia i nieoczekiwanej rozkoszy. Z całą pasją na jaką mnie było stać i jaką odczuwałam w tym momencie oddałam pocałunek, aż usłyszałam ciche jęknięcie wydobywające się z gardła ukochanego.
Po dłuższej chwili jego usta oderwały się od moich i powędrowały ku szyi. Miałam więc okazję do złapania oddechu, którą postanowiłam maksymalnie wykorzystać. Jednak gdy wpijając się wargami we wrażliwe miejsce między szyją a ramieniem, jego dłonie, dotąd trzymające mnie za biodra, powędrowały ku górze i zatrzymały się dopiero, gdy dotknęły nagiego ciała pod materiałem bluzki, znów zapomniałam, do czego służą płuca.
Umieram. Umieram, proszę…
Powiedziałam to głośno? Chyba musiałam, bo Edward nagle uśmiechnął się z wargami tuż przy mojej skórze i przytrzymując mnie tak, bym nie osunęła się z niego, w mgnieniu oka przemieścił się z kuchni do swojego pokoju. Nie zamykając nawet drzwi, cały czas pieszcząc skórę ustami, położył mnie na białej pościeli.
Coraz ciężej mi się myślało, umysł zaczynał się wyłączać w zetknięciu z tyloma emocjami, które otulały moje ciało. Jednak przez jedną krótką chwilę zdołałam zmusić się do myśli: Czy on naprawdę tego chce? Naprawdę się zdecydował?
- Edward… - wydusiłam wreszcie, chcąc poznać odpowiedź na moje pytanie. W tym samym momencie dłonie, które zdawały się ignorować resztki zdrowego rozsądku, zaczęły walczyć z guzikami jego koszuli.
Edward uniósł leniwie głowę.
- Nie bój się, kochanie – wymruczał, całując mnie najpierw w jeden policzek, potem w drugi a na koniec namiętnie w usta. – Wszystko będzie dobrze, nie bój się. Nie skrzywdzę cię, przysięgam.
To, co powiedział musiało mi wystarczyć, bo niestety, nie mogłam wydusić z siebie nic więcej, poza jego imieniem. Powtarzałam je więc szeptem, w przerwie między pocałunkami.
Umieram? Nie, umarłabym, gdyby przestał.
Nawet nie zauważyłam kiedy jego koszula znalazła się na podłodze, podobnie jak moja bluzka. Teraz cała, od szyi po pasek spodni mogłam czuć jego wspaniałe, marmurowe ciało. Było nienaturalnie chłodne, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, pod jego dotykiem jeszcze bardziej się rozgrzewałam.
Podczas gdy on wyznaczał wilgotny szlak przez obojczyki, wgłębienie między piersiami aż po granicę między zaróżowioną skórą a materiałem biustonosza, ja wędrowałam nienasyconymi dłońmi po jego plecach, co jakiś czas drapiąc go lekko w odpowiedzi na pieszczotę. Nasze nogi były splecione, uda raz po raz ocierały się o siebie, wywołując kolejną falę rozkosznych dreszczy.
To było więcej niż chciałam, więcej niż mogłam sobie wymarzyć. Po mojej ostatniej próbie uwiedzenia własnego chłopaka, szczerze powiedziawszy, bałam się chociażby wspomnieć o tym, w przeświadczeniu, że Edward znowu straci nad sobą panowanie. Ale teraz… O Boże, teraz stracił panowanie ale w zupełnie innym znaczeniu. I wcale mi to nie przeszkadzało. A raczej mojemu ciału, bo choć rozsądek się wyłączył, nadal mogłam usłyszeć jego echo gdzieś głęboko w środku. Czerwona lampka w mojej głowe świeciła mocno, niemal mnie oślepiając, ale ja jej nie dostrzegałam. Mój świat skurczył się teraz do rozmiarów Edwarda Cullena, jego smaku, zapachu i dotyku.
Poczułam, jak przesuwa się nade mną, ocierając się swoim ciałem o moje, wywołując u nas obojga kolejny dreszcz pożądania. Unosząc się na łokciach, oparł się czołem o moje czoło i spojrzał głęboko w oczy.
- Chcesz tego, prawda? – wychrypiał. – Powiedz, że chcesz, proszę.
Oddychając szybko, płytko, wdychałam jego słodki oddech, od którego zapachu kręciło mi się w głowie. Widziałam jak za mgłą, słyszałam jak z bardzo daleka. Jedynie zmysł czucia miałam wyostrzony jak nigdy wcześniej.
O co on pytał?
- Bello – zamknął oczy i znów swoimi ustami zaatakował miejsce na szyi, gdzie pulsująca krew była najbardziej wyczuwalna. – Moja słodka Bello… - w tym wrażliwym miejscu poczułam najpierw jego wilgotne wargi, potem język.
Krzyknęłam cicho.
- Moja mała Bello… - jego uścisk się wzmógł, zaczął wbijać mi place w ciało. Nie zwracałam na to uwagi, w końcu zdawałam sobie sprawę z tego, jaki jest silny. Ale w momencie, gdy jego dłonie zaczęły sprawiać mi ból a z jego gardła wydobywało się coraz głośniejsze warczenie, strach pokonał pożądanie i zaczął falami rozchodzić się po moim ciele.
- Edwardzie… Edwardzie, proszę, przestań – powtarzałam, próbując go odsunąć, ale równie dobrze mogłabym chcieć gołymi rękami przesunąć Mur Chiński.
On zdawał się mnie nie słyszeć. Jego palce nadal wbijały się z bólem w mój brzuch, żebra, ramiona. Z jękiem zaczęłam odpychać jego ciało, mając jedynie nadzieję, że Edward sam się zorientuje.
- Edwardzie, to boli. Robisz mi krzywdę!
Bałam się. Byłam przerażona, bo zrozumiałam, że mój ukochany nie zdaje sobie sprawy z tego co robi. Chciałam się przekonać, jak daleko sięga granica jego samokontroli? Proszę, teraz mam odpowiedź. Odpowiedź oraz wampira, który w każdej chwili może wgryźć się w moje ciało, chcąc ukoić pragnienie.
Trzęsąc się jak w febrze, nie rezygnowałam z prób zepchnięcia ze mnie Edwarda, ale oczywiście nic mi z tego nie przyszło.
- Mmmmm, twoje serce tak mocno bije, krew tak szybko krąży w żyłach… - mruczał, zupełnie nie rejestrując moich rozpaczliwych ruchów. W pewnym momencie poczułam na szyi jego ostre zęby, przesuwające się z lekkim naciskiem po skórze a potem dziwną, zimną substancję spływającą z jego ust, połączoną z głośnym warknięciem.
Jad. O Boże. O Boże.
Krzyknęłam przeraźliwie, rzucając się na wszystkie strony. I wtedy on, jakby rażony prądem, odskoczył ode mnie. Ciężko dysząc, zerwałam się z łóżka i próbując zakryć swoją nagość, wbiłam pełne przerażenia spojrzenie w Edwarda.
Stał z zamkniętymi oczami, plecami niemal przylepiony do ściany. Zaciskając zęby, próbował nad sobą zapanować.
- Edward… - zaczęłam, ale zamilkłam, gdy wbił we mnie pełen gniewu wzrok. Widząc jego tęczówki barwy onyksu, mimowolnie skuliłam się w sobie.
- Zamknij się! – wrzasnął, pokazując na mnie palcem, jakby wskazywał winnego. – Zamknij się, do cholery!
Zadrżały mi wargi.
- Ale…
Nie zdążyłam dokończyć. Edward zerwał się z miejsca i wybiegł z pokoju ze swoją normalną wampirzą prędkością.
Zostałam sama. Łzy popłynęły mi po gorących policzkach, kapiąc na białą pościel. Wszystko mnie bolało, łącznie z sercem. Co za koszmar.
Z trudem sięgnęłam po bluzkę leżącą koło łóżka, założyłam ją i na drżących nogach wyszłam na korytarz, chcąc znaleźć Edwarda. Zawołałam go cicho, ale nikt nie odpowiedział. Zeszłam schodami na dół, rozglądając się na wszystkie strony. Nigdzie go nie było. Zajrzałam do kuchni. Na widok porzuconych warzyw stłumiłam w sobie szloch. Nie chciałam o tym myśleć. Chciałam tylko wiedzieć, gdzie jest Edward. W tym momencie – zresztą, co tu dużo ukrywać, jak zawsze – mój instynkt samozachowawczy równał się zero.
Weszłam do salonu, obracając się wokół własnej osi. Nie widziałam go. Zawołałam. Nie odpowiedział. Zrozumiałam w końcu, że go nie ma. Wyszedł. Pewnie chce się uspokoić. Pewnie niedługo przyjdzie i zacznie mnie przepraszać, pocieszałam się. Na pewno.
Gdybym była w stanie, westchnęłabym. Ostatni raz spojrzałam w stronę okien wychodzących na ciemny las i odwróciłam się, idąc do kuchni z zamiarem dokończenia mojej kolacji. Jednak gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia, dobiegł mnie cichy szmer gdzieś za moimi plecami. Z bijącym sercem odwróciłam się w nadziei, że Edward już wrócił. Ale nie.
To był ktoś inny.
Pierwsze, co zobaczyłam, to burza płomiennorudych włosów i czerwona, krwistoczerwona para oczu wpatrująca się we mnie z ironicznym uśmiechem.
- Witam ponownie, Isabello Swan.
Ciało sparaliżował strach a krzyk zamarł mi w gardle.



8. Przeczucie

Miałem złe przeczucie.
Od dwóch godzin graliśmy w baseball na tej samej co zwykle polanie i przy akompaniamencie szalejącej burzy jak zwykle rozluźnieni i bliżsi sobie jak nigdy dotąd, zdobywaliśmy i traciliśmy kolejne punkty. Alice i Rosalie jak zwykle z wdziękiem ale również z poświęceniem prowadziły grę, Jasper w skupieniu przygotowywał się do następnych odbić, chcąc wypaść jak najlepiej, Esme zawzięcie dbała o wynik meczu, bawiąc się przy tym z dzieciakami, Emmett natomiast, jak to Emmett, oszukiwał na każdym kroku, wszystkimi sposobami próbując przechylić szalę zwycięstwa na korzyść jego drużyny.
Z uśmiechem na twarzy przypatrywałem się temu wspólnemu zajęciu, żałując, że Bella i Edward nie zdecydowali się na udział we wspólnej zabawie.
No właśnie, już od samego wyjścia z domu miałem dziwne wrażenie, że nie powinniśmy zostawiać ich samych. Nie chodziło o to, by Edward w jakiś sposób wykorzystał naszą nieobecność w chęci zbliżenia się do dziewczyny, o nie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, do czego jest zdolny i jak niebezpieczny będzie taki kontakt, byłem więc pewny, że przynajmniej z jego strony nic Belli nie grozi. Za to jemu, pomyślałem, stając na miejscu pałkarza z kijem w ręku, przydałaby się pewnie pomoc w obronie przed tą małą ludzką kobietką.
Uśmiechnąłem się w duchu. Niestety, mój syn zapomina o czasu do czasu, że mieszka nie tylko ze zgrają wampirów z wyśmienitym słuchem ale też matką, która pozornie tylko nie wtrąca się w życie swoich przybranych dzieci oraz rodzeństwem, którego głównym zajęciem jest uprzykrzanie życia swojemu teoretycznie najmłodszemu bratu.
Uniosłem kij, przygotowany do uderzenia. Alice patrzyła na mnie wesoło, pewna, że nie uda mi się odbić jej świetnie podkręconych piłek.
Nie godzę się co prawda na ciągle docinki i komentarze na temat rodzaju związku między nim a Bellą, nie proszę też Emmetta i Alice o długie sprawozdania na temat życia miłosnego Edwarda, ale niestety, i muszę to przyznać z takim samym smutkiem co rozbawieniem, że w naszej rodzinie jest to całkowicie normalne. Dlatego, chociaż chłopak o tym nie wie, bo staram się o tym nie myśleć, wbrew sobie zdaję sobie sprawę z sytuacji, jaka panuje między nimi. I współczuję im w równym stopniu.
Miłość nie wybiera, oczywiście. Poza tym Bella Swan jest wspaniałą dziewczyną, jak najbardziej odpowiednią dla Edwarda pod prawie każdym względem. Prawie.
Skupiając się w równym stopniu na grze co na moich myślach, ujrzałem wyrzuconą przez Alice z dużą prędkością piłkę. Dla człowieka trwałoby to ułamek sekundy, ale ja zdążyłem przed odbiciem przesunąć się trochę w bok, by stworzyć lepszy kąt, uśmiechnąłem się lekko i po chwili uderzyłem, wysyłając piłkę na drugi koniec polany z ogromną prędkością.
No tak, prawie, kontynuowałem tok myślenia, jednocześnie biegnąc i zaliczając kolejne bazy. Mimo wszystkich ciepłych uczuć, jakimi darzyłem wybrankę Edwarda, nie sposób było nie przyznać się czasami przed samym sobą, jak łatwiejsze oboje mieliby życie, gdyby Bella przeszła przemianę. On sam doskonale wiedział, jak bardzo zmieniłoby to ich relacje, przynajmniej te fizyczne i zastanawiałem się cały czas, czy to tego właśnie się boi mój syn. Że jej ciało przestanie być dla niego tak pociągające za sprawą zniknięcia z jej krwioobiegu kuszącej go teraz krwi. Że Bella przestanie pachnieć w ten niepowtarzalny sposób, że znikną rumieńce na jej policzkach za każdym razem, gdy będzie na niego patrzeć, że znudzi mu się ta cisza, która zostanie po tym, jak jej serce przestanie bić.
Nie, zdecydowanie nie są to powody, dla których nie zgadza się na ustaloną już przecież i tak przemianę.
Może tu chodzi o to, co by zrobił, godząc się na to. A w jego mniemaniu, gdyby powiedział „tak” zostaniu przez nią wampirem to jak przykładanie ręki do jej śmierci. I chwała Bogu za to, że nie ma tu Edwarda, bo nie mógłbym zbudować tej myśli: Problemem może nie jest to, co się stanie w czasie lub po przemianie a to, że mimo tego całego bólu, cierpienia z tym związanego, mimo przymusu odcięcia się Belli od rodziny, przyjaciół, teoretycznej śmierci jej ciała, mimo tego wszystkiego, Edward czuje, że tak byłoby lepiej, łatwiej i nienawidzi siebie za to. Nie może znieść myśli, że jakaś cząstka jego osoby cieszy się z tego, co ma nastąpić.
Po części rozumiem go, ale jest to tylko mała kropelka w morzu myśli i emocji, które codziennie targają tym chłopakiem. Mnie też nie było łatwo, pomagając jemu i Esme przejść na tę inną stronę, moją stronę ulicy. Ale ja nie miałem wyboru, oni tego wyboru nie mieli. Albo wieczne życie jako drapieżnik albo śmieć. Bella ma wybór, a mimo jej w pełni przemyślanej decyzji, Edward jest przekonany, że ją tego wyboru pozbawiamy.
Potrząsnąłem głową. Biedny dzieciak.
Gdy dobiegłem do ostatniej bazy, zobaczyłem, że Emmett trzyma już w ręku piłkę, podrzucając ją wesoło.
- Co tak wolno, staruszku? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
- Już nie te lata, synu – roześmiałem się, poklepując go po ramieniu. Spojrzałem w stronę lasu, znowu doświadczając tego dziwnego uczucia, że źle zrobiliśmy, zostawiając Bellę i Edwarda w domu. Samych, na dodatek. – Zróbmy chwilę przerwy, co?
- Carlisle, nie żartuj, jeszcze chwila i będziemy musieli biec dla ciebie po butlę z tlenem albo respirator. – zawołał rozbawiony Jasper.
- Bez przesady, to tylko reumatyzm – zażartowałem, schodząc jednak z prowizorycznego boiska. Wzrokiem odszukałem Esme, która oddalona ode mnie o niemal całą długość łąki. Posłała mi czuły uśmiech. Odpowiedziałem jej tym samym, po czym zawołałem Alice. Przybiegła w niecałą sekundę.
- Jakieś wizje? – zapytałem. – Niepokojące?
- Nic – odparła. – na szczęście. Myślę, że poprzednie nie mają żadnego znaczenia i Bella jest bezpieczna. No, może nie całkiem. – zachichotała, zakrywając drobną dłonią usta.
- Jak to nie całkiem? I dlaczego to takie zabawne? – starałem się zachować spokój ale przychodziło mi to z trudem. Czułem się bowiem odpowiedzialny za Bellę w takim samym stopniu w jakim Edward, a może jeszcze bardziej.
- Alice, nie mówiłaś mu? – podszedł do nas Emmett. – Otóż, podobno nasza mała Bella próbowała dobrać się Edwardowi do spodni.
Spojrzałem szeroko otwartymi oczami na chłopaka, który właśnie dławił się ze śmiechu. Język wypowiedzi Emmetta nigdy nie był czymś, co wprawiało mnie w nadmierny zachwyt, ale czasami naprawdę przesadzał.
- Właściwie, to powiedziałabym, że było odwrotnie, ale… ciężko było stwierdzić, kto do kogo próbował dobrać się bardziej. – Teraz to Alice wybuchła niepohamowanym śmiechem, zapewne przypominając sobie swoją wizję. – Naprawdę nie chciałam tego widzieć, ale… - piszczała, jakby nie mogła złapać tchu. – W czasie gry pomyślałam sobie przez chwilę o Edwardzie no i tak… - znów atak śmiechu. – Emmett stał obok mnie to się tym z nim podzieliłam, ty ze swoją drużyną zdaje się byliście zajęci omawianiem strategii gry. Poza tym pomyślałam, że cię to nie zainteresuje, w końcu powtarzasz nam, że życie osobiste naszego brata cię nie interesuje i nie powinno też nas interesować.
Słysząc, co widziała Alice w swojej wizji, chwilę później dołączyła do nas Esme z Rosalie i Jasper, który też, podobnie jak jego żona i brat, skręcał się ze śmiechu. Rose nie była aż tak ostentacyjna w wyrażaniu swojego rozbawienia, ale spuściła głowę i dłonią pocierała sobie czoło, chcąc ukryć uśmiech. Zdaje się, że tylko Esme zachowała spokój. Spojrzała na mnie poważnie i sądząc po jej minie, doszła do takich samych wniosków co ja.
- Zrobili to? – zapytałem tylko, odwracając głowę w kierunku Alice. Moje pytanie spotkało się z parsknięciem ze strony Emmetta i Jaspera. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila i oboje położą się na trawie i, nieważne, jak bardzo to niemożliwe, po prostu popłaczą się ze śmiechu.
- Nie, to znaczy… - dziewczyna wzięła głęboki oddech. – Nie sądzę, Edward nie wytrzymał napięcia i… O Boże, przepraszam… Nie widziałam dokładnie, jak do tego doszło, ale na pewno nic się nie stało. Przerwali.
- Jak tylko mały Edek się dowie, że to widziałaś i podzieliłaś się tym z nami, on chyba… - załkał Emmett. – O Jezu, on chyba nigdy więcej się do nas nie odezwie!
Stałem, niepewny, co zrobić. Jedno spojrzenie w kierunku mojej żony i już wiedziałem, że jest tak samo zdezorientowana. Podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu.
- To do niego niepodobne. – powiedziała cicho, podczas gdy reszta, teraz już razem z Rosalie, zataczali się ze śmiechu i byłem niemal pewien, że w takim stanie nas nie słyszą. – Gdy pytałam go niedawno, powiedział, że nie ma zamiaru do tego dopuścić.
- Powiedział ci? – Byłem zdziwiony, że Edward rozmawiał z Esme na takie tematy.
- Nie z własnej woli – uśmiechnęła się lekko. – Raczej odpowiedział po to, żebym dała mu spokój i nigdy więcej nie wracała do tego tematu. Ale nie zmienia to faktu, że przyznał, że po ostatnim razie, kilka dni, może jakiś tydzień temu, kiedy przestał nad sobą panować, przysiągł sobie, że więcej nie doprowadzi do takiej sytuacji.
- Do jakiego stopnia przestał nad sobą panować?
Teraz rozmawialiśmy bardzo szybko, niemal nie wypowiadając słów, samymi tylko ruchami warg.
- Nie wiem, powiedział tylko, że to było straszne bo po raz pierwszy nie był wściekły na samego siebie tylko na Bellę, chociaż w sumie nic takiego się nie stało. To znaczy nic takiego nie robili. Powiedział, że zachował się jakby „stracił panowanie nad traceniem panowania”, jeśli wiem, co ma na myśli.
Zamilkłem. To rzeczywiście niepodobne do Edwarda, którego znaliśmy wszyscy. Uznałbym raczej, że znowu zacząłby nienawidzić siebie niż skierować na Bellę nawet cień swojego gniewu. Tym bardziej, że z tego co mówi Esme, nie było ku temu powodu. A jeśli dzisiaj zabrnęli jeszcze dalej – a mogłem się spodziewać, że tak było, sądząc po reakcji Alice na to, co zobaczyła – to obawiałem się, że w grę mógł wejść nie tylko gniew, ale także głód. Nigdy nie byłem tak blisko ludzkiej kobiety, by przekonać się o tym na własnej skórze, ale moja pewność była niemal stuprocentowa. Im bliżej jest człowiek, tym trudniej zachować kontrolę. A jeśli w grę wchodzą takie uczucia jak pożądanie połączone z żądzą krwi…
- Pójdę tam – oświadczyłem w końcu, uznając, że to najlepsze wyjście. Nie sądziłem co prawda, by Edward, nawet targany przez pragnienie, był zagrożeniem dla Belli, ale po tym co usłyszałem, musiałem uspokoić swoje sumienie i na własne oczy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. – Zostań tutaj z nimi, jeśli nic się nie stało, to niedługo powinienem wrócić. Nie sądzę, żeby w tym stanie – wskazałem na dwie pary wymieniające żartobliwe (w przypadku Emmetta po prostu wulgarne) komentarze na temat życia seksualnego jego brata – dobrym pomysłem byłoby ciągnięcie ich do domu.
Esme pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Jak dzieci.
Roześmiałem się tylko, pocałowałem żonę w policzek i pobiegłem, mając szczerą nadzieję, że w drodze uda mi się wymyślić jakiś przekonujący argument, dla którego postanowiłem sprawdzić, jak Bella i Edward radzą sobie sami w domu, nie zdradzając mu przy tym żenującej wizji Alice.



9. Koniec

Zatrzymałem się na chwilę w lesie, wyczuwając obecność innego wampira. Zdziwiło mnie to, ale jeszcze bardziej zaniepokoiło. Kto tu był?
Moja rodzina była w dalszym ciągu na polanie, Edward z Bellą w domu i wierząc wizji Alice, nie stało się tam nic złego. A jednak w powietrzu unosił się charakterystyczny, niemożliwy do wyczucia przez ludzki węch, słodki zapach, powoli rozprzestrzeniający się w gąszczu zielonych drzew i krzewów. Oparłszy się o korę jednego z nich, powtarzając sobie w myślach uspokajające zaklęcia, rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu nieproszonego gościa. Nagle ujrzałem sporych rozmiarów pień lecący w powietrzu z ogromną prędkością, jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. Zatrzymał się dopiero, uderzając w inny pień stojącego drzewa. Wbił się w niego, łamiąc drzewo na pół.
Zmrużyłem oczy, kierując wzrok do źródła, skąd prawdopodobnie wyleciał kawał drewna i niezbyt tak znowu dużej odległości od miejsca, w którym stałem, ujrzałem wreszcie tego, kogo szukałem. Chociaż nie, źle to ująłem. Ze wszystkich istot przychodzących mi na myśl, akurat tego kogoś nie spodziewałem się tu zobaczyć.
- Edward? – szepnąłem, nie wierząc własnym oczom. Zdawał się nie wyczuwać mojej obecności. W ułamku sekundy pokonałem dzielące nas niecałe sto metrów i stanąłem kilka drzew przed nim, lecz mimo to nadal miałem wrażenie, że mnie nie widzi. Stał tyłem do mnie, pochylony, jedną ręką opierał się o grubą, nisko rosnącą gałąź. Jego ramiona unosiły się i opadały wraz z każdym głębokim oddechem. Wydawało mi się też, że ma na sobie inne rzeczy. Gdy wychodziliśmy, jego koszula była jasna, na guziki, teraz zaś ubrany był w ciemnografitową bluzę wkładaną przez głowę.
Nie podobało mi się to, choć to oczywiście niedopowiedzenie biorąc pod uwagę to, co naprawdę czułem w tym momencie.
- Edwardzie? – powtórzyłem głośno i obserwowałem, jak syn powoli odwraca się w moją stronę. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jego niesamowicie czarne tęczówki wyrażające trawiący go od środka głód. Głębokie sińce pod oczami odcinały się od śnieżnobiałej skóry a głośne wydechy wydały mi się nie cichsze od uderzeń piorunów przecinających co jakiś czas niebo.
Edward wyglądał jakby uciekł właśnie z odwyku i nie zdążył jeszcze zażyć działki. Był wściekły, oszołomiony, na granicy szaleństwa. Gdy mnie zobaczył, przymknął na chwilę powieki, jakby chciał się uspokoić, pokazać, że to nic takiego.
- Co ty tu robisz? – zapytałem, podchodząc do niego. Mój głos brzmiał normalnie, lecz w głębi duszy niemal gotowałem się ze złości i niepokoju. Gdzie jest Bella? Nie wyczuwałem jej obecności, przynajmniej nie w najbliższej okolicy, gdzie mógłbym poczuć jej zapach.
- Musiałem wyjść na chwilę, uspokoić się – dobiegł mnie słaby głos Edwarda, który nadal nie otwierał oczu, dysząc ciężko. Więc wizja Alice była prawdziwa, ale…
- Co się stało? Tam, w domu? – Moje pytanie sprawiło, że zacisnął tylko palce na korze, wbijając się nimi w twarde drewno. Musiałem jednak wiedzieć. Nie wszystkie elementy układanki tworzyły całość, pozostało kilka takich, które żadnym sposobem nie chciały się ułożyć.
- Straciłem nad sobą kontrolę – wydusił wreszcie, otwierając szeroko oczy i patrząc na mnie bezradnie. Kryło się w nich szaleństwo. – Boże, Carlisle, prawie ją zabiłem. Gdyby nie zaczęła krzyczeć, gdybym w ostatnim momencie się nie opamiętał…
Głos mu się łamał. Patrzyłam na niego, nie mogąc zrozumieć, co takiego się stało, że doprowadził się do takiego stanu. Nie byłem w stu procentach pewien, że po tym czasie spędzonym z Bellą Edward będzie w stanie poskromić w końcu tą zwierzęcą stronę swojej natury, z drugiej strony nie spodziewałem się, że może dojść do czegoś takiego.
Ale to była moja wina, pomyślałem, zły na siebie. Powinienem posłuchać wewnętrznego głosu, który mówił mi, że nie powinniśmy zostawiać ich samych.
Edward pokręcił głową na znak sprzeciwu.
- To nie twoja wina, jak możesz w ogóle tak myśleć? To ja próbowałem ją zabić, nie ty.
- Gdzie jest teraz Bella? – zapytałem tylko, ignorując jego słowa. Nie czas był na zastanawianie się, który z nas był bardziej winny temu, co się stało.
- W domu, zostawiłem ją… - przerwał nagle, prostując się w jednej chwili. Widziałem, że dochodził już powoli do siebie. – Nie powinienem był jej zostawiać.
- Gdybyś jej nie zostawił, skończyłoby się to tragicznie – przypomniałem mu łagodnie, ale w gruncie rzeczy zgadzałem się z nim. Bella nie powinna była zostawać sama, nie teraz.
Wizja Alice nie dawała mi spokoju. Zobaczyła ona tylko zbliżenie Belli i Edwarda, nie widziała już tego, jak ją zostawił, będąc na granicy panowania nad swoim instynktem zabójcy. Nie mogła tego widzieć, inaczej by powiedziała. Ale niepokojący był też fakt, że tego nie wiedziała, skoro z pozoru niegroźna scena mogła się zakończyć śmiercią dziewczyny. Wnioskowałem z tego, że wizja była niepełna. Ale dlaczego? I co z tymi dziwnymi przebłyskami, które niepokoiły Alice od kilku dni?
- Alice widziała, jak…? – zapytał nagle Edward, marszcząc brwi.
Ups. Ojej.
Przepraszam, miałem zamiar ukryć przez tobą ten fakt, żebyś się niepotrzebnie nie denerwował.
Uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Podzieliła się tym z kimś jeszcze, poza tobą?
Wyczytał odpowiedź z moich myśli, które automatycznie skupiły się na scenie w której to jego bracia leżą na trawie, zwijając się ze śmiechu. Skrzywił się a ja mogłem się tylko domyślać tych barwnych wiązanek przekleństw, jakimi teraz Edward w myślach obdarowuje swoje rodzeństwo. O tak, naprawdę mu współczułem.
- Chodź, wracajmy do domu. Bella nie powinna być sama. – Podszedłem do niego i poklepałem go po ramieniu.
- Zostawiłem ją w naszym domu, zupełnie samą – szepnął cierpiąco, chowając twarz w dłonie. – Powinienem był przynajmniej…
Jego głos zamarł w chwili, gdy oboje poczuliśmy nowy zapach, a raczej mieszaninę zapachów. Edward uniósł głowę, wdychając głęboko powietrze w płuca. Robiłem to samo. W końcu po dłuższej chwili nasze spojrzenia się spotkały. Widziałem szeroko otwarte oczy Edwarda i byłem przekonany, że moja mina niewiele rożni się od jego.
- Wampir – powiedział cicho.
- Wilkołak.
- I krew – szepnął niemal niedosłyszalnie.
Ułamek sekundy później puściliśmy się biegiem w stronę naszego domu.


W czasie pokonywania odległości dzielącej nas od, jak nam się zdawało, Belli będącej w poważnym niebezpieczeństwie, Edward podzielił się ze mną tym, co wyczytał, jak się domyślił, z umysłu Sama, jednego z wilkołaków, który kilka chwil wcześniej minął się z nami w odległości jakichś kilkuset metrów. Załamującym się głosem powiedział, że sfora właśnie usiłuje dopaść rudowłosą wampirzycę, tą samą, która wymknęła im się ostatnim razem.
Ani ja Edwardowi ani tym bardziej Edward mnie nie musiał przedstawiać prawdopodobnego scenariusza. Wróciła. Victoria wróciła. I wnioskując po coraz wyraźniejszym zapachu krwi, dopadła Bellę. Sfora musiała zwęszyć jej ślad i podczas gdy my rozmawialiśmy w najlepsze, oni ścigali wampirzycę, która wykorzystując naszą nieobecność, zaatakowała dziewczynę w naszym własnym domu.
Nie chciałem nawet próbować nazwać słowami tego, jak się z tym czułem.
Edward, czując to co ja czyli intensywny zapach krwi, kilkaset metrów przed domem przyspieszył gwałtownie, zostawiając mnie parę sekund w tyle. Zdając sobie sprawę z jego imponującej szybkości zdziwiłem się, że dopiero teraz z niej skorzystał. Coraz słodsza woń unosząca się w powietrzu musiała go do tego zmobilizować.
Do salonu dotarłem kilka chwil po nim. Pomieszczenie wyglądało jak pobojowisko. Rozbite okna, strącone wazony leżące w kawałkach na podłodze a na środku kałuża krwi. A w niej Bella i pochylający się nad nią roztrzęsiony i półnagi Jacob oraz zrozpaczony Edward.
- Boże Święty… - szepnąłem, dołączając do nich. Klęknąłem obok syna i przez sekundę, jedną jedyną sekundę zastanawiałem się nad tym, co my najlepszego zrobiliśmy. Co ja zrobiłem. Otrząsnąłem się jednak, ostatnie czego teraz potrzebowała ta dziewczyna to moich wyrzutów.
Sprawdziłem jej puls, uniosłem powieki, sprawdzając reakcję źrenic, obejrzałem całe ciało, analizując obrażenia i szukając śladów ugryzienia.
Była nieprzytomna, jej tętno słabło, miała złamaną rękę, ogromne rozcięcie na skroni i coś, co wyglądało najstraszniej, czyli liczne, mniejsze i większe kawałki szkła wbite w skórę. Splątane włosy zlepione krwią wypływającą z rany na głowie były teraz niemal czarne a ubranie, które przesiąkło czerwonym płynem zabarwiło się na brązowo.
- Bello, Bello… - powtarzał cały czas Jacob, wyciągając i cofając drżącą dłoń, bojąc się jej dotknąć by nie pogorszyć jeszcze jej stanu. Pomyślałem, że gorzej już być nie może.
- Carlisle! – prawie załkał Edward. Nie wiedziałem czy błagał mnie żebym tak nie myślał, czy żebym nareszcie coś zrobił. Jednocześnie gładził delikatnie jej włosy, jakby chciał ją uspokoić. Albo samego siebie.
- Jacob, dołącz do sfory, zajmiemy się Bellą – zwróciłem się ku chłopakowi, wiedziałem bowiem, że prędzej czy później musiałem zrobić to, co musiałem, co było najlepszym wyjściem. Jedynym. A Black nie powinien tego oglądać.
- Już się nią zajęliście, pieprzone pijawki! – powiedział ostrym głosem. W odpowiedzi Edward posłał mu spojrzenie pełne bólu i gniewu.
- Wynocha, kundlu! – wrzasnął, drżąc na całym ciele. Czułem, że jeśli jeden z nich nie opuści tego pokoju, rzucą się sobie do gardeł.
- Jacob, mówię poważnie. Nie pomożesz Belli w ten sposób ale możesz pomoc kolegom złapać Victorię. Nie przydasz się tutaj. Idź, proszę cię. – Mój głos był spokojny, chociaż z coraz większym trudem udawało mi się go opanować.
Wahając się przez chwilę, w końcu wstał. Nogi miał jak z waty, widziałem to. Ostatni raz spojrzał na nieprzytomną Bellę, potem na Edwarda i na końcu na mnie, po czym z zaciśniętymi do granic możliwości zębami odwrócił się i wybiegł z domu przez jedną ze zbitych szyb w oknie. Wiedziałem, co czuł. Nie chciał zostawiać z nami Belli, ale zdawał sobie sprawę z tego, że zrobimy wszystko by ją uratować. Miałem nadzieję, szczerą nadzieję, że nam się to uda.
Pochyliłem się nad umierającą dziewczyną, gorączkowo zastanawiając się, czy była jakaś inna droga od tej, która wydawała mi się jedyna w tej sytuacji. Czy mogę zrobić coś, cokolwiek, nie pozbawiając ją życia.
Nic. Żadnego innego, lepszego rozwiązania. Obrażenia były zbyt rozległe, utrata krwi zbyt duża i gwałtowna.
- Musimy to zrobić, Edwardzie – odezwałem się w końcu, wpatrując się z przerażeniem w twarz Belli. Tak, byłem przerażony. Jak nigdy dotąd.
- Nie.
Warknięcie, które wydarło się z jego piersi było odpowiedzią, jakiej się spodziewałem.
- Nie ma innej drogi, wiesz o tym – próbowałem przekonać go do tego, że nie ma już dla niej ratunku. Poza tym jednym, przed którym tak się wzbraniał. Cały czas badałem słabnący puls, choć zupełnie niepotrzebnie. Słyszałem, jak powoli zanikał. Edward też go słyszał, kątem oka wychwyciłem jego reakcję.
- Nie – tym razem szepnął, jeszcze bardziej pochylając się nad jej ciałem. Drżały mu dłonie, które w końcu zacisnął w pięści, drżał cały. Był w rozpaczy, nie chciał, żeby tak się to skończyło. Byłem prawie pewny, że w tym momencie nienawidził się za to, że zostawił Bellę samą. Że nie wyczuł zapachu Victorii, gdy zjawiła się w naszym domu. Że tak niespodziewanie znowu stracił nad sobą…
Zamarłem, gdy zobaczyłem zmianę na jego twarzy, zamarłem też dlatego, że nareszcie wszystkie elementy układanki utworzyły całość. Przed oczami miałem dwa obrazy. Jeden rzeczywisty – Edward rozchylił lekko usta, powarkując cicho zupełnie jak wtedy, gdy na polowaniu upatruje swojej potencjalnej zdobyczy, i jeden stworzony w mojej głowie – ogniwo łączące wszystkie dziwne wydarzenia ostatnich dni. Przebłyski Alice, niepełne wizje, niespodziewany brak kontroli u Edwarda, niepokój, brak zrozumienia w tym, co się zrobiło. Mogłem się mylić, ale to wszystko przypominało mi coś, z czym jak sądziłem, nigdy więcej się już nie spotkam.
- Edwardzie! – powtórzyłem kilka razy jego imię, chcąc przerwać kierunek, w jakim zmierzały teraz jego myśli.
Był głodny. Chciał krwi. I sam się nie kontrolował, nawet jeśli bardzo chciał.
- Edward, odsuń się, proszę.
Spojrzał na mnie pytająco, nie wiedząc o co mi chodzi. Widziałem, jak przeczesuje moje myśli chcąc znaleźć odpowiedź, ale skutecznie je zablokowałem w dość prosty sposób. Nie mógł bowiem wyczytać nic, o czym nie myślałem akurat w chwili, w której się na mnie skupił. A ja w tym momencie starałem się nie myśleć o niczym poza tym, żeby trochę się przesunął. Tak było bezpieczniej.
-Odsuń się – poprosiłem możliwie najbardziej opanowanym głosem, na jaki było mnie stać w tej sytuacji. Teraz, gdy już podejrzewałem, co jest przyczyną tego wszystkiego, musiałem odciągnąć Edwarda jak najdalej od Belli. Obawiałem się tego, co może się stać, gdy znowu zostanie zmuszony do walczenia ze swoim pragnieniem.
Odsunął się w końcu, cofając się kilka kroków, tak, że teraz, gdy byłem skupiony na Belli, nie wiedziałem jego sylwetki. Ulga była jednak minimalna, bo w dalszym ciągu Edward warczał niezbyt przyjaźnie ze wzrokiem utkwionym w dziewczynę.
Nie miałem czasu, musiałem działać. Za kilka minut jej serce przestanie bić a wtedy nic już się nie da zrobić.
Pochyliłem się lekko ku Belli, przygotowując się do ugryzienia, kiedy nagle usłyszałem trzask łamanego drewna tuż za sobą. Odwróciłem powoli głowę i próbując zachować spokój, wpatrywałem się w czarne jak węgiel oczy syna i jego obnażone, ociekające jadem zęby. Wbił palce w podłogę, przygotowując się do skoku. Był w amoku, prawdopodobnie nie rejestrował już żadnych dźwięków dochodzących ze świata zewnętrznego, przestał dostrzegać mnie, zaprzestał czytania w myślach. Warczał coraz głośniej ze wzrokiem wbitym w twarz Belli.
To koniec, pomyślałem. Albo ugryzę teraz Bellę i pozwolę Edwardowi na zabicie jej, albo powstrzymam go, zostawiając ją i skazując tym samym na śmierć. Jedyny dylemat przed jakim stałem w tej chwili to to, czy dać mu zabić dziewczynę czy pozwolić jej samej umrzeć.
Próbując podjąć jakąś decyzję, za plecami Edwarda zauważyłem nagle jakiś ruch. Podniosłem minimalnie głowę i zobaczyłem Emmetta, Jaspera, Alice, Rose i Esme stojących w nieistniejącym już oknie, w osłupieniu przyglądających się scenie którą mieli przed sobą. Jasper uniósł dłoń i w oszołomieniu przycisnął ją do czoła. Musiał wyczuć emocje targające Edwardem, poza tym czuł też zapach krwi którym przesączony był cały salon. Rose i Esme stały z otwartymi ustami a Emmett złapał się za głowę. Alice musiała mieć wizję, dlatego przyszli, tak wywnioskowałem, bo teraz dziewczyna oparła się o ramę wielkiego okna i ukryła twarz w dłoniach. Tymczasem Edward przeniósł ciężar na nogi i zaczął niemal mruczeć z zadowolenia.
Działo się to wszystko w ułamku sekundy. W jednej chwili zauważyłem ich za Edwardem, w następnej krzyczałem, żeby go powstrzymali.
W końcu wyskoczył do przodu, jednak Jasper i Emmett w ostatniej chwili rzucili się na niego, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Dziewczyny krzyknęły, ale minęła kolejna sekunda i już pochylały się ze mną ku Belli. Esme i Rose były chyba zbyt wstrząśnięte, by cokolwiek powiedzieć. Alice wyglądała, jakby miała się rozpłakać.
- Zamienisz ją? – wydusiła, lecz nie wiedziałem, czy ze wzburzenia czy z powodu wszechogarniającej woni ludzkiej krwi głos odmawia jej posłuszeństwa. Jej białe baseballowe spodnie przesiąkały powoli tym ciepłym płynem.
- Muszę, i to zaraz. Teraz – powiedziałem, pochylając się nad szyją, jedynym chyba nie zmasakrowanym miejscem na jej ciele.
- Ona chciała, żeby to Edward ją zamienił – szepnęła.
- Wiem – mruknąłem, zrezygnowany. Też słyszałem ich wczorajszą rozmowę. – Ale on nie da rady. Na tą chwilę on sam ze sobą sobie nie radzi.
Spojrzałem przelotnie na Edwarda, który przytrzymywany przez braci, rzucał się na wszystkie strony. Jasper zamknął oczy, zapewne modląc się, żeby to nie on przypadkiem był tym, który za chwilę rzuci się na słodką krew. Emmett był twardy, zacisnął szczękę i powtarzał tylko bratu, by się uspokoił.
- Edward, przestań, do cholery! To Bella, chciałeś zabić Bellę, rozumiesz? Edward, ty pieprzony idioto! Uspokój się!
- Szybko, Carlisle – ponaglała mnie Alice.
Spojrzeniem znów wróciłem do umierającej dziewczyny. Teraz.
Wziąłem głęboki oddech i przymykając powieki, wgryzłem się w ciepłe jeszcze ciało.
Bello, wybacz mi, proszę.


***

EPOV

Czułem, jak jakaś niewidzialna siła rozsadza mi czaszkę. Słyszałem wszystkie swoje myśli, które ubierałem w słowa, wszystkie emocje, jakie towarzyszyły mi przez ostatnie minuty, godziny, dni. Jednocześnie wiedziałem, że nie były one moje. Traktowałem je jak coś niemożliwego, wyobrażonego.
Prawda o tym, co zrobiłem zaczęła do mnie docierać wraz z głosem Emmetta, który niemal krzycząc mi do ucha, powtarzał, że chciałem zabić Bellę.
Zacisnąłem powieki i zacząłem sobie przypominać. Kuchnia, pocałunki na blacie. Już wtedy przeszkadzał mi głód, już wtedy obmyślałem plan, jak i gdzie zabić tą ludzką dziewczynę. Wybrałem ogromne łóżko ze śnieżnobiałą narzutą. O Boże.
Pamiętasz dlaczego? Jej krew tak wspaniale by się komponowała z kolorem pościeli…
Pojąłem nareszcie, co się ze mną działo. Ten głos… Głos, który był częścią mnie i jednocześnie nie należał do mnie. Głos, którego nie powinno tam być.
- Wynocha z mojej głowy! – krzyknąłem na całe gardło. – To ty kazałeś mi to zrobić, ty wybrałeś to łóżko, ty chciałeś ją zabić… - mój głos się załamał.
Nie, Edwardzie, ja tylko pomagałem twojej wampirzej naturze w przejęciu kontroli nad twoim ciałem. Ty sam jesteś taki słaby… Taki ludzki. Carlisle przesadził, za bardzo cię zmiękczył.
- Czemu to robisz? – wyszeptałem rwącym głosem. Poczułem, jak bracia powoli opuszczają mnie na ziemię, widząc zmianę w moim zachowaniu. Ukląkłem, trzymając się rękoma za głowę. Bolała, od środka wręcz piekła żywym ogniem.
Nie martw się, skończyłem z tobą. Dalej będziesz mógł starać się upodobnić do ludzi, żyć jak oni, udając że wcale nie chcesz ich śmierci. Ale pamiętaj, nie jesteś człowiekiem i nigdy nie będziesz. Jesteś wampirem. Mordercą. Potworem. Żegnaj, Edwardzie.
- Nie, to nieprawda! – powtarzałem cały czas, słysząc echo obcych słów w moich myślach. – Boże, to nieprawda – potrząsałem głową, chcąc wyrzucić z niej wszystkie myśli. Wszystko, co nie było moje. Wszystko, co kazało mi zabić osobę, którą kocham ponad własne istnienie. Wszystko, co należało do niego, nie do mnie.
Zostaw mnie w spokoju, powtarzałem. Zostaw i zabierz ze sobą wszystko to, co zrobiłem pod twoje dyktando w ciągu ostatnich kilku dni. Zabierz je, proszę.
Albo mnie zabij.

Nagle w mojej głowie zrobiło się cicho. Niewyobrażalny ból ustąpił, zastąpiło go zamroczenie i dezorientacja.
- Edward, Edward… - usłyszałem ciche nawoływanie gdzieś przede mną. Nie zareagowałem. – Edwardzie, proszę… - zacisnąłem powieki, chcąc się pozbyć i tego kojącego głosu. Po chwili poczułem delikatny dotyk na policzku. Nie, nie chciałem wracać, jeszcze nie teraz. – Otwórz oczy.
Westchnąłem żałośnie, wiedząc, że w tej kwestii nie postawię na swoim. Zgrzytając zębami, wykonałem polecenie.
Przede mną klęczała Esme. Wpatrywała się w moją twarz z mieszaniną ulgi i zdenerwowania.
- Wszystko w porządku? – zapytała łagodnie.
Zamrugałem parę razy, sprawdzając, czy jeśli bardzo tego zapragnę, rzeczywistość rozleci się na kawałki, zdejmując ze mnie ciężar ostatnich wydarzeń. Nie pomogło. Nadal tkwiłem w salonie, czując na sobie badawcze spojrzenie członków rodziny.
Wciągnąłem powietrze, czując palący w gardle i płucach zapach krwi. Jej krwi.
Nie zniosę tego, załkałem rozpaczliwie w duchu. Nie poradzę sobie z tym, co się stało.
- Gdzie… - odchrząknąłem, powstrzymując się ostatkiem sił od kompletnego załamania. – Gdzie jest Bella?
Esme zacisnęła usta w wąską linię i odsunęła się na bok, ukazując mi widok, którego tak bardzo się obawiałem. O który modliłem się, by był tylko wymysłem mojej wyobraźni.
Bella leżała w kałuży zasychającej powoli już krwi. Obok niej klęczał Carlisle, przyciskając pięść do ust oraz Alice, z żałosną miną wyjmująca z jej ciała odłamki szkła. Zauważyłem ślad po ugryzieniu na bladej szyi ukochanej. Zadrżałem.
Carlisle, wyczuwając moje tępe spojrzenie, uniósł głowę i nasze oczy się spotkały na moment, po czym znowu ją opuścił.
- Alice… – powiedział w końcu głosem takim, jakby zbierało mu się na wymioty. Opanował się jednak. – Alice, Rosalie, przenieście ją na górę, połóżcie na łóżku. Obmyjcie ją może przedtem, pokój też przydałoby się… - urwał, po czym zrobił głęboki, uspokajający wdech. Wstał i popatrzył ze zrezygnowaniem na zakrwawioną dziewczynę. Potrząsnął głową. – To koniec.
Minął mnie bez słowa, wychodząc na świeże powietrze.
Spojrzałem na pokiereszowane ciało Belli i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z ciszy, jaka panowała dookoła. Nie słyszałem już bicia jej słabego, ludzkiego serca, którego echo jeszcze przed kilkoma minutami uderzało w mojej głowie z niewyobrażalną siłą. Wszechogarniająca, niszcząca cisza.
Najwolniej, jak potrafiłem i jak pozwalało mi moje odrętwiałe ciało, przyczołgałem się do niej.
- Bello… - tylko tyle zdołałem wykrztusić, zanim oszołomił mnie nagle rwący dźwięk jej pędzącego pulsu.
Przemiana się rozpoczęła. Ciało Belli napięło się w rozrywającym wnętrzności bólu. A ja poczułem, że rozpadam się na kawałki.


KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Inka dnia Pon 11:58, 23 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 1 z 1
Forum www.forks.fora.pl Strona Główna  ~  Twilight Fanfiction / Biblioteka opowiadań

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach