Forum www.forks.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<   Twilight Fanfiction / Opowiadania   ~   +16 [NZ] La Rosa Negra 31.08 rozdział X
Kithira
PostWysłany: Sob 19:23, 20 Cze 2009 
Początkujący


Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Przepraszam, że tak długo niczego nie wstawiałam.
Patapetka dziękuję za słowa otuchy, pomagają, bo ostatnimi czasy ciężko mi się pisze.
Ostrzegam w tekście pojawia się fragment +18, więc jeżeli ktoś nie przepada za takimi opisami to spokojnie może je ominąć [ odznaczyłam tekst enterami ]. Co do pozostałych to mam nadzieję, że trafię w Wasz zmysł smaku. Przy tym rozdziale chciałabym podziękować Majah za pewną idee.
Liczę na opinie za równo te dobre, jak i te złe.

BETA: niezastąpiona Frill Smile

ROZDZIAŁ VII


[link widoczny dla zalogowanych]


Całą uwagę skupiłam na twarzy Gabriela, gdyż wszystko inne niebezpiecznie wirowało. Duże dłonie niecierpliwie, lecz jednocześnie delikatnie błądziły po moich plecach, zjeżdżając często w okolicę pośladków. Zapach jego perfum i naszego podniecenia działał na mnie jak narkotyk, a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Kiedy przejechał swoim ciepłym językiem po moich ustach prosząc o pozwolenie, przestałam się kontrolować. Ku większej rozkoszy, zasmakowałam tych miękkich, soczystych warg. Zamknęłam oczy, chcąc zwiększyć, te już dość mocne, doznania. Dałam się ponieść namiętności, marząc, aby jak najszybciej znaleźć się na szczycie przyjemności. W tym celu chwyciłam koszulę chłopaka i przyciągnęłam go do siebie jeszcze bliżej. Tak naprawdę, nie byłam świadoma tego, co robię i… z kim to robię.
Tak dawno nie spałam z żadnym mężczyzną, że tłumione w środku pożądanie wybuchło ze zdwojoną siłą. Szum i zawroty głowy nie miały już żadnego znaczenia. Pragnęłam dotyku i odważnych pieszczot.
Nasze pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne i drapieżne. Uniósł mnie, a ja oplotłam jego biodra udami i niezdarnie mocowałam się z guzikami górnej części garderoby partnera. Dłonie próbowały dostać się do rozpalonego torsu Gabriela, a palce, jak na złość, drżały z pobudzenia.
Odchyliłam do tyłu głowę, czując, jak ciepłe, spragnione usta przywierają do mojej odsłoniętej szyi. Krótkimi, wilgotnymi muśnięciami torował sobie drogę w dół, w stronę dekoltu. W tym samym czasie wolnymi rękami szybko i zdecydowanie pozbawiał mnie zbędnej, jak uważałam, sukienki.
Przez całe ciało przeszedł elektryzujący dreszcz, który wywołał niezwykłą gorączkę i chęć spełnienia. Ja płonę, pomyślałam, a on kontynuował.
Zachłanna i rozpalona ręka chłopaka znalazła się na mych szczupłych udach. Powoli przesuwała się, zataczając niewielkie okręgi, coraz wyżej i wyżej. Jego ruchy i twarda męskość przyprawiała o problemy z oddychaniem.
Niespodziewanie, pomimo przytłumionych zmysłów, usłyszałam pisk dziewczyny i huk tłuczonego szkła. Otworzyłam gwałtownie oczy i rozejrzałam się po skąpanym w ciemności pomieszczeniu. Całkowicie rozkojarzona, popatrzyłam na towarzysza i doznałam szoku. Zatraciłam się w pieszczotach tak bardzo, że zapomniałam o tym, kto konkretnie doprowadzał mnie do tego obłędnego stanu. Gabriel. Gabriel. Gabriel. Resztkami silnej woli wracałam do rzeczywistości, a przerażenie wzrastało z każdą sekundą. Po zamglonym spojrzeniu przyjaciela zrozumiałam, że był tutaj ze mną tylko w pewnym sensie, gdyż gorąca atmosfera bardzo pobudziła mu wyobraźnię. Zrób coś, póki jeszcze możesz! Powtarzałam w myślach, choć druga strona nie chciała przerywać zabawy. Postanowiłam usłuchać zdrowego rozsądku, dlatego stanowczo go odepchnęłam i zsunęłam się z jego bioder.
- Nie… Nie mogę – wyszeptałam, a on przypatrywał mi się nieprzytomnym wzrokiem. Ponownie świat niebezpiecznie zawirował, jednakże zwinnie poprawiłam sukienkę. Chłopak stał w milczeniu, zaskoczony moją nagłą odmową. Nie zdążyłam pomyśleć o niczym więcej, bo złapał mnie za nadgarstki, sprawiając ból silnym chwytem. Spojrzałam na twarz Gabriela i wyglądał inaczej, ogarnięty furią, kipiał z wściekłości.
- Nie zakończysz w takim momencie… Nie tym razem – syknął zaciętym tonem.
- To boli… - jęknęłam, gdy wzmocnił uścisk i zaczęłam się wyrywać.
- Mnie uwiera coś innego – warknął i wpił się zachłannie w moje wargi. Próbowałam się odwrócić, ale słabe próby nie przynosiły rezultatu. Zdawałam sobie sprawę, że porywczość bruneta wynikała z ilości spożytego wcześniej alkoholu, aczkolwiek nigdy nie widziałam, żeby się zachowywał w tak brutalny sposób.
Po kilkuminutowej szamotaninie udało mi się uwolnić jedną rękę i z całej siły uderzyłam go pięścią w twarz.
- Przestań! – krzyknęłam, a on stanął w bezruchu z błyskiem niedowierzania w oczach. Puścił mnie i prawą dłonią czule dotknął mojego ramienia. W odpowiedzi na ten gest, wymierzyłam mu drugie uderzenie w ten sam policzek. K*rwa. Wyminęłam go i szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi, które otworzyłam z rozmachem, wpuszczając światło do pokoju. Zamierzałam ukoić nerwy na balkonie i zmierzając tam, wpadłam na jakiegoś chłopaka i prawie wylądowałam na podłodze. Na szczęście, w ostatniej chwili ktoś mi pomógł, uratował przed upadkiem i przywrócił równowagę. Spojrzałam na wybawiciela wzrokiem pełnym nienawiści.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię. – Nieznajomy nieśmiało spoglądał w moją stronę swoimi przepięknymi zielonymi oczami.
- To lepiej patrz pod nogi – powiedziałam z wściekłością, wymijając go i kierując się na taras.
Kiedy tylko poczułam chłodne powietrze na rozpalonej skórze, nieznacznie się uspokoiłam. Nie mogłam pozbyć się natłoku myśli po niedawnym, niefortunnym zdarzeniu.
Co ja zrobiłam? Cholera, jak do tego doszło? Przecież to Gabriel… Jego usta, dłonie…Nie! Wściekłe spojrzenie i mocny chwyt, którym sprawiał mi ból. To nie był on. W niczym nie przypominał Gabriela, jakiego znałam. Stało się to, przed czym się wzbraniałam od pół roku. Tak bardzo nie chciałam spędzić nic nieznaczącej nocy właśnie z nim…
Oparłam przedramiona o balustradę i wpatrywałam się w nieprzeniknioną ciemność. Przymknęłam powieki i głęboko wciągałam powietrze przez nos, aby się zrelaksować. Byłam zdezorientowana, a w głowie wciąż szumiało od wypitego alkoholu. Po chwili do moich nozdrzy dotarł zapach delikatnych, męskich perfum. Otworzyłam oczy i ujrzałam owego nieznajomego, właściciela tęczówek unikatowego koloru. Czego on chce, do jasnej cholery? Pomyślałam i rzuciłam w jego kierunku gniewne spojrzenie. Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział, więc wróciłam do poprzedniego zajęcia. Z jednej strony obecność chłopaka mnie irytytowała, a z drugiej intrygowała. Bawił się przez moment komórką, więc swobodnie mogłam mu się przyglądać.
Był wysoki, opalony, a ciemnobrązowe włosy lekko opadały na czoło. Zmierzyłam przystojniaka z góry na dół i dostrzegłam, że miał na sobie jasne dżinsy i czarny podkoszulek, który w cudowny sposób uwydatniał umięśnioną klatkę piersiową i ramiona. Nie wyglądał na typowego mięśniaka, którego bez mrugnięcia nazwałabym Emmetta, ale swoją figurą udowadniał, że dba o formę. Powróciłam do zarysowanej szczęki i kości policzkowych, przez które twarz kolegi sprawiała wrażenie surowej i groźnej.
Podczas mojej niedyskretnej obserwacji, którą nieznajomy zdawał się nie przejmować, sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął paczkę papierosów. Wysunął jednego i zachęcił do wzięcia. Bez słowa sięgnęłam po nikotynę, której mi teraz straszliwie brakowało. Z zaskoczeniem zarejestrowałam, że trzęsą mi się dłonie. Nie wiedziałam, czy drżenie zostało wywołane zdenerwowaniem, czy pożądaniem, które wciąż wewnątrz szalało.
- Dzięki – odparłam leniwie, zanim srebrną zapalniczką odpalił papierosa. Zaciągnęłam się głęboko, rozkoszując natychmiastowym działaniem uzależnienia. Nie był taki zły, jaki się wydawał na początku. Staliśmy w ciszy, paląc, pogrążeni we własnych myślach.
Nagle, nadal bez słowa, wyprostował się i skierował do mieszkania. Odwróciłam się w jego stronę i okazało się, że on zrobił to samo. Rozbawiona naszą synchronizacją, zachichotałam cicho.
- Masz ochotę na coś mocniejszego? – zapytał, świdrując mnie swoimi zielonymi tęczówkami.
- Tak… - powiedziałam, a po chwili dodałam z chytrym uśmieszkiem: – Tylko coś dobrego.
Puścił oczko i zniknął w tłumie ludzi, a ja wróciłam do poprzedniej pozycji.
Zaintrygował mnie, widziałam chłopaka pierwszy raz w życiu, więc postanowiłam później zapytać, skąd się wziął na dzisiejszej imprezie. Urodą zdecydowanie grzeszył i w żadnym wypadku nie zamierzałam temu zaprzeczać. W swojej bogatej wyobraźni widziałam już jego silne dłonie, którymi pieścił wnętrze moich ud, kierując się ku górze, sprawiając ogromną rozkosz. Po ciele przeszedł mi dreszcz podniecenia, lecz wraz z nim przypomniały mi się ręce Gabriela, które niedawno rozbudziły chęć nocnych igraszek. Skóra ponownie pragnęła pieszczot. Wiedziałam, że sytuacja z przyjacielem nie może się powtórzyć. Jednakże w tej chwili nie miałam zamiaru roztrząsać wcześniejszego nieporozumienia, musiałam się dzisiaj zabawić. Gdzieś w podświadomości nadal trawiłam poranny sen, który wzbudził tak silne przerażenie i strach. Nagle męska dłoń znalazła się na mym biodrze.
- Proszę – usłyszałam niski głos i ujrzałam swojego bardzo specyficznego rozmówcę.
- Dzięki – szepnęłam, biorąc drinka. Przystawiłam szybko szklankę do ust, mając nadzieję, że chłód naczynia ugasi pragnienie i żar, który ogarnął mnie dobrą godzinę temu. Po pierwszym łyku rozpoznałam smak dobrze znanego napoju. Był wyśmienity, co wskazywało na idealnie dobrane proporcje. Zaimponował mi. Liczyłam, że otrzymam wódkę z colą, czyli to, co zazwyczaj serwowali mężczyźni, gdy prosiłam o coś mocniejszego. Kiedy wypiłam do dna, oznajmiłam z uznaniem i uśmiechem:
- After Sex.
- Dokładnie. – Zauważyłam zaskoczenie na jego twarzy, które najwyraźniej wynikało z mojej wiedzy na temat trunku. Po chwili postanowił się przedstawić.
- Edward.
- Bella. – Uścisnęłam wielką dłoń, czując ciepło i elektryzujący dreszcz, który powędrował wzdłuż kręgosłupa. Staliśmy przez moment, a on znów wpatrywał się we mnie rozbawionym wzrokiem.
- Przyznam szczerze, że pierwszy raz cię widzę.
- Jestem nowy. W sumie prawie nikogo nie kojarzę, ale znajomi mówili, że nie pożałuję, jeśli tutaj przyjdę – powiedział i dodał trochę ciszej, jakby tylko do siebie. – I nie żałuję.
- To by wyjaśniało, dlaczego jeszcze się nie znamy– zachichotałam.
- Mam nadzieję, że to się zmieni.
- Na pewno – odpowiedziałam, licząc, że ta noc jednak nie będzie aż taką katastrofą. Zatoczyłam się lekko pod wpływem zawrotu głowy.
- Może pójdziemy się zabawić? – zapytał z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wiedziałam, o czym konkretnie mówi, ale obie możliwe wersje bardzo przypadły mi do gustu. Skinęłam głową na znak zgody, a po chwili znajdowaliśmy się już wśród tańczącego tłumu.
Właśnie leciała zmysłowa piosenka, a nie mieliśmy zbyt wiele wolnej przestrzeni, więc bez skrupułów zbliżyłam się do towarzysza. Uśmiechnął się i również bez zahamowań wędrował swoimi dłońmi po zakrytym ciele. Poruszaliśmy się w rytm muzyki, Edward pochylił się i schował głowę w moich włosach, muskając wargami kark. Czułam na skórze przyśpieszony oddech chłopaka, który sprawiał, że pożądanie wzrastało we mnie z każdą sekundą. Stanowczym ruchem przysunął się jeszcze bliżej, delikatnie zahaczając palcami o pośladki. Tańczyliśmy w takiej pozycji dość długo, aż w końcu lekko kręciło mi się w głowie nie tylko od wypitego alkoholu, ale także od upajające dawki jego obecności. Wiedziałam już, jak się zakończy ten wieczór i mając nadzieję, że on również wykazuje ochotę na seks, wyszeptałam mu do ucha:
- Chodźmy do ciebie. – Nie przepadałam za owijaniem w bawełnę.
- Mieszkam w mieście, nie wytrzymam tak długo… - wydyszał, nie unosząc powiek.
- W takim razie zapraszam do siebie – powiedziałam i pociągnęłam go w stronę wyjścia. Zanim opuściliśmy mieszkanie Mike’a napotkałam jeszcze zadowolone spojrzenie Emmetta, który dostrzegł towarzysza zabawy. Mrugnął do mnie i ponownie skoncentrował się na Norze, która najwidoczniej również sporo wypiła, bo siedziała na kolanach tancerza i kołysała się powoli. Uśmiechnęłam się i wyszliśmy na zewnątrz.
Nie odzywaliśmy się, tylko głośno oddychając, szybko szliśmy korytarzem. Ręką natarczywie błądził po mojej talii, gdy ja wsłuchiwałam się w odgłos stukających obcasów. Kiedy dotarliśmy już do południowego skrzydła akademika, zaczął przyciskać mnie do zimnej ściany i namiętnie całować, trzymając mi dłonie w górze. Po kilku sekundach odsunął się, nadal dysząc.
- Chodź, bo zwariuję – wyszeptałam, ledwo łapiąc oddech. Do mieszkania było niedaleko, więc moment później znajdowaliśmy się wreszcie w środku.
- Alice? – zapytałam, krzycząc, by się upewnić, że współlokatorka jeszcze nie wróciła. Nikt nie odpowiedział i te pół nocy mieliśmy wyłącznie dla siebie. Tylko ja i znajomy ‘na jeden raz’. Widziałam, że coraz prędzej zatracał się w podnieceniu.

[link widoczny dla zalogowanych]

Gdy zamknęłam drzwi, objął mnie mocno w pasie, pocierając od tyłu swoim umięśnionym ciałem. Odwróciłam się i chwytając za podkoszulek, pociągnęłam go do kuchni. Wydawał się zdziwiony obranym kierunkiem, ale doskonale wiedziałam, co robię. Stanęłam obok lodówki, wpijając się zachłannie w jego usta, po chwili ścisnął moje pośladki i podniósł do góry, jakbym nic nie ważyła i posadził na lodowatym blacie. Stanął pomiędzy udami i delikatnie sunął językiem po szyi. Jęknęłam cicho i ściągnęłam z niego koszulkę. Wyrzuciłam ją gdzieś daleko i masowałam muskularny tors i szerokie ramiona partnera.
- Szukam złej dziewczynki… - wymruczał mi do ucha, ssąc je lekko. A ja szukam bardzo złego chłopczyka, pomyślałam i sięgnęłam do lodówki. Uchyliłam drzwiczki i zdjęłam miseczkę, stawiając ją między nogami. Chłód naczynia rozpalił jeszcze większy żar w moim ciele. Wyciągłam z niej kostki lodu, którymi zaczęłam krążyć po jego klatce piersiowej. Zadrżał. Niedomkniętymi wargami podążałam mokrym szlakiem, jaki wyznaczyłam kostkami. Słyszałam, jak oddech mężczyzny przyśpieszył, więc delikatnie okrążałam lodem sutki, doprowadzając go tym samym do szaleństwa. Uśmiechnęłam się uwodzicielsko, a on zlizał z moich palców spływające krople wody. Założyłam mu dłonie na kark, a on sięgnął ręką między rozchylone uda. Delikatnie je musnął, a ja poczułam miłe łaskotanie w podbrzuszu. Włożył do ust kostkę lodu, a drugą trzymał w garści. Odsunął miseczkę i chwytając mnie w pasie, uniósł w górę. Oplotłam go udami na wysokości bioder, a Edward próbował pozbyć się mojej sukienki.
Lekko spanikowałam.
- Nie zdejmuj… - wyszeptałam – rób, co chcesz, ale nie zdejmuj…
Zdziwił się, ale zadarł materiał do góry, pod który wtargnął ręką, nadal ściskając w niej lód. Jęknęłam, ale zamierzał doprowadzić mnie do utraty zmysłów. Odchylił dekolt, pod którym krył się turkusowy stanik i zaczął błądzić swoimi ustami pomiędzy piersiami, gdzie wciąż znajdowały się lodowe kostki. Spalałam się pod wpływem tych pieszczot, żeby po chwili odrodzić się niczym feniks z jeszcze większą ilością energii. Wyginałam się jak dzika kotka pod jego zimnym dotykiem. Nie przerywając, ruszył w stronę salonu.
- Po lewej – szepnęłam między jednym jękiem a drugim.
Kopnął drzwi i wszedł, kierując się ku łóżku. Spojrzałam zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu i zapamiętałam, aby podziękować Alice za dzisiejszą nieobecność. Jednakże po chwili kochanek położył się na posłaniu, a ja siedziałam na nim okrakiem, całując tors chłopaka bez opamiętania. Tak dawno nie miałam mężczyzny, że teraz nie potrafiłam opanować żądz, jakie mną targały. Liczył się tylko on, ja i wspólne spełnienie. Dawno przekroczyliśmy wszelkie bariery i teraz mogliśmy oddać się pragnieniu naszych ciał. Siedząc na nim, dokładnie wyczuwałam twardą męskość. Aczkolwiek nie było mi dane nacieszyć się tym dowodem pożądania, bo szybko zmienił pozycję. Tym razem to on dominował. Wzdychałam w oczekiwaniu na jego gorące dłonie i ciało.
- Poczekaj, dziewczynko – szepnął i odsunął się. Zamknęłam oczy, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego głosu. Drżałam, czekając na kolejny ruch mężczyzny. Po kilku sekundach, które wydawały się wiecznością, znów stanowcze ręce błądziły po moim brzuchu. Ocierał się o mnie całym sobą, liżąc pępek. Nie odrywając języka, rozpiął rozporek, osunął spodnie na kolana i bez żadnego ostrzeżenia wszedł mocno w moją kobiecość. Krzyknęłam krótko, oddając się przyjemności. Szybko oparł się o ramę łóżka. Odnosiłam wrażenie, że cała unosiłam się w powietrzu pod wpływem rytmicznych ruchów kochanka. Zagłębiał się we mnie bez pamięci, czasami stając się wręcz brutalnym. Po chwili wstaliśmy i zostałam przyparta plecami do ściany. Kontynuował natarcie, a lekkie drżenia dawały znać o nadchodzącym spełnieniu. Łapczywie całował piersi, ssąc sutki na zmianę, jedną rękę zaciskając na mym pośladku, a drugą regulując pchnięcia. Między jego szybkimi oddechami słyszałam pojękiwania rozkoszy, które jednak wydawały się zdecydowanie cichsze od moich. Gdy dochodziłam do końca, przyśpieszył jeszcze bardziej. Chwyciłam go za kark i pozwoliłam sobie odpłynąć w nieznaną przestrzeń ekstazy, której mi brakowało od dawna.
- Ach! – głośno krzyknęłam, lecz dźwięk został stłumiony jego rozpalonymi wargami i językiem. Przystojny nieznajomy pogrążył się w krainie błogiej rozkoszy chwilę później, po czym zaniósł nas na łóżko i położył się na plecach.
- Byłaś… och… niesamowita… - powiedział, przeczesując włosy dłońmi i zamykając oczy.
- Ty też – wyszeptałam i nakryłam ciało kołdrą.
Leżeliśmy w milczeniu, uspakajając oddechy. Nie wiedziałam, kiedy zasnęłam, ale pogrążona w świecie wyobraźni znów przeżywałam spełnienie i tę noc jeszcze raz.


Obudziłam się wraz z pierwszymi promieniami słońca, które ukradkiem przedostały się do pokoju przez uchylone zasłony. Uniosłam powieki i przejechałam ręką po pościeli w poszukiwaniu twardego torsu. Jednakże w łóżku leżałam sama, bez żadnego śladu obecności nocnego kochanka. Po części ucieszył mnie ten fakt, ponieważ nie zamierzałam się z nim wiązać. Po prostu potrzebowałam w końcu zapomnieć na parę chwil o wszystkim. Dzięki niemu uciekłam w świat marzeń i przyznając szczerze, był to najbardziej udany seks w moim życiu. Towarzysz nie odznaczał się przesadną delikatnością, ale też nie zrobił mi krzywdy. Nie zapamiętałam zbyt wielu szczegółów na temat bruneta. Miał cudownie umięśnione ciało i nie mówił za wiele, co w zupełności w niczym nie przeszkadzało. Podejrzewałam, że raczej się więcej nie spotkamy, nawet przypadkiem.
Wciąż prężyłam się w pościeli, analizując wszystkie nasze krótkie rozmowy. I właśnie w tym momencie przypomniałam sobie jego słowa: Jestem nowy. W sumie prawie nikogo nie kojarzę… Czyżby to oznaczało, że przespałam się z nowym studentem ze Wschodniego Wybrzeża?! O cholera. Jeśli tak, to się nieźle wpakowałam, gdyż będziemy się często widywać na uczelni. Jego silne dłonie, idealnie wyrzeźbiony tors, szerokie ramiona… Przypuszczałam, że nie przejdę obojętna, patrząc na takie ciacho dzień w dzień. A byłam pewna, że on także potraktował naszą wspólną noc, jako jednorazowy wyskok, więc w grę nie wchodziło ponowienie jej. Nie, nie, nie. Najpierw niefortunna akcja z Gabrielem, potem jeszcze głupsza decyzja podjęta pod wpływem emocji. Skupiłam się przez chwilę, aby przypomnieć sobie imię chłopaka. E… E… Edward. Tak, Edward. To imię zdecydowanie do niego pasowało.
Wierciłam się jeszcze dość długo w łóżku, wracając myślami do wczorajszej imprezy. Gdy uznałam, że nie ma sensu tego wszystkiego roztrząsać i lepiej poczekać do ewentualnej konfrontacji w szkole, wstałam i poszłam do kuchni. Zasłaniałam oczy, oślepiona słońcem i dowlokłam się do lodówki. Zobaczyłam postawioną obok miseczkę, w której aktualnie znajdowała się jedynie woda i uśmiechnęłam się szeroko, przypominając sobie, jak bardzo podobała się mu moja zabawa. Potem zwróciłam uwagę na drzwiczki urządzenia, na których wisiały dwie kartki. Treść pierwszej brzmiała:
Dostałam pilny telefon od rodziców. Muszę wyjechać. Nie martw się, za niedługo się odezwę, nie dzwoń. Dbaj o siebie przez te parę dni. Przepraszam, że wyjechałam bez pożegnania, ale chciałam złapać nocny autobus. Kocham Cię bardzo, tęsknię.
Twoja A.

Jeszcze raz przeczytałam tę wiadomość. Coś się stało, że wezwali ją tak pilnie? Owszem, odwiedzała rodzinę, co dwa, czasem trzy tygodnie, ale nie zdarzyło jej się wyjechać bez uprzedzenia. Zmartwiła mnie ta informacja, ale postanowiłam zrobić to, o co prosiła, czyli nie telefonować. Powoli przeniosłam wzrok na drugą kartkę, wiszącą poniżej:
Dziękuję za wspólną noc. Byłaś niesamowita…
E.

Uśmiech samoistnie pojawił się na mojej twarzy. Przynajmniej miałam pewność, że jemu również podobały się nasze igraszki.
Zaparzyłam kawę i wyszłam na balkon, odpalając papierosa. Stałam, wpatrując się, jak kampus budzi się powoli do życia. Większość osób błądziła po alejach z ledwo przytomnym wzrokiem, który zapewne był skutkiem nocnego imprezowania. Spędziłam dość dużo czasu na powietrzu, gdy wróciłam do mieszkania zegar wybijał dziewiątą. Wzięłam długą, aromatyczną kąpiel, która ukoiła mięśnie po wczorajszych zabawach. Świeża i pachnąca zaczęłam sprzątać. W prawdzie w tę sobotę wypadała kolej Alice w porządkowaniu, ale skoro wyjechała, to sama musiałam wszystko ogarnąć. Spodziewałam się, że wróci dopiero za kilka dni, więc wtedy mi się odwdzięczy.
Czyszczenie i szorowanie zajęło zdecydowanie więcej czasu niż przewidywałam. Około piętnastej postanowiłam zająć się sobą, ponieważ dzisiaj szłam na noc do pracy – pierwszy raz od feralnego wieczoru, kiedy zostałam zaatakowana. Nie tryskałam entuzjazmem, ale za coś musiałam płacić rachunki, bo spadek po Esme skończył się już bardzo dawno. Zebrałam się w sobie i postanowiłam nie przejmować tym incydentem.
Poszłam do łazienki, aby podkręcić delikatnie włosy lokówką, tworząc z nich fale. Chciałam dzisiaj ładnie wyglądać, nie dać poznać, że tak bardzo wstrząsnął mną tamten atak. Zresztą miałam dobry humor, którego za nic w świecie nie chciałam utracić. Już dawno nie czułam się tak dobrze, lekko, kobieco. Przymknęłam powieki, znowu przypominając sobie jego zachłanne dłonie. Powinnam przystopować, zbyt często wspominałam ubiegłą noc. Potrząsnęłam głową, wprawiając włosy w ruch i utrwaliłam je lakierem. Wykonałam sobie mocniejszy makijaż niż zazwyczaj, podkreślając usta karminową szminką. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze i szurając pantoflami, udałam się w stronę garderoby. Dzisiaj zadecydowałam założyć coś niezbyt długiego, co podkreśli moje kształty. Ubrałam czarną sukienkę z długim rękawem, zrobioną z materiału przyjemnego w dotyku i czarnym, szerokim paskiem na biodrach. Przejrzałam się w toaletce Alice.
- Całkiem nieźle, Swan – oznajmiłam, śmiejąc się na głos. Puknęłam się w głowę, reagując na własną głupotę, bo znowu mówiłam do siebie. Wzięłam brązową torebkę, wsuwając stopy w baleriny i wyszłam z mieszkania, zatrzaskując drzwi. Szybko zbiegłam po schodach i nasuwając okulary na nos, przekroczyłam próg akademika.
Słońce dzisiaj cudownie przygrzewało. Uwielbiałam takie dni, choć w tej miejscowości były rzadkością. Z radosnym uśmiechem spacerowałam przez park, przyglądając się czerwieni nieba i zachodowi słońca.
Stanęłam przed bramą z wielkim napisem ‘La Rosa Negra’ w momencie, gdy pomarańczowa kula chowała się za horyzontem. Pchnęłam mocno drzwi i weszłam do holu, w którym jak zawsze panował mrok. Przeszedł mnie dreszcz, gdy poczułam chłód pomieszczenia. Żwawym krokiem ruszyłam do sali tanecznej. Klub jeszcze świecił pustkami, ponieważ dzisiejsza impreza zaczynała się dopiero o dwudziestej.
Specjalnie przyszłam wcześniej, aby porozmawiać z dziewczętami, o tym, co się zdarzyło podczas mojej kilkudniowej nieobecności. Ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie, ale nie dostrzegłam nikogo. Czyżbym była sama? Nie, ktoś tu musi być, pomyślałam. W końcu chyba nikt z personelu nie wydawał się na tyle bezmyślny, żeby zostawić klub otwarty. Trochę podenerwowana zaistniałą sytuacją udałam się do kantorka, który równocześnie służył za naszą przebieralnię. Uchyliłam drzwi z nadzieją, że natknę się na Nelly, ale szatnia także była pusta. Zostawiłam w niej torebkę i wyszłam, zmierzając w stronę schodów na górę. Łudziłam się, że spotkam szefa, choć to akurat ostatnia osoba, z którą w tym momencie chciałam się widzieć. Gdy znalazłam się na górze, zauważyłam, że drzwi do pokoju Carlisle’a zostały niedomknięte, więc wsunęłam się cicho do pomieszczenia. Jak zawsze w środku panował półmrok, a z głośników leciała cicha, spokojna muzyka. Podeszłam do wejścia, które znajdowało się na wprost ściany zrobionej z lustra weneckiego. Kiedy chciałam zapukać do łazienki, ktoś nacisnął klamkę, a po sekundzie stał przede mną nagi Carlisle, owinięty jedynie ręcznikiem na wysokości bioder. Z jego półdługich włosów na blady tors kapały kropelki wody. Wyglądał, jakby dopiero opuścił kabinę prysznicową.
Poczułam, jak policzki oblewa szkarłatny rumieniec.
- Cześć, maleńka – powiedział i uśmiechnął się szeroko. – Nie spodziewałem się nikogo o tej porze.
- Eee… No, tak. To znaczy, przyszłam wcześniej porozmawiać z dziewczynami.
Zaśmiał się, widząc zmieszanie, które spowodował i ze spokojną miną zapytał:
- A ja ci nie wystarczam? – Zbliżył się i dotknął czule mojego ramienia. – Powiedz mi, maleńka, jak się czujesz…
- Dobrze. Lepiej.
- Coś widzę, że jesteś dzisiaj jakaś małomówna, albo coś cię rozprasza – mówił, ciągle dotykając przedramienia.
- Nie, nie. – Zaśmiałam się piskliwie, próbując rozluźnić atmosferę. – Nie wiesz może, kiedy przyjdzie Nelly? Chciałam z nią pogadać.
- Nelly dzisiaj nie będzie. – Popatrzył dziwny wzrokiem i mnie wyminął. – W sumie, w ogóle jej już nie będzie.
- Jak mam rozumieć te słowa?
- Normalnie. Ona już tutaj nie pracuje – odparł oschle.
- Co? Zwolniła się? Dlaczego?
- Nie zwolniła się, ale ja ją zwolniłem. A dlaczego? Czy to ważne?
- Jak ty mi nie powiesz, to ona to zrobi, gdy się zobaczymy.
- Raczej wątpię – prychnął i odwrócił się w moją stronę, stając w szerokim rozkroku i powodując tym samym, że biały ręcznik naprężył się na umięśnionych nogach. – Wczoraj wyleciała do Kanady.
- Jak to? Tak nagle? – Zaczynałam się irytować. Nie lubiłam, gdy się tak ze mną bawił. - Czy możesz mi powiedzieć, co się tutaj stało?
- Mogę.
Staliśmy chwilę i w końcu postanowiłam przerwać ciążącą ciszę.
- No czekam, co się stało?
Roześmiał się, patrząc mi prosto w oczy.
- Maleńka, ja tylko powiedziałem, że mogę to wyjaśnić, ale nie wyraziłem chęci zrobienia tego.
- Skończ te gierki – prawie krzyknęłam z irytacji. Co on sobie myśli? Że jest tutaj Bogiem? Owszem był szefem, ale nigdy nie zachowywał się, jak na szefa przystało.
- Och… ja dopiero mogę zacząć się z tobą bawić – wyszeptał lekko zachrypniętym głosem.
Robiłam się coraz bardziej czerwona, a krew w żyłach płynęła szybciej. Nie mogłam pojąć tego, co musiało się stać, skoro Nelly nawet się nie pożegnała. Zawsze uważałam ją za najbliższą koleżankę, która nigdy nie zadawała zbędnych pytań. Właśnie dlatego się polubiłyśmy. Sądziłam, że mam prawo wiedzieć, co się wydarzyło w ciągu tych kilku dni. Carlisle musiał zauważyć zdenerwowanie, które mnie ogarnęło, bo znowu przybrał spokojny wyraz twarzy i przechylił lekko głowę, błądząc wzrokiem po sukience i nogach.
- Ślicznie dziś wyglądasz – rzekł, kierując spojrzenie na szczelinę pomiędzy moimi udami.
- Nie zmieniaj tematu. Co się stało? – Naciskałam, mając nadzieję, że w końcu się czegoś dowiem.
- Tak wyszło, że z naszej współpracy wyniknął pewien niespodziewany… kłopot. Zwolniłem ją, gdyż była mi niepotrzebna z nowym bagażem – powiedział spokojnie, ale specjalnie zaakcentował ostatnie słowo. Przecież miała mieszkanie, rodziców, drugą pracę. O czym on bredził?
- O jakiego typu bagaż ci chodzi?
- Skomplikowany i bardzo… kłopotliwy, że tak to ujmę. Ale nie martw się. Dostała spore wynagrodzenie na odchodnym i też, dzięki tej kwocie wyjechała. A wyjechała, bo… nie wiedziała, co ze sobą począć tutaj – znów zaakcentował mocniej ostatnie słowo. Wiedziałam coraz więcej, ale rozumiałam mniej niż na początku. Pokręciłam głową, nie umiejąc ogarnąć sytuacji. Postanowiłam nie drążyć tego tematu, bo chyba stał się niewygodny dla nas obojga.
- Kto teraz będzie ją zastępować?
- Na razie, nikt. Wy będziecie brać dłuższe zmiany, tak żeby zapełnić jej etat.
- A dostaniemy podwyżkę? – kułam żelazo póki gorące. Nie lubiłam rozmawiać z szefem o wypłacie, ale przed sobą nie ukrywałam, że potrzebuję pieniędzy.
Znów się roześmiał.
- Maleńka, ty zawsze możesz dostać to, o co poprosisz. – Uśmiechnął się zawadiacko, naprężając ciało. Kiedy to zrobił, ręcznik nagle opadł na podłogę, ukazując go kompletnie nagiego. Mój wzrok samoistnie skierował się na krocze mężczyzny, co okazało się złym posunięciem. Oddech mi przyspieszył, a na policzki wstąpił kolejny rumieniec. O, cholera. Zamknęłam oczy, aby nie patrzeć na jego męskość. Po chwili je otworzyłam z nadzieją, że zdążył się już nakryć, jednak on miał najwidoczniej inne plany, bo nadal stał przede mną bez ruchu. Speszyłam się pewnością siebie szefa i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku drzwi. Gdy już mijałam próg, zacisnął dłoń na moim nadgarstku.
- Gdzie się tak nagle spieszysz? – wyszeptał mi wprost do ucha. Zamarłam. Wiedziałam, że jesteśmy sami w klubie, a monitoring jeszcze nie został włączony. Mógł zrobić wszystko, o czym marzył. Zresztą nikt by nie uwierzył w moją wersję zdarzeń.
- Muszę się przygotować do pracy – powiedziałam głośno, starając się, aby głos brzmiał na całkowicie opanowany. Czułam jego ciepły oddech muskający kark i twardą męskość, którą przycisnął mi do pośladków. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę w zupełnej ciszy. Nagle podał mi jakieś papiery.
- Dla ciebie, maleńka, od Sama.
Wzięłam dokumenty i, nie przytrzymywana już, wyszłam.



APOV:

Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Instynktownie mijałam drzewa i inne przeszkody, które stały mi drodze. Pragnienie wypalało mnie od środka. Nie próbowałam nawet oddychać, gdyż wciąż byłam zbyt blisko ludzi. Nie zamierzałam dopuścić do braku kontroli, której, o mało co, nie straciłam na imprezie. Cholerna idiotko, jak mogłaś? Wyrzucałam sobie w myślach brak rozwagi. Myślałam, że wytrzymam jeszcze jeden tydzień, że dam radę. Poległam w bitwie. Wykazałam się egoizmem i nieodpowiedzialnością. Myślałam, tylko o sobie i własnym szczęściu, nie zważając na dobro innych. Dzisiaj mordercze pragnienie prawie popchnęło mnie do rzezi. Resztkami woli nie pozwoliłam zaspokoić potwora. Choć brzydziłam się wcześniejszym okresem życia, kiedy nie krępowałam się pić ludzkiej krwi, wciąż wiedziałam, że to wtedy byłam w pełni nasycona.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak daleko oddaliłam się od miasta. Wciąż biegłam na północ, tocząc po drodze walkę z własną naturą. Naprawdę chciałam wygrać, udowodnić sobie, że potrafię kontrolować palący głód.
Stanęłam pośród wielkiego lasu. Zamknęłam oczy i wciągałam głęboko powietrze. Wraz z wiatrem do moich nozdrzy dotarł słodki zapach pum. Dopiero w tym momencie poczułam, że wpadam w trans, zwany tropieniem. Przemieszczałam się z ogromną szybkością i lekkością, nie wydając przy tym żadnego odgłosu. To dzięki tym cechom zajmowaliśmy pierwsze miejsce wśród niezwyciężonych drapieżników. Gardło zaczęło płonąć jeszcze mocniej. Wreszcie miałam przed oczami niewielkie stado pum. Matka i troje młodych. Gdybym nie była wampirem, zapewne rozczuliłabym się tym widokiem, gdy cała rodzinka piła wodę z wolno płynącego strumienia. Jednak teraz liczyło się tylko moje zaspokojenie. Ich pulsująca krew śpiewała i wołała, a jej zapach nieprawdopodobnie mnie przyciągał. W ułamku sekund skoczyłam na samicę, zatrzymując ją i jedno z jej potomstwa w żelaznym uścisku. Straciłam kontrolę i wgryzłam się w jej tętnicę szyjną. Ciepły nektar ukajał spragnione gardło. Rozkoszowałam się cudownym smakiem, dopóki nie przełknęłam ostatniej kropli. Małe zwierzę wiło się agresywnie, widząc, jak jego rodzicielka opada bezwładnie na ziemię. W jego wielkich źrenicach dostrzegłam strach.
Syknęłam ostrzegawczo i przekrzywiając głowę, wessałam się w szyję młodego, delektując się każdy mililitrem lepkiej cieczy. Gdy skończyłam zaspakajanie pierwszego, największego pragnienia, udałam się w głąb lasu, aby wytropić kolejne potencjalne ofiary.
Szalałam po puszczy, upatrując bardziej kuszące drapieżniki.
Wiedziałam, że powinnam się gdzieś zadomowić na kilka dni. Nie byłam w stanie wrócić do akademika, do Belli. Musiałam to przeczekać…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kithira dnia Sob 19:25, 20 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patepetka
PostWysłany: Wto 17:56, 23 Cze 2009 
Wampir


Dołączył: 25 Lut 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Konin


Szkoda, że dopiero teraz pojawił się nowy rozdział. Ale za to długi.
Bardzo mi się spodobał ostatni fragment czyli opis uczuć jak i zachowania Alice. No i nastąpiło spotkanie Belli i Edwarda, które nieźle zaowocowało. Teraz pozostaje czekać na rozwinięcie tej znajomości.
Zauważyłam, iż posiadasz wyrafinowany gust i słownictwo, jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie. Osobiście lubię takie wątki w opowiadaniach, jednak z umiarem. Według mnie balansujesz na granicy dobrego smaku, na razie jej nie przekroczyłaś. Ale, proszę Cię, abyś nie zepsuła wrażenia, jakie wywarłaś na mnie tym opowiadaniem.
Napisałaś, że dziękujesz także za te złe opinie. A to takie były? Bo ja nie zauważyłam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Patepetka dnia Wto 17:57, 23 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bells
PostWysłany: Wto 21:03, 23 Cze 2009 
Administrator


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2493
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5


Podobało mi się Wink Very Happy Ale no nie mogę... Gabrielowi się wyrywała, a jakiegoś pierwszego lepszego zaciągnęło do łóżka?
Ach, tak - dodaję zonaczenia +16 - bo brutalnych scen tu nie ma, ale zabarwienie erotyczne jest Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kithira
PostWysłany: Wto 19:28, 07 Lip 2009 
Początkujący


Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Witam :*
Bells
No, wiesz ona nie chciala zepsuć tej przyjaźni jaka jest między nia a Gabrielem, dlatego się z nim nie przespała. A że miała ochotę się zabawić i Edward też taką okazywal, to zabawili się razem. Acha, nie dodawałam [+16] bo uważałam, że ostrzeżenie w tekście wystarczy. Ale, dziękuję Smile
Patapetka
Starałam się nie przekroczyć granicy dobrego smaku, ale w takich opisach jestem pozątkująca Smile Wiesz, no krytyki nie otrzymałam, ale jeżeli ktoś by takową miał zamiar napisać, to z góry podziękowałam, bo to zawsze pomaga w doskonaleniu pisania Smile

BETA: Frill, która dzielnie walczy z moimi dziwactwami :*

BPOV

Siedziałam w szatni, analizując słowa Carlisla na temat Nelly. Z jakiego powodu ją zwolnił? Nagle usłyszałam stukot obcasów i kilka sekund później w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta Carrie.
- Dobrze cię widzieć, Bello – powiedziała, puszczając mi oczko i otwierając swoją szafkę.
- Dzięki, ciebie również – odparłam, udając zadowoloną. Po chwili milczenia zapytałam:
– Masz może papierosa?
Nie udzielając odpowiedzi, znalazła w torebce napoczętą paczkę i poczęstowała mnie nikotyną. Przemieściłam się na wygodniejszy fotel, wieszając nogi na bocznym oparciu i zaciągnęłam się dymem. Carrie nie należała do osób, które można polubić bez żadnych trudności. Po prostu była zawsze pod ręką, najlepiej poinformowana o sytuacji w klubie. Postanowiłam to wykorzystać i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o ważnych wydarzeniach, które miały miejsce podczas mojej nieobecności.
- Słyszałam, że szef zwolnił Nelly. Nie wiesz, co się stało? – zapytałam i dostrzegłam, jak wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu. Odwróciła się do mnie, opierając plecy o rząd szafek.
- Szczerze, to chyba nikt nic nie wie. Podobno wyniknął jakiś… kłopot i musiała odejść.
Wykonałam dziwny ruch ręki, dając znak, aby kontynuowała.
- W środę, od początku chodziła spięta. Przed otwarciem klubu poszła na piętro do Carlisla i spędziła tam chyba z godzinę. Kiedy w końcu wróciła, zakrywała dłonią zaczerwienione oczy, a w ręce niosła jakieś papiery i kopertę. – Wzruszyła ramionami, oglądając bez przejęcia swoje paznokcie. Chciałam zadać kolejnych kilka pytań, ale odezwała się ponownie:
- Bez słowa się przebrała, zabrała swoje rzeczy i wyszła z klubu, zostawiając jedynie mnie i Angelę na zmianie. W sumie, gdyby Carlisle nie zszedł później i nie oznajmił, że ją wyrzucił, to zapewne do tej pory żadna z nas by na to nie wpadła.
- A wiadomo, o jaki kłopot chodziło? – zapytałam z niewinną miną, mając nadzieję wyciągnąć od niej jak najwięcej, gdyż nie mogłam uwierzyć, że Nelly wyjechała bez pożegnania.
- Sam zainteresowany nie spieszył się z wyjaśnieniami. Dobrze wiesz, jaki jest. Powiedział jedynie, że w ich współpracy wystąpił pewien problem i był zmuszony ją zwolnić. Domyśl się, co to za kłopot – prychnęła, a drzwi wejściowe nagle się otworzyły. Stał w nich nasz szef, na szczęście kompletnie ubrany, z zaciętym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się zawadiacko i zmierzył Carrie wzrokiem od góry do dołu.
- Drogie panie, otwieramy klub, więc ruszcie swoje gorące tyłeczki i zacznijcie obsługiwać gości. Dzisiaj pracujecie do pierwszej.
Nie dodając nic więcej, wyszedł. Obie skierowałyśmy w stronę wyjścia, nie poruszając już wcześniejszego tematu.
Podczas pierwszych trzech godzin nie działo się nic szczególnego. Stali klienci przewijali się przez bar, z każdą kolejką prosząc o mocniejsze trunki. Kilku wstawionych mężczyzn próbowało zdobyć mój numer telefonu, ale jak zawsze ich starania spełzły na niczym. Około dwudziestej drugiej w holu zobaczyłam znajomą postać. Jasper. Mimo że dzisiaj nie pracował, to jednak przyszedł, od wejścia posyłał mi buziaki, przepychając się do baru. Dotarcie do lady nie zajęło mu wiele czasu, pomimo panującego tłoku. Oparł się o blat i czekał, aż podejdę.
Wyglądał dzisiaj inaczej. Nie miał na sobie tradycyjnych, czarnych spodni i koszulki w tym samym kolorze z czerwonym napisem ‘Protection’. Założył jasne dżinsy i kremową koszulę, której rękawy podciągnął do łokci, a trzy górne guziki pozostawił rozpięte.
- Co podać? – zapytałam miłym tonem i rzuciłam mu szybkie spojrzenie, które zaraz zwróciłam na, trzymany w ręku, notes. Na samą myśl o jego osobie czułam delikatne ciepło w okolicach serca. Ta opiekuńczość, którą się wykazał podczas niefortunnego incydentu, naprawdę mi zaimponowała. Jego nieodparty urok nie pozwalał go nie lubić, bądź gniewać się na niego.
- A czy mogę liczyć na jakąś ofertę specjalną? – odpowiedział pytaniem na pytanie i przechylił się przez blat, opierając na nim swoje przedramiona. Przybliżyłam się do twarzy chłopaka i szepnęłam na ucho:
- W końcu muszę się odwdzięczyć za pomoc tamtego dnia.
Chyba nie spodziewał się takiego zwrotu akcji, bo nie odezwał się wcale, ale po chwili na ustach blondyna pojawił się uśmiech. Zauważyłam, że trochę dalej kilka osób czeka na złożenie zamówienia, więc w pośpiechu udałam się w ich stronę. Miałam nadzieję, że Jasper nie wyobraził sobie zbyt wiele po tych słowach, bo nie zamierzałam się z nim przespać. On raczej nie należał do tego typu osób, a dodatkowo pracowaliśmy razem, co wykluczało na wstępie kontakty seksualne. Od początku mojej kariery, jako barmanki trzymałam się żelaznej zasady: nie sypiaj z ludźmi, z którymi współpracujesz. Do tej pory szło mi bardzo dobrze niełamanie tego zakazu, więc tym bardziej nie chciałam wszystkiego teraz psuć. Jeszcze zdążę wymyślić, równie pociągający sposób na wynagrodzenie pomocy. Zresztą, wywoływał we mnie jakieś dziwne uczucia, których sama nie byłam w stanie zdefiniować. Na pewno nie wykorzystywał kobiet jedynie do jednorazowego stosunku. Sprawiał wrażenie tego jedynego, o którym marzyła każda dziewczyna. Opiekuńczy, czuły, przystojny i zawsze uprzejmy. Jednakże nie dla mnie, gdyż posiadał zbyt dobre serce, aby mogło nas coś połączyć. Skarciłam się za tak absurdalną myśl, w której Jasper zostałby moim partnerem, a nie tylko przyjacielem. I nie wiadomo skąd, znów przed oczami pojawiły się zielone tęczówki. Swan, daj sobie na wstrzymanie i to już, nakrzyczałam na siebie.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, podeszłam do klientów i zaczęłam notować zamówienia. Wśród napalonych mężczyzn moją uwagę przyciągnęła… wysoka blondynka o długich, złotych włosach prawie sięgających do pasa, wielkich, błękitnych oczach i idealnej sylwetce. Stała, oparta o filar w oczekiwaniu na swoją kolej. Na pierwszy rzut oka zauważyłam, że nie zalicza się do najtrzeźwiejszych osób w klubie. Kiedy nadeszła jej pora, podeszła chwiejnym krokiem do lady, co wyglądało na trudną sztukę, ponieważ ubrała wysokie szpilki, które, jak mniemam, należały do tych „z najwyższej półki”. Mrugnęła nerwowo oczami i podała mi siedem wymiętych, jednodolarowych banknotów.
- Co mam podać?
- Wściekły pies – mruknęła niezrozumiale, po czym oparła dłonie o blat i wypięła, bardziej niż to konieczne, swoje krągłości. Mężczyźni znajdujący się niedaleko, błądzili swoimi zamglonymi oczami po jej długich, opalonych nogach i doskonale uwydatnionych pośladkach w krótkiej, czarnej mini.
Przyrządziłam szybko drinka, podsuwając kobiecie napój pod twarz. Uśmiechnęła się do siebie i przechyliła kieliszek, wypijając jego zawartość jednym tchem. Musiałam mieć bardzo głupią minę, ale jeszcze nigdy nie widziałam, aby dziewczyna pochłonęła trunek tak szybko. Zazwyczaj damy tego pokroju sączyły alkohol przez rurkę, kokietując przedstawicieli płci przeciwnej, przez co najmniej kwadrans, jak nie dwa.
- Dzięki – wysapała, stawiając przede mną szkło i po chwili znikając w tłumie roztańczonych ludzi. Potrząsnęłam głową i obsługiwałam dalej, co jakiś czas podchodząc do siedzącego przy barze Jaspera i ucinając sobie z nim krótkie pogawędki. Podczas jednej z nich jego telefon zaczął wibrować, on spojrzał na ekran, nieco zbyt długo się w niego wpatrując i szepnął:
- Bello, przepraszam cię na chwilę, ale muszę odebrać. – Po czym się odwrócił i przyłożył komórkę do ucha. Udało mi się usłyszeć, co mówił, chociaż nie starałam się podsłuchiwać.
- Słucham?
- Cześć. W klubie.
- Tak, tak. Coś się stało?
- Mogłabyś mówić konkretniej?
- Gdzie jesteś?
- Chyba oszalałaś, zabierając ją tam.
- Dobrze. Nie ruszajcie się nigdzie. Będę… - spojrzał na zegar i dokończył – za piętnaście minut.
- Pilnujcie się! – prawie wykrzyknął ostatnie słowa i zamknął klapkę, po czym uśmiechnął się do mnie.
- Bello, o której dzisiaj kończysz? – zapytał, ubierając kurtkę.
- O pierwszej.
- Jeżeli nie miałabyś nic przeciwko, to chętnie bym cię odprowadził. – Puścił mi oczko.
- Dobrze, inaczej musiałabym wracać sama. Czekaj przed bramą – rzekłam, dziękując blondynowi w duchu za to, że wyszedł z taką propozycją. Nie uśmiechało mi się błądzić samotnie po nocy w drodze do akademika. Sama myśl o ciemnym parku przyprawiała mnie o nieprzyjemne dreszcze.
Wielokrotnie wracałam pamięcią do piątkowej imprezy. Szczególnie do wydarzenia w pokoju Mike’a. Jak mogłam to zrobić? Powinnam wtedy ograniczyć picie, ale przecież wina nie leżała tylko po mojej stronie. W końcu, to on zaciągnął mnie do tamtego pomieszczenia i zaczął całować, dotykać, budzić uśpione, zwierzęce instynkty, zapomniane żądze, pragnienia. A potem, gdy go odtrąciłam, to on się na mnie rzucił, zaciskając pięści na moich nadgarstkach. Na drugi dzień byłam bardzo zdziwiona, gdy nie dostrzegłam żadnych siniaków na przegubach, choć mogłabym przysiąc, że te chwyty pozostawią ślady na kilka tygodni. Gabriel. Przyjaciel Gabriel. Może i zdołałabym puścić w niepamięć ten nasz nieplanowany wyskok, ale nigdy nie zapomniałabym jego wściekłej, zaciętej miny i nieopanowanej agresji. Zapewne, gdybym go nie uderzyła i by się nie opamiętał, to zmusiłby mnie do seksu, bo i tak moich krzyków nikt by nie usłyszał. Wyglądał jak opętany. Przykre wspomnienia nasiliły podły nastrój i najchętniej wykastrowałabym wszystkich samców, którzy dopuszczają się gwałtu po pijaku.
Dochodziła północ, gdy spostrzegłam wchodzącego do klubu Gabriela we własnej osobie. Wzięłam głęboki wdech, bo wiedziałam, że czeka nas poważna rozmowa. Nigdy tutaj nie przychodził, bo nie przepadał za takimi miejscami. Zaszczycał swoja obecnością jedynie w pilnych wypadkach. Obserwowałam go, gdyż zauważyłam, że przesadził z alkoholem. Dość mocno się zataczał i miał nieprzytomny wzrok. Jednak wbrew moim przypuszczeniom nie podszedł do mnie, tylko bawił się na parkiecie. Wyglądał, jakby nie panował nad sobą, co chwilę tracąc równowagę. Obsługiwałam klientów, przypatrując mu się uważnie. Rzadko widziałam go w takim stanie. Nawet na piątkowej imprezie lepiej się trzymał. Jednakże, skoro nie zwracał na mnie uwagi, postanowiłam także go ignorować. Zabawiałam wstawionych mężczyzn rozmowami i żartami. Miałam okazję zrobić z nich największych idiotów świata, na co nawet nie zwróciliby uwagi. Lecz z każdym drinkiem dostawałam bardziej sowite napiwki, co mnie niezmiernie cieszyło. W pewnym momencie kątem oka dostrzegłam blond włosy i czarną spódniczkę. Podążyłam wzrokiem za nieznajomą i stanęłam osłupiała. Gabriel przyciągnął ją do siebie, wpychając język do jej ust i ściskając dłońmi pośladki kobiety pod materiałem spódniczki. Podejrzewałam, że zaraz go odepchnie, jednak sprawiała wrażenie całkowicie zadowolonej z takiego obrotu sprawy. Co on, do jasnej cholery, wyprawiał? Znałam go długo i zdecydowanie nie wyrywał dziewczyny w pięć minut, żeby potem przelecieć ją w męskiej toalecie. Blondynka robiła się coraz pewniejsza i silniej napierała na niego całym ciałem, co prawie spowodowało ich upadek. Ona najwyraźniej również nie grzeszyła trzeźwością, zresztą to ta sama nieznajoma, która kilka godzin temu jednym tchem wypiła zamówionego drinka.
Zastanawiałam się, czy zareagować. Wiedziałam, że Gabriel działa pod wpływem alkoholu i będzie żałował swojego zachowania, ale z innej strony, czułam, że go tak naprawdę nie znam. U Mike’a pokazał mi swoje drugie oblicze, o którym wcześniej nie miałam pojęcia. I choć budził we mnie odrazę, za to, co się ostatnio stało, musiałam mu pomóc. Nie mogłam postąpić inaczej, gdyż w głębi duszy nadal uważałam go za przyjaciela. Zamknęłam oczy i zrobiłam głęboki wdech, chciałam się uspokoić, ponieważ scena rozgrywająca się przede mną spowodowała, że znów przypomniałam sobie jego napastliwość i dominację. W tym momencie pragnęłam zaciągnąć go w pierwszą lepszą, ciemną uliczkę i porządnie przestraszyć albo, chociaż sprawić, żeby przez najbliższe dwadzieścia lat nie tknął alkoholu. Pomimo jego ostatnich wybryków, nie odważyłabym się go ukarać w żaden sposób, bo go kochałam… jak brata. Uniosłam powieki i się skrzywiłam, widząc zażyłość między tą dwójką. Za chwilę, bez mojej interwencji, rzuciliby się na siebie i bez wstydu uprawialiby dziki seks przy ludziach. Postanowiłam na moment zapomnieć o urazie i mu pomóc.
Ruszyłam żwawym krokiem w kierunku parkietu i kiedy dotarłam do celu, zacisnęłam ręce na ramionach Gabriela, którymi aktualnie obejmował zaokrąglone biodra blondynki. Odciągnęłam go od niej i szarpnęłam nim, przez co nieznajoma zachwiała się, ale nie upadła. Stała na środku, wściekła, kipiąc ze złości. Bogate, puste dziewczyny, pokręciłam głową z niesmakiem, bo ona zdecydowanie do nich należała.
Przyjaciel, mimo odurzenia sporą ilością drinków, wyrwał się z mojego uścisku i patrzył na mnie z pogardą. Jego oczy były przekrwione, a z ust wydobywał się nieprzyjemny odór wódki pomieszanej z piwem. No, no, nieźle poszalałeś, prychnęłam w myślach, lekko się do niego uśmiechając. Teraz potrzebował pomocy i wiedziałam, że tylko ja w tym momencie mogę mu ją zaoferować.
- Czego chcesz?! – warknął z wyraźnym gniewem i… żalem?
- Uspokój się, jesteś pijany – powiedziałam opanowanym tonem, dotykając ramienia chłopaka, by zminimalizować jego gniew. – Chodź, zamówię ci taksówkę. Ty chyba już dzisiaj powinieneś zakończyć zabawę, kolego.
Podszedł do mnie stanowczym krokiem, co w tym stanie było sporym wyczynem.
- Odczep się, ladacznico! Nie będziesz mi mówić, co mam robić. Jak śmiesz przerywać mi igraszki! – krzyknął, a nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Oniemiałam w pierwszym momencie. Jego furia sparaliżowała każdy mój mięsień, nogi odmówiły posłuszeństwa. Różnych reakcji się spodziewałam, jednak teraz nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Zbliżył się jeszcze bardziej i jedną ręką chwycił mnie za bark, a drugą zacisnął na nadgarstku.
- Nie chciałaś mi się oddać, a pierwszego lepszego zaspokoiłaś. – Wzmocnił uścisk, a ja znowu spanikowałam, jak wtedy w sypialni. – Zrobiłaś mnie w konia, a ja byłem zawsze wierny jak pies. – Zaśmiał się z własnego żartu. – Tak, tyle, że ty nie masz psa, bo już dawno byś go wykończyła. Długo na ciebie czekałem, za długo… - mruknął, a w jego zamglonych oczach nagle pojawił się niebezpieczny błysk. Nadal nie mogłam ruszyć się z miejsca. Dlaczego tak się zachowywał?
Niespodziewanie się przysunął, brutalnie miażdżąc moje wargi. Zaczęłam się szarpać i wyrywać, ale te marne próby nie przyniosły rezultatu. Był bardzo pijany, a jednak posiadał nadal tyle siły. Dziwiłam się, że nikt nie próbuje mi pomóc. Modliłam się, żeby zostawił mnie wreszcie w spokoju.
Nie zdążyłam nic więcej pomyśleć, bo sekundę później poczułam, jak ktoś go gwałtownie odciąga. Jednak mocny chwyt bruneta sprawił, że upadłam na kolana, uderzając brodą i nosem o posadzkę. Głowę przeszył wszechogarniający ból, ale postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Podniosłam się powoli i zobaczyłam Carlisla miażdżącego swoją pięścią twarz Gabriela.
- Ty skurwielu! Nie waż się jej dotknąć! Nigdy! Rozumiesz, co mówię? I nie pokazuj się tutaj! – wrzeszczał między jednym uderzeniem a drugim, po czym popchnął go na drzwi. Tego agresywnego mężczyznę jeszcze do niedawna uważałam za przyjaciela. Po tych wszystkich przykrych incydentach nie zasługiwał na to miano. Nie znałam osoby, którą mi ostatnio zaprezentował i nie zamierzałam zadawać się z kimś takim. Rozmyślałabym nad tym długo, ale szef położył mi ciepłe dłonie na policzkach.
- Maleńka, nic ci nie jest? – zapytał i wpatrywał się we mnie badawczym wzrokiem, sprawdzając mój stan psychiczny i emocjonalny. Nie miałam poważniejszych obrażeń oprócz kilku niegroźnych zadrapań. Pokiwałam przecząco głową, zamykając oczy. Pogładził delikatnie moje czoło.
- Dziękuję – dodałam, starając się, aby głos przybrał naturalną i stanowcza barwę. – Muszę wracać do baru.
Wysunęłam twarz z jego dłoni i poszłam w stronę zaplecza. Po chwili Carlise także zniknął, zapewne w swoim pokoju. Wiedziałam, że powinnam mu okazać więcej wdzięczności, ale nie chciałam ukazywać słabości. Szczególnie on nie powinien widzieć we mnie bezradnej dziewczyny, która potrzebuje ochroniarza. Wnioskuję, iż z ochotą by się zgłosił na to stanowisko. Mimo wszystko, bardzo się cieszyłam, że przyszedł w takim momencie, bo nie wiem, w jakim stanie zastałby mnie trochę później. Teraz musiałam się od tego odciąć, by Carrie nic nie zauważyła. Nie byłam osobą wylewną, wolałam dusić w sobie wszelkie uczucia. Kiedy kumulowało się w środku za dużo negatywnych emocji, zamykałam się w pokoju, nie powstrzymując łez.
Wróciłam do obsługiwania klientów, jakby nic się nie zdarzyło. Przeszukałam szybko tłum ludzi za ową blond pięknością, która stała się przyczyną całej szamotaniny. Jednak nie udało mi się jej zlokalizować, najwidoczniej musiała już opuścić klub. Całkiem to logiczne, po takiej sytuacji również zmyłabym się stąd jak najszybciej i jak najdalej.
Zrobiłam sobie mocnego drinka i wypiłam na raz, aby zmniejszyć napięcie i zdenerwowanie. Wiedziałam, że powód mojego rozdrażnienia właśnie leczy swój, zapewne złamany, nos. Gdy wybiła pierwsza, poszłam do szatni, szybko zmieniłam roboczy strój na wygodną sukienkę i opuściłam lokal.
Kiedy minęłam bramę, od razu pożałowałam wyboru dzisiejszego stroju. Chłodny powiew dotarł do nagich części ciała, sprawiając, że przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz i dostałam gęsiej skórki. Wykrzywiłam twarz w grymasie niezadowolenia, co nie było przemyślanym posunięciem. Usłyszałam cichy chichot dobiegający od strony barierki, która odgradzała chodnik od ulicy. Podniosłam wzrok i dostrzegłam rozbawione oczy Jaspera. Aczkolwiek po chwili całkowicie spoważniał. Co zobaczyłam w jego niebiesko - szarych tęczówkach? Zdziwienie? Przerażenie? A zaraz potem troskę? Chyba tak, ponieważ po sekundzie objął mnie ramieniem i pogładził swoją gorącą dłonią moje czoło i lodowaty nos.
- Co ci się stało? – zapytał, nie przerywając dotyku.
- Miałam małe spięcie… - zawiesiłam na moment głos, uciekając wzrokiem w bok. – Z przyjacielem, dosyć pijanym – dokończyłam, lecz postanowiłam jeszcze coś dodać:
- Jednakże nasza przyjaźń to już przeszłość.
- Bello, te otarcia… - zaczął, znów przejeżdżając po niewielkich zadrapaniach, jakich doznałam podczas upadku. Nie chciałam drążyć tematu, stojąc pod barem, więc mu przerwałam:
- Chodźmy, bo mi zimno, opowiem ci po drodze – zasugerowałam, a on momentalnie zdjął kurtkę, aby mnie nią otulić. Patrząc na cienką koszulę blondyna, bałam się, że zaraz zamarznie. Jego nakrycie dawało dużo ciepła. Chyba dostrzegł moje, wewnętrzne rozterki, bo rzekł:
- O mnie się nie martw, należę do tych gorących chłopaków. – Puścił mi oczko. – Teraz możesz opowiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło, bo obiecuję, że jak dorwę tego skurwiela, to nie ręczę za siebie. - Przy ostatnich słowach mocno zacisnął wargi i szczękę. Zdecydowanie to nie chłopak dla mnie. Swan, co ty wyczyniasz!, zganiłam siebie w myślach. Ciągnęłam to wszystko, bo było mi wygodnie. Już po pierwszym spotkaniu powinnam jasno postawić sprawę i powiedzieć Jasperowi, żeby się nie angażował. Natomiast, ku własnej irytacji, musiałam po raz kolejny zachowywać się jak egoistka i jeszcze z nim flirtować.
- Spokojnie – odparłam stanowczo. – Myślę, że Carlisle już się biedakiem odpowiednio zajął – westchnęłam, bo nagle odczułam olbrzymią potrzebę, aby powiedzieć chłopakowi o tym, kim był dla mnie Gabriel. Szliśmy wolno przez miasto, pogrążeni w ciemności, ściskając swoje dłonie, a ja opowiadałam mu całą historię, począwszy od tego dnia, kiedy się poznaliśmy. Gab wychodził z biblioteki, bawiąc się telefonem, a ja właśnie do niej zmierzałam. Zderzyliśmy się i huk słyszała chyba cała uczelnia. Wtedy po raz pierwszy posłał mi ten jego szczery uśmiech i wziął winę na siebie, pytając, kim jestem. Podejrzewałam, że więcej się nie spotkamy, ale na drugi dzień otrzymałam wielki bukiet tulipanów na przeprosiny. Dokładnie nie pamiętałam, jak został członkiem naszej ekipy. Miał tupet i siadał z nami podczas każdego lunchu, nie zrażając się złośliwymi komentarzami Emmetta i nieprzyjemnymi uwagami Nory. Alice zawsze była do niego przyjaźnie nastawiona, ja zresztą też. Po jakimś czasie wszyscy bardzo go polubiliśmy i dołączył do paczki. Z Jasperem dzieliłam się wcześniej streszczeniami wspólnych wypadów i opisami wzajemnych relacji. Kiedy skończyłam mówić, była już trzecia rano, a my staliśmy pod akademikiem.
- Powinnam już iść – szepnęłam, patrząc mu prosto w oczy. – Przepraszam, że zajęłam ci tyle czasu.
- Przyjemność po mojej stronie. W barze wspominałaś coś o odwdzięczeniu się. Znam idealny sposób. – Spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Coś sugerujesz? – zapytałam z udawaną ironią i zamrugałam oczami, chcąc rozładować napięcie między nami. Jazz roześmiał się głośno, po chwili zatykając sobie dłonią usta, bo ludzie przecież smacznie spali.
- Złośnica. – Chwila ciszy. – Co powiesz na kolację, na przykład w czwartek? Oboje mamy wolne, więc nie wykręcisz się pracą. – Pogroził mi palcem, a ja się roześmiałam. Nie miałam nic do stracenia. Skoro i tak nie zaplanowałam sobie nic ciekawego na ten wieczór, to przynajmniej spędzę czas w miłym towarzystwie.
- Dlaczego od razu obstawiasz, że ci odmówię, don Juanie? – Zaśmiałam się ponownie, wypowiadając ostatnie słowa – Zgadzam się, oczywiście.
Możliwe, że mi się zdawało, ale na te słowa jego oczy rozbłysły radośnie. Bardziej prawdopodobne, że dopadły mnie halucynacje.
- W takim razie, wpadnę po ciebie o dwudziestej, dobrze? – upewniał się, pozwalając mi podjąć ostateczną decyzję.
- Dobrze, będę czekać. Teraz naprawdę muszę uciekać.
- Jak najbardziej, nie będę cię już dłużej przetrzymywał, bo jeszcze oskarżysz mnie o narzucanie się – uśmiechnął się zadziornie i pochylił w moją stronę. Przez ułamek sekundy liczyłam, że mnie pocałuje, tak prawdziwie i namiętnie. Jednak szybko nadzieje zniknęły, gdyż jedynie musnął wargami prawy policzek, jednocześnie odbierając swoją kurtkę. Koleżeński całus…
- Śpij dobrze, Bello. Dobranoc.
- Dobranoc – szepnęłam i weszłam do budynku. Dlaczego musiałam poznać takiego faceta, mając takie marne życie? Światem od dawien dawna rządziła niesprawiedliwość. Szkoda, bo okazał się całkiem fajnym… przyjacielem.
Dotarłam do drzwi i zaczęłam nerwowo szukać kluczy w torebce. Jednak uparcie nie mogłam ich znaleźć. Po trzech minutach, niezadowolona z obrotu sytuacji, kucnęłam i wysypałam całą jej zawartość na podłogę. Aczkolwiek, ku mojemu zdziwieniu, we wszystkich znajdujących się tam drobiazgach, po kluczach nie było śladu. Zaklęłam cicho pod nosem na własną głupotę. Oparłam się plecami o ścianę, zamknęłam oczy i przyciągając kolana do klatki piersiowej, zastanawiałam się, co teraz zrobię. Czułam się samotnie i to nie pierwszy raz. Minęła trzecia nad ranem, więc w grę nie wchodziło pójście do administratora akademika po zapasowy klucz. Nora wyjechała na weekend do znajomej z czasów liceum, więc u niej też nie mogłam przekoczować do dziewiątej rano, gdy pan Matthew Baker ruszy tyłek i otworzy swój gabinet. Myślałam nerwowo i znów zaczęłam przeklinać, bo zauważyłam brak papierosów. Ostatnia doba zdecydowanie nie zaliczała się do udanych. Zrezygnowana, potrząsnęłam głową, bo powoli zasypiałam, siedząc na korytarzu.
Wpadłam na pewien pomysł i wyciągnęłam komórkę. Po trzecim sygnale usłyszałam głos przyjaciela:
- Bella, coś się stało? Jest środek nocy.
- Właściwie to tak i dzwonię właśnie w tej sprawie. Przenocujesz mnie do rana? Zatrzasnęłam drzwi i zasypiam na wycieraczce.
- A co ty robisz o tej porze na akademickim korytarzu?
- Teraz? Koczuję, ale mi niewygodnie. To jak, mogę wpaść? – zapytałam błagalnym tonem, który zawsze na niego działał.
- Jeszcze się pytasz. Za pięć minut cię widzę pod moimi drzwiami i to już – rozkazał, po czym się rozłączył. Cały Emmett. Szybko pozbierałam swoje rzeczy i ruszyłam w stronę zachodniego skrzydła. Tak, jak mówił, po pięciu minutach czekałam na jego wycieraczce, delikatnie pukając w drzwi, aby nie zbudzić współlokatorów chłopaka. Po chwili ujrzałam Ema, który objął mnie czule i zaprowadził do pokoju. W pomieszczeniu oczywiście stało jedno łóżko, ale już nie raz spędzałam u niego noce, gdy zapominałam kluczy, a dziewczyny wybywały na całonocne szaleństwa.
- Powiesz mi teraz czy rano? – zapytał, ziewając. Położył się na boku, robiąc miejsce dla mnie.
- Zdecydowanie rano – odparłam i z ulgą usadowiłam się na wyznaczonej połowie. Przytulił się do moich pleców, a ja poczułam ciepło bijące z jego nagiego torsu. To było niedorzeczne, ale nie mogłam nic poradzić, że prezentował się całkiem kusząco. Nie zauważyłam, kiedy odpłynęłam, ale spałam dość mocno, wyczerpana zdarzeniami, w które obfitował wieczór.

Siedziałam na wykładzie w ostatnim rzędzie, co chwilę smutno spoglądając na wolne miejsce obok. Brakowało na zajęciach wiecznie radosnej Alice, która zawsze swoją energią poprawiała mi humor. Pan Tauner jeszcze się nie pojawił, a po sali rozchodziły się niewyraźne szmery i pomrukiwania niewyspanych studentów. Po chwili otworzyły się drzwi i naszym oczom ukazały się trzy sylwetki. Najpierw pojawiła się rudowłosa piękność o przeraźliwie bladej cerze i wielkich czekoladowych oczach. Nieznajoma bardzo mi kogoś przypominała, ale nie mogłam skojarzyć, kogo. Za nią stali dwaj mężczyźni. Już nie tak zjawiskowo piękni jak owa dziewczyna, ale całkiem przystojni. Wysoki blondyn o krótko obciętych włosach i dość chłopięcej twarzy, rozglądał się nerwowo na boki, szukając czegoś albo kogoś w tłumie studentów. Drugi mężczyzna miał czarne, krótkie, kręcone włosy i surową minę. Kiedy spojrzałam mu w oczy, poraziły mnie rażąco zielone tęczówki. Już kiedyś widziałam ten unikalny odcień. Próbowałam przypomnieć sobie pewne kwestie i przestałam rejestrować, co się działo w auli. Z tego dziwnego otępienia zostałam wyrwana przez lodowaty dotyk na ramieniu. Początkowo cała zesztywniałam, ale odwróciłam głowę i ujrzałam twarz otoczoną burzą rudych loków.
- Przepraszam, czy tutaj jest wolne? – zapytała nieznajoma, a jej dźwięczny głos mnie zahipnotyzował.
Nagle otworzyłam szeroko oczy. W pierwszej chwili nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Rozejrzałam się i zauważyłam ubrania na fotelach, niedbale rzuconą torbę treningową pod biurkiem, na którym stało siedem różnych napojów. Przekręciłam głowę i ujrzałam twarz Emmetta oraz jego rękę obejmującą mnie w talii. Przecież przyszłam do niego nad ranem. Cicho pochrapywał, ale stale mu to wybaczałam. Wyglądał tak, jak lubiłam - niczym bezbronne dziecko. Umięśniona klatka piersiowa bruneta unosiła się miarowo w górę i w dół. Spojrzałam na tarczę cyfrowego budzika, który stał koło mojej głowy. Wybiła dziesiąta.
Czas się ruszyć, Swan, pomyślałam i z niezadowoleniem westchnęłam. Nadal byłam zmęczona, ale wiedziałam, że już pora się ruszyć. Zresztą już od godziny pan Baker przebywał w swoim gabinecie. Pocałowałam Emmetta w policzek i delikatnie wysunęłam się z objęć przyjaciela. Zamruczał coś niewyraźnie i przetoczył się na brzuch, pozwalając swojej nodze i ręce zwisać z łóżka.
Chwyciłam szpilki i zamknęłam delikatnie za sobą drzwi. Przechodząc przez kuchnię, natknęłam się na jednego z jego współlokatorów, Jamesa. Kiwnęliśmy do siebie głową na powitanie, po czym wyszłam z mieszkania. Na korytarzu wsunęłam na nogi buty i udałam się w stronę mojego zbawienia, to znaczy w stronę pana Bakera.
Pół godziny później rzucałam obuwiem w kąt przedpokoju. Na szczęście bez problemów dostałam dzisiaj zapasowy klucz, bo nie byłam w nastroju na słowne zaczepki i godzinne tłumaczenia. Jedyną rzeczą, o jakiej teraz marzyłam to ciepłe łóżko. Jednak zanim do niego dotarłam, wzięłam z szafki pudełeczko i poszłam na balkon. Musiałam nadrobić poranną dawkę nikotyny, ponieważ wszystko zaczynało mnie drażnić. Spędziłam na balkonie dziesięć minut, obserwując studentów i nie skupiając myśli na niczym konkretnym. Udałam się do łazienki, po drodze zdejmując ubrania i rozrzucając je po całym domu. Weszłam do kabiny, pozwalając gorącym strumieniom obmywać moje ciało. Zamknęłam oczy i skierowałam twarz w stronę główki prysznica. Z minuty na minutę mięśnie zaczynały się rozluźniać, aż w końcu czułam się wolna od stresu i ciągłego napięcia. Owinięta w miękki, biały, frotowy szlafrok rzuciłam się na łóżko, rozkładając ręce na boki.

http://www.youtube.com/watch?v=2S2ZFpoD9sE

Patrzyłam w sufit i rozmyślałam o zdarzeniach ostatnich dni. Martwił mnie fakt, że Alice od piątku nie dawała żadnego znaku życia. Co się mogło wydarzyć tak absorbującego, że nie miała czasu wykonać jednego krótkiego telefonu do mnie? Może ktoś zmarł?! Jakaś bliska dla niej osoba?! Nie, nie wtedy na pewno by zatelefonowała? Chociaż? Miałam straszny mętlik w głowie. Kochałam Alice, jak siostrę i nie byłam w stanie sobie wyobrazić mieszkania bez niej, ale w rzeczywistości mało o niej wiedziałam. Praktycznie w ogóle nie znałam jej rodziny, ani jej samej… Może ona coś przede mną ukrywała, że tak szczelnie maskowała swoją przeszłość. Co kilka tygodni wyjeżdżała do rodziny, ale nigdy nie słyszałam jak z nimi rozmawiała przez telefon, nie widziałam zdjęć żadnego z jej członków, nawet nie znałam ich imion… Gdy tak dłużej myślałam i rozwodziłam się nad tym faktem, doszłam do wniosku, że jest dla mnie kimś bardzo bliskim a zarazem takim obcym. Chciałam, żeby w tamtym momencie była ze mną w domu i leżała przy mnie w łóżku albo, chociaż żeby zadzwoniła. Żadna z tych rzeczy się nie stała. I wtedy, po raz kolejny odczułam, że jestem samotna, choć nigdy nie byłam sama. Zawsze był ktoś przy mnie, dawniej to była rodzina, potem zastąpiła ich Esme, a teraz miałam grupę przyjaciół, którzy również mnie kochali. Nie musieli tego mówić, czułam to, choć nie zmieniało to faktu, że byłam samotna.
Przez długi czas samotność koiła mój ból, choć sama była bólem. Po zdarzeniach sprzed kilku lat, wytworzyłam wokół siebie iluzję, silnej, zdecydowanej i zdeterminowanej do działania kobiety. Zrobiłam to tylko po to, aby ukryć ten wewnętrzny ból i nie opowiadać ludziom o przeszłości. Udawało mi się to do tej pory, ale leżąc uświadomiłam sobie pewną rzecz. Potrzebowałam czułości, zrozumienia, opieki, mił… Nie, nie Swan ty nie możesz oczekiwać od kogoś takiego wyznania, skarciłam się w myślach. Nie zasłużyłam, żeby żyć, a co dopiero żeby być kochaną. Powinnam była umrzeć wtedy, ale jak widać los miał dla mnie coś innego w planach. Znów poczułam to, co starałam się wyrzucić z moich myśli. Byłam wybrykiem znienawidzonym przez tego u góry, dlaczego pozwolił mi żyć? Napawała mnie odraza do tego, że nadal istniałam. Dlaczego wtedy poszczęściło się mnie a nie chociażby niczemu nie winnej Andrei? Teraz mogłaby być szczęśliwą absolwentką college’u i planować przyszłość z Peterem. Na to wspomnienie słona łza mimowolnie spłynęła po moim policzku, a w ślad za nią podążyły kolejne. Ból, znów powrócił, już nie tak silny jak kiedyś, ale wystarczająco mocny, aby mnie złamać. Skuliłam się na łóżku mocząc szlafrok płaczem i zduszając w poduszce skomlenia. Znów przed oczami miałam Andree, której tak bardzo mi brakowało. Czułam, jak niska blondyneczka o porcelanowej cerze i krótkich, barankowych lokach wtula głowę w moje ramiona, a ja ściskam ją najmocniej jak potrafię czując miękkość jej skóry pod dłońmi. Po chwili ocknęłam się z tej iluzji i zarejestrowałam, że w moich ramionach nie ma Andrei, ale za to jest wielka poduszka. Załkałam nie mając siły hamować tych wszystkich uczuć, które wróciły ze wspomnieniami, za długo starłam się je zdusić w sobie. Byłam wdzięczna za brak czyjejkolwiek obecności. Przy nikim nie mogłabym sobie pozwolić na chwilę słabości i powrót do wspomnień. Nigdy… Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale tamtego popołudnia miałam jeden z najpiękniejszych snów.
Stałam na okrągłej polanie, którą z wszystkich stron otaczały wysokie drzewa. Padały na mnie promienie słońca, ogrzewając moją skórę. Słyszałam śpiew ptaków i lekki szum lasu. Byłam wolna, szczęśliwa, lekka… Zieleń trawy napawała mnie spokojem i pozwalała się rozluźnić. Gdy się obróciłam zobaczyłam koc i list z idealnie wygrawerowanym napisem ‘Isabella’. Usiadłam na przygotowanym posłaniu i wyciągnęłam przed siebie nogi dostrzegając, że miałam na sobie białą sukienkę. Nagle przez polanę przebiegła spłoszona sarna, niknąc za linią drzew tak szybko, jak się pojawiła. Nie przestraszyłam się jej, a jedynie uśmiechnęłam szeroko, ponieważ ten widok był niesamowity. Była tak szybka, zwinna, wolna. Sięgnęłam po kopertę i ją otworzyłam. W środku znajdowała się karteczka zapełniona tym samym misternym pismem: ‘Odwróć się’. Nie czułam lęku i bez obawy odwróciłam się, a moim oczom ukazała się wysoka sylwetka. Jednak nie byłam w stanie dostrzec, kim jest ta osoba, ponieważ promienie słoneczne mi na to nie zezwalały. Chciałam wstać, ale w tym momencie ze snu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Ocknęłam się i szybko zaczęłam przeszukiwać pościel za moją komórką. Gdy wreszcie chwyciłam ją w dłoń na ekranie widniał napis: Alice. Odetchnęłam i bez wahania odebrałam połączenie.

APOV:

Od dwóch dni przebywałam w lesie. Już nie polowałam, po prostu chodziłam i rozmyślałam nad ostatnimi wydarzeniami. Pierwszy raz od kilkudziesięciu lat byłam bliska utraty kontroli przy ludziach. Wolałam nawet nie rozważać takiego scenariusza, bo gdybym resztkami silnej woli nie opuściła imprezy, to rano znaleźliby całe mieszkanie w czerwonej mazi i kredowo – białe ciała pozbawione krwi. Nigdy nie zdołałabym sobie wybaczyć takiej tragedii. Patrząc w lustro, znów widziałabym potwora, którym od niedawna przestałam się nazywać.

W takich momentach czułam się jak marna, słaba trzcina, którą wiatr wyginał w każdą stronę. Wystarczyłaby minuta, jeden fałszywy ruch, delikatny podmuch ich kuszącego zapachu. Pokręciłam głową z rezygnacją, najcięższego grzechu nie da się odkupić, a ja już wiele żyć miałam na sumieniu. Żal z powodu dokonanych mordów nie przyniesie ukojenia ani zapomnienia. Zostałam naznaczona piętnem zbrodni, z którym byłam zmuszona egzystować przez wieczność. Dodatkowo, cały czas musiałam trzymać się na baczności, aby nie popełniać tych samych błędów. Już dawno postanowiłam zwalczyć zwierzęcą naturę i żyć między ludźmi, dlatego z każdym mijanym dniem przebywanie wśród nich stawało się łatwiejsze.
Teraz wiedziałam, że nie mogę nigdy więcej ignorować pragnienia i cech drapieżnika, które, bądź co bądź, nadal górowały w mojej osobowości.

Potrzebowałam uporządkować myśli i przeanalizować po raz setny czynniki, które prawie spowodowały masowy mord. Udałam się na południe, chcąc dotrzeć do nielicznie zamieszkałej miejscowości. Ludzie przyglądali się podejrzliwie mojemu poszarpanemu ubraniu. Kiedy polowałam, zatracałam się w tym całkowicie, nie zwracając uwagi na tak przyziemne sprawy. Zauważyłam, że potargana sukienka odsłaniała więcej ciała niż zasłaniała. Potrzebowałam pieniędzy. Skąd miałam je teraz, do cholery, wytrzasnąć? Zasłoniłam twarz dłońmi i skupiłam się na najbliższej przyszłości. W wizji dostrzegłam ponury bar o wątpliwej reputacji, z którego wychodziło dwóch mężczyzn. Zlokalizowałam owy klub i ujrzałam podpitych młodzieńców. Zastanawiałam się, jak wymusić od nich pewną kwotę, po dobroci czy siłą? Używając swoich tradycyjnych umiejętności, nie ryzykowałam za wiele, gdyż nikt by nie uwierzył w historię o drobnej panience z nadludzką siłą. Jednak zdecydowałam się spróbować bez przemocy. Opuściłam głowę i udałam się w ich kierunku. Udając, że nikogo nie widzę, wpadłam na jednego z panów. Zatoczył się lekko i spojrzał na mnie z niepokojem.
- Hej, mała, wszystko w porządku? – zapytał głośno, zainteresowany moim losem. Zachichotałam cicho. Biedak, chyba naprawdę się przejął tym zniszczonym strojem. Jego towarzysz nagle wybuchnął niepohamowanym śmiechem, po czym wybełkotał niskim, ochrypłym głosem:
- Pewnie lubi ostrą jazdę, jak chcesz to tatuś Danny ci taką zapewni. – Podszedł bliżej i przejechał dłonią po mym udzie. Zdenerwowało mnie jego zuchwalstwo, ale postanowiłam zignorować te zagrywki. W końcu grałam biedną, wystraszoną dziewczynę. Popatrzyłam na pijaka piorunującym wzrokiem.
- Ej, stary! Odczep się od niej. Nie widzisz, że coś jej się stało? – krzyknął nieznajomy na obleśnego kolegę. – Możemy ci jakoś pomóc? – Zwrócił się do mnie. Triumfowałam w myślach, gdyż wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
- Właściwie to… - zrobiłam krótką przerwę, udając wahanie. - … potrzebuję pieniędzy na motel.
- Ja mam wolne miejsce w łóżku – zarechotał Danny, ale gdy zobaczył spojrzenie towarzysza, uniósł ręce w obronnym geście. – Spoko, tylko proponowałem darmowe igraszki – odparł niewyraźnie i cofając się, zahaczył nogą o kamień. Wylądował na plecach i z pewnością nie dałby rady wstać. Sprawiał wrażenie dużo bardziej wstawionego. Opiekuńczy młodzieniec wyciągnął portfel i wsunął mi w dłoń dwadzieścia dolarów.
- Tyle powinno wystarczyć na nocleg i porządne śniadanie – popatrzył niepewnie i dodał: - Nie potrzebujesz niczego więcej? – Zrobiło mi się go żal. Poważnie się o mnie martwił, a ja tylko udawałam.
- Nie, dziękuję – zapewniłam i udałam się w stronę najbliższego motelu, nie odwracając się ani razu. Zdolności aktorskie okazały się przydatne w zdobyciu pieniędzy. Pamiętałam, że kiedyś tubylcy nie byli tak przyjaźnie nastawieni do obcych. A tym bardziej do prawie nagich dziewcząt. Ludzie omijaliby mnie szerokim łukiem, wytykając palcami i wyzywając od najgorszych.
Wynajęłam mały pokój z oknami wychodzącymi na zachód. Usiadłam w fotelu i zastanawiałam się, co robić. Nie mogłam tak po prostu wrócić do akademika. A jeśli straciłabym panowanie nad sobą podczas jednego z wykładów? Jako osoba odpowiedzialna, wolałam nie ryzykować. Nagle przypomniałam sobie o Belli. Od dwóch dni nie dawałam jej żadnego znaku życia. Cholera, nawet nie wiedziałam, co się z nią działo. Zapewne się teraz o mnie zamartwiała, powinnam była zatelefonować już wczoraj. Chwyciłam za telefon, nie wiedząc jeszcze, jakie zaserwować wyjaśnienie. Miałam nadzieję, że nie zrobiła niczego głupiego z Gabrielem. Pokręciłam głową na wspomnienie owej wizji, w której całowali się namiętnie i pospiesznie zdejmowali ubrania. Odebrała po trzecim sygnale.
- Alice? – zapytała, nie dowierzając, kto dzwoni.
- Tak, Bells. Przepraszam, że się wcześniej nie odzywałam.
- Martwiłam się, ale dobrze, że dzwonisz. Dlaczego tak szybko wyjechałaś? – Musiałam wymyślić coś przekonującego.
- Moja mama wylądowała w szpitalu i siostra mnie wezwała – powiedziałam dosyć cicho, aby nadać więcej wiarygodności tym słowom. Przez chwilę przyjaciółka się nie odzywała.
- Czy jej… Czy ona… - Zaczerpnęła powietrze. – Czy z nią wszystko w porządku? – wyszeptała z przejęciem. Cholera, ona naprawdę mi uwierzyła. To dobrze.
- Miała zawał, ale teraz jej stan jest stabilny. Jednakże będę musiała tutaj jeszcze trochę zostać. Myślę, że około tygodnia. Usprawiedliwisz mnie na zajęciach i poradzisz sobie sama? – zapytałam. Czekałam, aż mi powie o zakończeniu imprezy. Jednak z tego, co wyczuwałam, nie zamierzała się zwierzać. Może do niczego jednak nie doszło?
- Alice, oczywiście. Mną się nie przejmuj.
- Dziękuję, muszę kończyć. Dbaj o siebie. Zadzwonię niedługo. Kocham cię, Bells. – Chciałam jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.
- Ja ciebie też. Do zobaczenia,
Zamknęłam klapkę. Nie znosiłam oszukiwać Belli, tym bardziej, że ona wszystkim się przejmowała. Nie rozumiałam, dlaczego los postawił brunetkę na mojej drodze, ale kochałam dziewczynę od dnia, gdy ją uratowałam. Nie potrafiłam sobie tego wyjaśnić, ale istniała dziwna więź pomiędzy naszymi umysłami. Zapewne wydawałoby się to normalne, gdyby była wampirem, ponieważ z Tomem również odczuwałam takie połączenie. Wiele razy próbowałam to rozgryźć, lecz nigdy nie wpadłam na nic odkrywczego. Bella, posiadała w sobie coś tajemniczego, co wyróżniało ją na tle reszty ludzi. Nagle mój telefon zawibrował. Zdziwiłam się, ale spojrzałam na wyświetlacz.

Kochanie, co się z tobą dzieje? Dlaczego wybiegłaś bez słowa? Daj znać. Martwię się. B.

Ben. Zapomniałam o nim całkowicie, a faktycznie zostawiłam go wtedy na korytarzu bez wyjaśnień. Westchnęłam, nadal nie chcąc go ranić i odtrącać.

Przepraszam, musiałam wyjechać. Sprawy rodzinne. Nie martw się, wszystko już jest dobrze. Wrócę za tydzień. Tęsknię za Tobą. A.

Wysłałam. Postanowiłam nie przekazywać mu bolesnej decyzji przez komórkę. Poważna rozmowa powinna odbyć się w cztery oczy. Zresztą nie wiedziałam, co robić. Ten chłopak dawał mi poczucie bezpieczeństwa, czułość, cząstkę człowieczeństwa. Nie kochałam go, to pewne, ale nie potrafiłam go opuścić. Byłam okropną egoistką.

A gdzie jesteś? Mógłbym przyjechać i pomóc. Wiesz, że Cię kocham. Proszę, zgódź się. B.

Co miałam zrobić? Poczułam się jeszcze gorzej, czy musiał napisać, że kocha? Wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Chciałam, żeby przyjechał, żeby pomógł mi się od tego oderwać. Jednakże potem będzie mi jeszcze łatwiej go zranić. Nie obawiałam się, że przy nim stracę kontrolę i pozbawię mężczyzny życia, gdyż jeden człowiek nie doprowadzał mnie do takiej skrajności. Podejrzewałam, że jeżeli znowu pozwolę mu być blisko, to nie skończę z tym związkiem. Jednak z drugiej strony łaknęłam jego towarzystwa. Ten ostatni raz, nigdy więcej, powtarzałam.

Dobrze, przyjedź. Zatrzymałam się w motelu na obrzeżach Lodge Creek, w stanie Montana. Twoja A.

Wysłałam wiadomość z nadzieją, że gdy zorientuje się, jaki to kawał drogi, zmieni swoją decyzję. Niestety.

Będę za dwa dni. Trzymaj się. B.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patepetka
PostWysłany: Pią 13:52, 10 Lip 2009 
Wampir


Dołączył: 25 Lut 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Konin


Szkoda, że Alice musi okłamywać Bellę, jednak robi to dla jej dobra. Jestem też ciekawa jak Alice poradzi sobie z Benem. Cóż, mam nadzieję, że żadnych większych kłopotów.
Postać Gabriela jakoś tak, działa na mnie negatywnie. Może to przez jego zachowanie.
Za to Emmett mnie zaskakuje, pozytywnie oczywiście.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kithira
PostWysłany: Pon 18:42, 31 Sie 2009 
Początkujący


Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Nie wierzę, na prawdę nie wierzę, w swój brak inteligencji. Najmocniej przepraszam wszystkich którzy tutaj zaglądali i od 2 miesięcy nic nie było! Wyszło wielkie nieporozumienie, ponieważ mój komputer wariował i byłam pewna, że rozdział IX został dodany. Zapomniałam to sprawdzić...
Łajam się za moje niedopatrzenie.
Dzisiaj w takim wypadku, wrzucam dwa rozdziały na raz i mam nadzieję na wybaczenie.

Chciałabym też podziękować wszystkim osobom, które głosowy na mnie w konkursie ‘Złote Jabłka’. La Rosa Negra wygrało, w kategorii w której bym się nie spodziewała. Więc serdecznie dziękuję Wink





BETA: Paulina ( gościnnie ) - podziękowania, ukłony i brawa w jej stronę za podjęcie się betowania Smile Jest to jej debiut, ale myślę, że wszystko jest good Smile

ROZDZIAŁ IX

Rozdział dedykuję Candys, jako spóźniony prezent urodzinowy Smile

Ze snu wyrwał mnie dźwięk mojego wrednego telefonu. Dzwonił uporczywie i nie miał zamiaru przestać. Spojrzałam na zegar – siódma rano. Matko, kto do mnie dzwoni o tej porze? Może to nawet dobrze. Nie wiem czemu, ale nie nastawiłam budzika, a przecież o dziewiątej zaczynają się zajęcia na uczelni.
Telefon wciąż wściekle wibrował, więc przecierają oczy ręką, spojrzałam na wyświetlacz. Emmett. Usiadłam na łóżku i odebrałam.
- Cześć – powiedziałam zaspanym głosem, ziewając przeciągle.
- Witaj moja kocico, czyżbym obudził? – zapytał żartobliwym tonem.
- Tak i dzięki ci za to, bo zapewne bym zaspała. – po drugiej stronie rozległ się cichy chichot.
- A tak w ogóle to czemu dzwonisz? Stało się coś?
- W pewnym sensie. Od pięciu minut dobijam się do twoich drzwi i aż ręka zaczęła mi drętwieć.
- Och, naprawdę? Czekaj, już otwieram.
Wstałam i nakładając na siebie szlafrok ruszyłam do drzwi. Faktycznie, przed wejściem stał Emmett z reklamówką w ręce i chytrym uśmieszkiem na ustach.
- To co, wpuścisz mnie do swego królestwa, czy będziemy jeść śniadanie na wycieraczce? – zapytał, i nie czekając na moją odpowiedź wszedł do mieszkania całując po drodze w policzek. Moje reakcje były tego ranka zdecydowanie zbyt spóźnione. Zatrzasnęłam drzwi i podążyłam jego śladem do kuchni. Usiadłam ciężko przy stole wpatrując się w niego zaspanymi oczami.
- Przyniosłem ciepłe bułeczki – oznajmił posyłając mi jeden z jego najlepszych uśmiechów.
- Dziękuję, ale z jakiej to okazji dostąpiłam takich zaszczytów? – Znów ziewnęłam.
- No co? Nie mogę już zrobić śniadania mojej przyjaciółce tak bez ukrytych powodów?
- Nie, nie. Oczywiście, że możesz. Bronić się nie będę – uśmiechnęłam się zadziornie i wzięłam z blatu moją paczuszkę.
- Idę zapalić, wracam za pięć minut. – Skrzywił się, ale nie powiedział ani słowa. Ruszyłam w stronę balkonu, po drodze odpalając papierosa. Em był zagorzałym przeciwnikiem mojego nałogu, jednak po długich, męczących kłótniach spasował i zaprzestał swojej agitacji na rzecz zdrowia. Wiedział, że byłam już zbyt uzależniona, żeby rzucić to świństwo. Mówiąc szczerze nikt z moich najbliższych nie popierał owego nałogu, ale przywykli do niego. Ja za to, aby nie nadwyrężać ich cierpliwości, nabrałam nawyku wychodzenia z fajkami na zewnątrz.W ten sposób im nie przeszkadzał dym, ja mogłam się odprężyć i wszyscy byli w miarę zadowoleni.
Po skończeniu mojego porannego rytuału powróciłam do kuchni, gdzie czekała już na mnie gorąca kawa i bułki z masłem posypane startym serem – takie, jakie lubiłam najbardziej. Uśmiechnęłam się w podzięce i zaczęłam jeść. Em usiadł naprzeciw mnie i przyłączył się do konsumpcji śniadania. Po kilku minutach ciszy, gdy oboje już zaspokoiliśmy głód, postanowiłam w końcu dowiedzieć się, czemu zawdzięczam jego niespodziewaną poranną wizytę. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w aż tak wielkie poświęcenie i niespotykaną dobroć serca. Nie to, że wątpiłam w jego ofiarność, jednak wśród przyjaciół było od zawsze wiadomo, że Em uwielbiał spać przynajmniej do dziewiątej i z trudem zwlekał się z ciepłego, wygodnego łóżka na południowy trening.
- No, więc? Powiesz mi, o co chodzi? – zapytałam bez ogródek. Z początku lekko się zmieszał, ale potem mrugnął do mnie porozumiewawczo i wiedziałam, że w końcu to z siebie wydusi.
- Chciałem się dowiedzieć, co takiego miało miejsce w sobotę. Wczoraj zmyłaś się bez słowa.
No tak, mogłam się od razu domyśleć. Nigdy nie zostawiał sprawy bez zakończenia, zwłaszcza jeśli obiecałam mu ją wyjaśnić. Westchnęłam głęboko wstając i oparłam się o kuchenny blat trzymając moją kochaną małą czarną w ręce.
- W sumie, jeśli już mamy być dokładni, wszystko zaczęło się na piątkowej imprezie. – zawahałam się na moment, po czym szybko dodałam - Ale obiecaj mi, że niezależnie od tego co za chwilę usłyszysz, zachowasz to wszystko dla siebie i nikomu ani mru mru. No i nie chcę żebyś cokolwiek robił w związku z tym. Ok?
Zauważyłam niepewność malującą się na jego twarzy, jednak, choć niechętnie, potrząsnął głową na znak, że zgadza się na moje warunki.
- Emmettcie McCarty! Obiecaj mi to!
- Yh, Bells, no dobra, niech ci będzie.
- Nie niech mi będzie, tylko obiecaj tu i teraz, że nic nie zrobisz!
- Obiecuję, obiecuję. Zadowolona? Tylko zacznij w końcu mówić.
Wciąż opierając się o ladę, zaczęłam streszczać wszystkie wydarzenia od początku piątkowej imprezy, starając się nie pominąć żadnych istotnych detali. Gdy doszłam do momentu sobotniego wejścia Gabriela do klubu, Em był już wyraźnie wyprowadzony z równowagi. Nie komentował niczego, pozwalając mi swobodnie opowiadać, choć widziałam ile go to kosztuje. Patrzyłam jak zaciskał swoje pięści, aż do białości. Wszystko się w nim gotowało, ale byłam pewna, że dotrzyma danego mi słowa i nie zrobi niczego pochopnie.
- … No i tak to wszystko wyglądało, choć miałam nadzieję na inne zakończenie.
Gdy zamilkłam spojrzałam na niego z uśmiechem, wiedziałam, że nie objął on moich oczu. Em wstał i bez słowa przygarnął mnie do siebie, tak po prostu. Wtuliłam się w jego umięśniony tors wzdychając. Nie potrzebowaliśmy sobie już nic więcej wyjaśniać, oboje wiedzieliśmy jak wygląda sytuacja.
- Pamiętaj, co mi obiecałeś – powiedziałam, podnosząc głowę i patrząc mu w twarz. Jego wzrok był wbity gdzieś w ścianę za mną. Pokiwał głową.
- Tak, Bello, pamiętam.
Już spokojniejsza, znów przyłożyłam głowę do jego piersi. Nie wiem jak długo tak staliśmy. Straciłam poczucie czasu w bezpiecznych ramionach przyjaciela. Spojrzałam na zegarek i ogarnęło mnie przerażenie - było tuż przed ósmą.
- Dobra, tygrysie, koniec tych ckliwości muszę wziąć prysznic, bo niedługo mam zajęcia. – Wysunęłam się z jego objęć i pobiegłam do łazienki. Wpadłam jak oszalała pod prysznic starając się nie zmoczyć dzisiaj włosów. Było to nie lada wyczynem, ponieważ sięgały mi już prawie pasa. Po orzeźwiającej pobudce, owinięta w sam szlafrok, zaczęłam się szykować. Lekki makijaż, trochę błyszczyku, włosy spięte w wysoko umieszczony kucyk i byłam prawie gotowa. Z ponaddźwiękową szybkością popędziłam do sypialni w poszukiwaniu ubrań. Włożyłam na siebie pierwsze lepsze spodnie i lnianą koszulkę z dość sporym dekoltem. Podczas, gdy poszukiwałam swojej torebki, usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, ponieważ Emmett siedział w kuchni nad poranną gazetą, a nikt inny nie przychodził mi do głowy. Podchodziłam już do drzwi i wtedy doleciał do mnie, bardzo dobrze mi znany, głos. Gabriel.
- Bello, wpuść mnie. – pukanie – Bello, no proszę. – tym razem to już było walenie pięścią. – Bells, nie wygłupiaj się, wiem że tam jesteś.
Zamarłam. Nie spodziewałam się tak szybkiej konfrontacji i co więcej - nie miałam na nią najmniejszej ochoty, choćby nawet był trzeźwy jak świnia. Ba! Choćby był trzeźwy, jak dopiero co urodzone niemowlę, którego matka w życiu nie tknęła alkoholu i była przodowniczką koła zwolenników prohibicji. Zdecydowanie za wcześnie na takie rozmowy. Zobaczyłam jak zaczyna szarpać klamkę, próbując wtargnąć bo wejściem raczej nie możnaby było tego nazwać, do środka,. Dziękowałam Alice w myślach za drzwi zatrzaskowe, bo choć stwarzały dużo kłopotów przy różnych okazjach, teraz okazały się bezcenne. Poczułam rękę Emmetta na swojej talii i jego przyśpieszony oddech.
- Jak ten dupek śmie do ciebie przychodzić?
- Zaraz mu pokażę, gdzie jest jego miejsce.
Wiedziałam, że muszę być stanowcza, bez względu na to, co nas łączyło. Odrzucił moją przyjaźń i strasznie mnie zranił, więc chyba teraz nie liczy na przebaczenie instant w pięć minut. Powinien się cieszyć, jeżeli kiedykolwiek będę w stanie rozgrzeszyć go z tego co zrobił. Podeszłam do drzwi, nacisnęłam klamkę i szybkim ruchem je otworzyłam. Musiałam go zaskoczyć, bo stał z otwartymi ustami i dłonią zawieszoną w powietrzu.
- O co chodzi? – zapytałam chłodnym tonem, aby nie dać po sobie poznać tego co przeżywałam w środku.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- Aha – powiedziałam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Przez kilka sekund panowała cisza zarówno w mieszkaniu, jak i na korytarzu, po czym znów zaczął dobijać się do drzwi. Wiedziałam, że tak zareaguje. Znów otworzyłam drzwi, jedną rękę opierając o framugę a w drugiej trzymając klamkę.
- Co znowu? – rzuciłam niby od niechcenia, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia. Nie oczekiwał takiego zachowania z mojej strony, a w jego oczach widziałam narastającą furię. Ostatnio znacznie częściej niż zwykle dawał wyprowadzić się z równowagi.
- Czemu zatrzaskujesz drzwi, skoro powiedziałem, że chcę porozmawiać.
- To, że ty chcesz, nie znaczy, że i ja mam na to ochotę. Tak samo jak nie miałam ochoty na wiele innych twoich zachcianek – powiedziałam, dobitnie podkreślając wagę ostatnich słów. Zamrugał gwałtownie, jakbym mówiła w innym języku. Powoli zamykałam drzwi mając nadzieję, że wreszcie do niego dotarło to, że nie ma czego tutaj szukać. Na nadziejach się jednak zakończyło. Chwycił moją dłoń spoczywającą na framudze drzwi i szarpnął ją w dół, nie wypuszczając z uścisku.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Bello. Sama mnie kusiłaś i prowokowałaś. Nie zwalisz całej winy na mnie, dobrze wiedziałaś co robisz.
Próbowałam wyszarpnąć dłoń, ale jego uścisk nie zelżał. Czułam jak ogarnia mnie wściekłość. Co on sobie wyobraża? Że przyjdzie do mojego domu, krzyknie, narobi zamieszania, a ja się wystraszę i potulnie wezmę odpowiedzialność na siebie? I może jeszcze w ramach przeprosin za to wszystko co biedak przeszedł prześpię się z nim? Niedoczekanie.
- Owszem, masz rację, miałam świadomość i dlatego to przerwałam zanim zrobilibyśmy coś, czego oboje byśmy żałowali. W każdym razie ja na pewno! Myślałam, że możemy to puścić w zapomnienie, ale w sobotę dałeś niezły pokaz jak wielkim jesteś skurwielem! I ty jeszcze śmiesz tu przychodzić, zarzucać mi, że to ja cię kusiłam? Daruj sobie, bo oboje dobrze wiemy, że byliśmy zalani dość konkretnie, ja z pewnością. Tylko, że to nie ja zachowuje się teraz jak dziecko! Jak nie możesz po dobroci to bierzesz siłą! A ja uważałam cię za prawdziwego przyjaciela. Nie sądziłam, że człowiek tak bardzo może się pomylić. Idź do diabła i przybijcie sobie piątkę. Nigdy więcej się tutaj nie pokazuj! Nie chce Cię znać, rozumiesz?! – wykrzykiwałam mu prosto w twarz, wszystko to, co nagromadziło się i kotłowało w mojej głowie i sercu. Zapewne już cały akademik, wie o naszej kłótni. Pewnie sąsiedzi dwa bloki dalej również usłyszeli moje wyrzuty i stanę się tematem najświeższych plotek. Byłam wściekła i upokorzona. Wiedziałam już, że pogrywał sobie ze mną od początku. Nie, nie, nie jestem świętą osobą, nigdy tego nie twierdziłam, ale on zdecydowanie przekroczył granicę już w sobotę.
Znów spróbowałam się wyrwać z jego uchwytu, ale moje próby poszły na marne. Jeszcze bardziej mnie to rozdrażniło. Musiałam się uspokoić. Wdech, wydech, wdech, wydech… Patrzyłam na niego ze złością, która rozrywała mnie od środka. Gdyby chodziło o kogoś innego, nie przejęłabym się tym tak bardzo, ale wbrew wszystkiemu, on był dla mnie jak brat, przyjaciel, powiernik – teraz zakochany powiernik. Właśnie to mnie raniło najbardziej. Znał moją sytuację, wiedział jaka jestem i co czuje, a pomimo to wbijał kolejne sztylety w moje serce. Czułam jak ogarnia mnie całą gorycz, a rozżalenie spala moje wnętrzności.
Cała moja agresja i próby uwolnienia przyniosły wręcz odwrotny skutek.Trzymał mnie co raz mocniej starając zadać mi ból. Bez namysłu podniosłam drugą rękę i uderzyłam go z impetem otwarta dłonią w twarz. Ciszę przerwał trzask, jaki wydobył się podczas zetknięcia mojej skóry z jego. Myślałam, że się opamięta, ale tylko bardziej go rozjuszyłam. Pociągnął mnie do siebie, a nasze twarze dzieliły milimetry.
- Uwielbiasz mnie bić, prawda?! Ostatnio weszło ci to w nawyk i całkiem nieźle ci to wychodzi, kochana Bello. Ale oprócz tego, niczym nie różnisz się od innych szma… - głośno szeptał, a jego spojrzenie błyszczało gniewnie. Gdyby mogło zabijać, to już bym leżała sproszkowana na podłodze. Nie dokończył zdania, ponieważ pewne silne ramię odciągnęło mnie do tyłu, a w tym samym momencie na twarzy Gabriela wylądowała pięść. Emmett zdecydował się wkroczyć do akcji i byłam mu za to wdzięczna. Bałam się, że Gab znowu zrobi mi krzywdę. Wbrew pozorom miał nade mną przewagę wzrostu i siły, ale to było jedyne co miał.
Em odsunął mnie w głąb mieszkania i ruszył szybkim krokiem w stronę mojego niedoszłego napastnika, którego siła uderzenia popchnęła na przeciwległą ścianę korytarza. Szarpnął nim w górę, uderzając jego plecami o mur i przycisnął go całym swoim ciałem.
- Ty, kłamliwy, chamski, bezczelny skurwielu! Nigdy więcej nie waż się tak do niej mówić. Nie waż się nawet do niej zbliżać! – Potrząsnął nim mocniej. – Jesteś żałosną imitacją faceta! Damski-kurwa-bokser! Najchętniej bym cię teraz poturbował tak, że nie byłbyś w stanie się ruszyć, ale masz jebane szczęście, że obiecałem Bells cię nie krzywdzić! – Wypuścił go z ucisku, pozwalając opaść na ziemię. – Zapomnij o tym, że kiedykolwiek się z nami przyjaźniłeś! Jesteś nikim! Rozumiesz?! Nikim! Nie pokazuj mi się na oczy, bo nie ręczę za siebie! – Zaczął go kopać w żebra i brzuch, tracąc nad sobą panowanie. – Jesteś nikim! Nikim, ty dupku! – Kopał go bez opamiętania, a ja stałam nie mogąc nic zrobić. Nie byłam w stanie się ruszyć, czułam się jak w transie. Gabriel leżał na ziemi, chroniąc ramionami swój brzuch, a z jego nosa kapała na posadzkę krew. Ocknęłam się z otępienia i chwyciłam Emmetta od tyłu, starając się go odsunąć od jęczącego z bólu Gaba.
- Proszę, Em, zostaw go. Proszę, nie jest tego wart. – Czułam, jak opadają z niego emocje i ciężko dyszy. – Chodź ze mną. Proszę – błagałam go, aby odpuścił i spasował. Gdy udało mi się go odciągnąć, wiedziałam, że jest już opanowany. Spojrzał na mnie i dostrzegłam w jego oczach walkę, jaką toczył wewnątrz siebie. Odwrócił się i wszedł do mieszkania, nie obracając ani razu. Popatrzyłam na Gabriela, któremu udało się już usiąść pod ścianą. Jego nos obficie krwawił, a twarz była blada jak ściana. Weszłam do mieszkania kierując się w stronę łazienki. Zabrałam z niej papier i wyszłam z powrotem na korytarz. Siedział tam, spazmatycznie łapiąc powietrze i starając się zatamować krwotok. W tym momencie było mi go cholernie żal. I pomimo wszystkiego co się wydarzyło nie mogłam odejść obojętnie, gdzieś wewnątrz nadal był mi bliski. Nie potrafiłam odrzucić tych uczuć w ciągu kilku dni, za dużo przeżyliśmy razem jako przyjaciele.
Uklękłam przy nim i urwałam dość spory kawałek papieru. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale nie odezwał się ani słowem. Przytknęłam kawałek miękkiego świstka do jego nosa, patrząc na niego z wielkim bólem. Żałowałam tego wszystkiego co się stało, ale czasu cofnąć się nie da.
- Trzymaj – powiedziałam oschle – i nigdy więcej tutaj nie przychodź.
Byłam pewna, że Alice i Nora staną za mną murem tak jak zrobił to Emmett. Nie wiedziałam tylko, jak im to opowiem? Z Emem było mi łatwiej, on nigdy nie zadawał zbędnych pytań. Dziewczyny na pewno będą chciały znać najmniejsze szczegóły, będą się skupiać na niepotrzebnych drobiazgach i tylko rozjątrzą jeszcze niezabliźnione rany
Wstałam i udałam się w głąb domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Przyjaciela znalazłam w swojej sypialni – siedział na moim łóżku wpatrując się w okno. Podeszłam bliżej i usadowiłam się na jego kolanach, a on już instynktownie się do mnie przytulił. Patrzyliśmy na siebie, nie potrafiąc ubrać w słowa tego, co się przed chwilą wydarzyło. Przetarł dłonią mój policzek i dopiero wtedy zorientowałam się, że od jakiegoś czasu płynęły po nim słone łzy bezsilności.
- Dziękuję ci – wyszeptałam.
- Za co? – zapytał całkowicie zdziwiony moją postawą.
- Za to, że się powstrzymałeś. Za to, że jesteś przy mnie wielki braciszku.
Nie powiedzieliśmy nic więcej. Siedzieliśmy tak przez chwilę, gdy nagle spostrzegłam, że jest za kwadrans dziewiąta.
- Matko, mam zajęcia za piętnaście minut. Musze już iść – powiedziałam, w pośpiechu wstając z jego kolan. Posłał mi mój ulubiony radosny uśmiech i po sekundzie już zamykał za mną drzwi do mieszkania. Odprowadził mnie, lub mówiąc ściślej próbował nadążyć za moim szalonym tempem biegu, aż pod gmach uczelni.
- Miłego dnia, Bells. – Pocałował mnie w czoło na pożegnanie i już go nie było.

Wpadłam na salę wykładową z pięciominutowym opóźnieniem, ale na moje szczęście profesora Taunera jeszcze nie było. Usadowiłam się na swoim beznadziejnie niewygodnym krześle i spojrzałam smutnym wzrokiem na wolne miejsce obok mnie, na którym powinna znajdować się wiecznie uśmiechnięta Alice. Po sali rozchodziły się niewyraźne pomruki i szeptania zaspanych studentów, a ja siedziałam wpatrując się tępo w stojące obok siedzisko mojej przyjaciółki. W takich chwilach brakowało mi jej życiowego optymizmu i niezmordowanej energii. Nieraz potrafiła sprawić, że mój humor zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni. Ciekawiło mnie jak sobie teraz radzi. Może powinnam się do niej wybrać, jakoś ją wesprzeć w takim momencie? Z drugiej strony, gdyby potrzebowała mojej obecności, na pewno by mi o tym powiedziała i podała adres. Dobrze wiedziała, że nie zawahałabym się, tylko wsiadła w pierwszy pociąg i pomknęła do niej.
Z tych niewesołych rozmyślań wyrwało mnie skrzypnięcie drzwi, odwróciłam głowę w stronę wejścia i ujrzałam trzy, nieznane mi dotąd, osoby. Na przedzie stała rudowłosa piękność o przeraźliwie bladej skórze i czekoladowych oczach, ubrana w krótką sukienkę, która na pewno pobudzała myśli (i nie tylko) nie jednego mężczyzny w tej sali. Kolor jej tęczówek był fascynujący, niewiarygodnie ciemny, a jednocześnie tak subtelny. Jednak tym co zaskoczyło mnie najbardziej było hipnotyczne wrażenie, jakbym je już gdzieś wcześniej widziała.
Za drobną postacią kobiety dostrzegłam dwóch wysokich mężczyzn. Jednym z nich był blondyn o krótko obciętych włosach. Jego twarz nadal miała dość chłopięce i delikatne rysy. Nerwowo przypatrywał sie twarzom studentów, jakby kogoś szukał. Jego towarzysz był lepiej zbudowany, jego umięśniona sylwetka odznaczała się pod cienkim materiałem opiętej koszulki. Opaloną twarz o surowych rysach dopełniały czarne, krótkie, kręcone włosy. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, poraziła mnie intensywność jego zielonych tęczówek. I wtedy znów poczułam, że są mi dziwnie znajome. Zagłębiłam się w swoich rozmyślaniach, poszukując w pamięci momentu, gdy po raz pierwszy je ujrzałam.
Wiedziałam że już kiedyś to przeżyłam, ale paradoksalnie miałam przecież pewność, że jest to niemożliwe. Byłby to cud, chyba że umiałabym przemieszczać się w czasoprzestrzeni... Miałam nieodparte wrażenie, że w tym momencie przeżyłam deja vu*. Czekałam wręcz aż rudowłosa dziewczyna podejdzie z pytaniem, czy miejsce obok mnie jest wolne.
Nagle poczułam lodowaty dotyk na moim ramieniu i z przerażenia podskoczyłam na siedzeniu. Gdy odwróciłam głowę, ujrzałam kredowo-białą twarz otoczoną burzą ognistych loków.
- Przepraszam, czy tutaj jest wolne? – zapytała nieznajoma, a melodyjny głos zahipnotyzował mnie tak samo, jak oczy oczy jego właścicielki kilkanaście sekund wcześniej. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, więc jedynie skinęłam głową odsuwając krzesło. Zastanawiałam się czy nie popadam przypadkiem w jakąś paranoję.
Dziewczyna rozłożyła na ławce jakiś zeszyt, butelkę wody i najpotrzebniejsze rzeczy. Cały czas przypatrywałam się jej twarzy z niedowierzaniem. Przecież to jest niemożliwe, żebym wcześniej ją spotkała. Mieszkałyśmy w dwóch różnych stanach, na przeciwległych krańcach Ameryki, a jednak wciąż miałam przeczucie, że tak naprawdę nie jest to nasze pierwsze spotkanie. Po chwili odwróciła się z wielkim uśmiechem na ustach i wyciągniętą dłonią w moją stronę.
- Jestem Candy – powiedziała, wciąż trzymając swoją dłoń w oczekiwaniu na jakiś gest z mojej strony. Potrząsnęłam głową wyrywając się ze stanu otępienia i podałam jej rękę. Gdy nasze palce się zetknęły, jej skóra nie wydawała mi się już lodowata, a zaledwie zimna, taka jak u Alice. Czy to możliwe, żeby obie chorowały na tą samą chorobę? Nie wiem, ale będę musiała się tego dowiedzieć, kiedy moja przyjaciółka już wróci do domu. Dziewczyna popatrzyła na mnie jakimś dziwnym wzrokiem, pełnym… obawy? Ale już po chwili na jej twarz znów zawitał uśmiech.
- Isabella, ale możesz mówić do mnie Bella, jak wszyscy moi znajomi – odpowiedziałam mrugając w jej stronę. Moje spojrzenie padło na nasze dłonie, które w tym momencie się rozplotły i uderzyła mnie myśl, że jej skóra nie kontrastuje zbyt mocno z moją własną. Choć na początku miałam wrażenie, że nieznajoma ma wręcz przeźroczysto białą cerę, teraz myślałam, że nie jest tak źle. Sama w końcu należałam do ludzi nie przepadających za nadmierną ilością, parzącego wręcz, słońca.
- I jak, podoba ci się miasto? Dawno przyjechaliście? – zapytałam, chcąc być miła dla nowej dziewczyny. Może nie jest taka zła i okaże się przyjazna? Wykrzesałam z siebie pokłady niespotykanego jak na mnie optymizmu, mimo iż z samego jej sposobu bycia zionęło chłodem.
- Ja przyjechałam dzisiaj rano, ale Alan i Johny są tutaj już od piątku. Mówili mi, że wszyscy są tutaj bardzo przyjaźnie nastawienia, a miasto… - moja towarzyszka kontynuowała swoją wypowiedź, ale w tym momencie nie interesowało mnie to co mówiła. W mojej głowie rozbrzmiewały trzy słowa : Alan i Johny. Spojrzałam w kierunku dwóch rosłych mężczyzn, którzy usiedli niedaleko nas i rozmawiali z innymi studentami. Zdecydowanie żadnym z nich nie był mój nocny kochanek, a tym bardziej ani jeden ani drugi nie miał na imię Edward. Z jednej strony poczułam wewnętrzną ulgę, że to, iż był nowy stało się jedynie zbiegiem okoliczności, w końcu nowym w tym środowisku można być z wielu powodów. Udało mi się ominąć niezręcznej konfrontacji i dzikich całodobowych rumieńców na samą myśl o naszej eskapadzie. Z drugiej strony jednak ukłuło mnie rozczarowanie. Pomimo krępujących sytuacji mogłabym znów spojrzeć na niego i porozkoszować wzrok jego idealnie umięśnioną sylwetką, co zapewne i tak okazałoby się torturą dla mojego ciała. Mieć coś w zasięgu wzroku, a nie móc tego dotknąć, męczarnia i mentalne ukrzyżowanie rozjuszonego od fantazji mózgu.
Poczułam chłodny dotyk na mojej dłoni, a po chwili doleciał do mnie głos sąsiadki z ławki obok.
- Dobrze się czujesz? Nagle oblałaś się rumieńcem. – Ups, na samą myśl przybieram kolor purpury, więc co by się mogło stać, gdyby się tutaj pojawił. W tym momencie, zdecydowanie cieszyła mnie świadomość, że Ed nie okazał się chłopakiem z wymiany. Ale w takim razie, kim on, do cholery, był?
- Nie, nie. Wszystko w porządku. O czym mówiłaś? – zapytałam, starając się z całych sił odwrócić jej uwagę. Jednak spojrzała na mnie w taki sposób, jakby dokładnie wiedziała o czym przed chwilą myślałam, a na jej ustach wykwitł kpiarski uśmieszek. Może ona potrafiła wchodzić w cudze umysły, albo miała jakieś inne zdolności paranormalne? Matko przenajświętsza, to już na pewno paranoja.
- Właśnie się pytałam, czy znasz jakiś fajny klub w okolicy?
- Um, w sumie to jest jedno fajne miejsce, kilka przecznic za kampusem – La Rosa Negra. Można się zabawić i napić czegoś dobrego. – Zrobiłam przerwę, bo dziewczyna wydawała się powątpiewać w moje słowa. – Uwierz mi, wiem co mówię. Pracuję tam.
Na jej chłodnej twarzy pojawił się uśmiech zrozumienia i pokiwała głową. Naprawdę wydawała się być miłą osobą, ale coś w jej wyglądzie wysyłało mi sygnały, że powinnam się trzymać jak najdalej od niej.
Nie do końca rozumiałam te wszystkie bodźce, jakie od niej odbierałam. Ale dzisiejszy dzień nie należał do najbardziej udanych, wiec zwaliłam to na karb wcześniejszych przeżyć. Ostatecznie wszystko, co zdawało się mnie od niej odpychać, poniosło sromotną klęskę w starciu z jej sympatycznym usposobieniem, a to, co pozwalało mi choć na chwilę zapomnieć o Edwardzie, traktowałam jak wybawienie.
Rozmawiałyśmy o wszystkim, a tak naprawdę o niczym. Dowiedziałam się, że jest moją rówieśniczką, tak samo jak jej towarzysze, oraz że przybyli z Filadelfii. Opowiedziała mi o uczelni, na którą uczęszczała i o swoim doświadczeniu scenicznym, którego małym nie można było nazwać. Ponoć już na początku liceum została wyłapana spośród tłumu nakręconych na aktorstwo nastolatek, przez łowcę talentów. Od tamtej pory jest zapraszana do wielu sztuk, nie tylko muzycznych, ale także tanecznych.
Ja z kolei zobrazowałam Candy jak wyglądają wykłady i życie studenckie w naszym mieście. Opisałam jej moich przyjaciół, pomijając Gabriela, oraz gdzie i w jaki sposób można spędzić miłe weekendowe wieczory. Z każda minutą naszej rozmowy, nabierałam do tej dziewczyny coraz więcej zaufania. Na pozór wydawał się oziębła i ‘ponad tym wszystkim’, ale okazała się zupełnym przeciwieństwem swojego wizerunku. Interesowało ją moje życie, przyjaciele, praca. Słuchała z uwagą, przytakiwała, od czasu do czasu wtrącając jakieś pytanie.
Jedyną denerwującą mnie rzeczą było jej przyzwyczajenie ciągłego dotykania człowieka w czasie rozmowy. Gdy opisywałam coś z pasją chwytała mnie za dłoń z uśmiechem na twarzy, podczas wspólnych wybuchów śmiechu pochylała się w moją stronę opierając rękę na moim ramieniu, a podczas luźne pogawędki co chwilę czułam jak jej noga ociera się o moje łydki. Pod koniec zajęć miałam nieodparte wrażenie, że moją towarzyszka miała odmienną orientację od mojej, czyżby lubiła kobiety? Najczęściej, gdy się che zwrócić na siebie uwagę jakiegoś faceta, chwyta się z nim niby przypadkowy kontakt fizyczny. I w tym momencie to ja czułam się jak mężczyzna podrywany przez rudowłosą piękność.
Gdy zabrzmiał dzwonek, zobaczyłam jak jeden z nowoprzybytch mężczyzn podchodzi do nas i nachyla się nad Candy, dając jej całusa w policzek. Ona pogłaskała jego blond czuprynę i zwróciła się w moją stronę.
- Poznajcie się, to jest Bella, a to jest Johny – mój chłopak.
I w tym momencie moje przypuszczenia stały się absurdalne, a kontakt fizyczny, jaki przez cały czas ze mną utrzymywała, zapewne był jedynie jej tikiem nerwowym. Gdzieś kiedyś o tym czytałam, więc chyba będę musiała jeszcze raz poszukać artykułów na ten temat, ponieważ jej dotyk sprawiał, że czułam się skrępowana.
Moje policzki zapłonęły czerwienią, ze wstydu jaki wywołały moje paranoiczne myśli o orientacji seksualnej mojej nowej koleżanki.
Uścisnęliśmy sobie dłonie z Johnym, po czym ich przeprosiłam i szybkim krokiem wyszłam z zajęć.
Zdecydowanie zbyt dużo zdarzeń jak na jeden dzień i zbyt dużo urojeń jak na moją biedną małą głowę.
Następne wykłady, aż do lunchu pamiętam jak przez mgłę. Cała moja uwaga skupiona była na Edwardzie i Candy. Ta ostatnia intrygowała mnie swoim zachowaniem, było w niej coś tajemniczego, czego nie potrafiłam rozgryźć. Miałam nadzieję, że Alice po swoim powrocie rozwieje wszystkie moje obawy, tak jak zwykła to zawsze robić.
Na przerwie wzięłam sałatkę oraz wodę i wyszłam przed budynek, aby zjeść z przyjaciółmi. Gdy podeszłam do naszego stolika, byłam zdziwiona, ponieważ siedział przy nim jedynie Emmett.
- Cześć, gdzie jest Nora? – zapytałam sadowiąc się na wprost przyjaciela.
- Cześć – przez chwilę się nie odzywał, a potem wzruszył ramionami – nie mam pojęcia, gdzie ona jest. Pojechała w sobotę do jakiejś znajomej i jeszcze nie wróciła.
Faktycznie, wspominała o tym wyjeździe, ale sądziłam, że wróci do poniedziałku. Widocznie coś ją musiało zatrzymać. Postanowiłam, że zadzwonię do niej jeszcze dzisiaj wieczorem, aby się czegoś więcej dowiedzieć…
Wbrew naszym zwyczajom zjedliśmy posiłek w milczeniu. Gdy później siedziałam wpatrując się w puste miejsca, uderzyła we mnie myśl, że już nigdy nie będzie tak samo. Nasza paczka została rozbita, więzy przyjaźni nas łączącej nie są już tak mocne jak dawniej, a to wszystko stało się w przeciągu zaledwie tych kilku ostatnich tygodni. Alice wyjechała do rodziny, Nora zaszyła się u starej znajomej, Gabriel przekroczył zbyt wiele umownych granic – na własne życzenie nas zostawiając, a Emmett, no cóż, zdawało się, że jedynie on od zawsze tu był i będzie.
Chłopak jakby wiedząc o czym myślę, chwycił mnie za dłoń i zaczął kreślić na niej kółka kciukiem. Uśmiechnęłam się w podzięce do mojego pocieszyciela i w takiej sytuacji zastał nas dzwonek na następne zajęcia.
Na niczym nie mogłam się już dzisiaj skupić…


APOV:

[link widoczny dla zalogowanych]

Nie wiem nawet, kiedy upłynęły kolejne dwie doby, które spędziłam w motelu. Zastanawiałam się nad wszystkimi wydarzeniami, które miały miejsce w ostatnim czasie. Jak to możliwe, żeby życie skomplikowało się tak bardzo w ciągu kilkunastu dni? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, a z każda minuta wręcz mnie od nich oddalała. Z tego wszystkiego najgorsze było to, co łączyło mnie z Benem. Jego uczucia względem mnie były proste i jasne w odczycie, kochał mnie. Moje uniesienia były jednak kierowane czymś zupełnie innym - pragnieniami, przywiązaniem, sentymentem, ale nie miłością. Najbardziej raniłam jego i byłam tego świadoma, ale nie potrafiłam się z nim rozstać. Sprawiał, że czułam się wolna, spokojna, dowartościowana… ludzka. Każda chwila z nim spędzona dawała mi nadzieję na otrzymanie rozgrzeszenia za te wszystkie zbrodnie, których się dopuściłam.
Gdy trzymał mnie w ramionach czułam się bezpiecznie, brzmi to głupio, bo jako wampir nic mi nie groziło. Byłam szybka, silna i drapieżna. Jednak on dawała mi to poczucie, że nie ważne, co się stanie, on zawsze będzie obok. Tak łudząco podobne do czułości, która mi towarzyszyła podczas mojej pierwszej miłości… pierwszej, młodzieńczej, szalonej i jedynej. Później spotkałam Toma i po przemianie nie udało mi się już ponownie odnaleźć tych emocji oraz namiętności, za którymi tak bardzo tęskniłam.
Jestem najdoskonalszym drapieżnikiem na świecie, który potrafi poradzić sobie z pragnieniem ludzkiej krwi, ale nie potrafi opanować swojej ekscytacji i odczuć. Jestem taka słaba względem niego, ale obiecałam sobie, że będzie to nasze ostatnie spotkanie. Po nim, już nigdy więcej nie pozwolę sobie na takie zachowanie. Gdy wrócimy do domu będę musiała zakończyć ten związek, ale dopiero jak tam będziemy, teraz musiałam poczuć go jeszcze raz przy sobie, nie chciałam niczego więcej. Wystarczy, żeby mnie przytulił i pocałował, abym mogła znów czerpać radość z jego ciepła.
Postanowiłam teraz nie myśleć o naszym rozstaniu tylko cieszyć się z jego obecności. Czas na zamartwianie jeszcze nadejdzie. Wyszłam przed motel i usiadłam w fotelu wiklinowym czekając na przyjazd Bena. Z jednej strony nie chciałam, żeby tutaj przybywał, ale z drugiej rozpierała mnie wewnętrzna radość na samą myśl o schowaniu się w jego ramionach. Z wcześniejszych wizji dokładnie wiedziałam, kiedy mam się go spodziewać. Więc, oparłam się wygodnie i zamknęłam powieki, rozkoszując się chłodnym wiatrem muskającym moją twarz. Czułam wewnętrzny spokój i wiedziałam, że wszystko co się wydarzyło do dzisiaj, będzie wypełniać całą moją wieczność, katując mnie przyjemnymi wspomnieniami.
Usłyszałam cichy pomruk sportowego samochodu, trzaśnięcie drzwiczkami, szybkie kroki, skrzypiące schody werandy, i już byłam skrywana w tych silnych, męskich ramionach. Wciągnęłam głęboko jego zapach dokładnie go zapamiętując i bez otwierania oczu przytknęłam swoje zniecierpliwione wargi do jego pełnych, soczystych i słodkich ust.
Objął mnie mocno, gładząc dłońmi moje plecy i oddając z wielkim żarem moje pieszczoty. Po chwili usłyszałam jak ciężko sapie, więc odsunęłam od niego głowę i ułożyłam ją na jego piersi. Musiałam się nim nasycić jak najbardziej, nie myśląc o tym co zamierzam uczynić. Po kilku latach zostaną mu tylko wspomnienia, bo pamięć ludzka zawsze wyrzuca nieprzyjemne obrazy, posilając się jedynie radosnymi chwilami. Ja natomiast nie zapomnę ani jednej sekundy z nim spędzonej, nigdy…
Oderwałam się od Bena i spoglądając na niego, szybko weszłam do pokoju. Już po chwili siedział na środku łóżka opatulony kocem i trzymał mnie między swoimi udami przytulając do moich pleców.
- Kotku, powiesz mi co się stało? Jak się czujesz? – wyszeptał wprost do mojego ucha, a ja poczułam miłe odprężenia na dźwięk jego głosu.
- Ech, możemy o tym porozmawiać jutro? Dzisiaj chcę po prostu być przy tobie – powiedziałam, starając sobie dać więcej czasu do namysłu. Musiałam stworzyć historię w którą uwierzyłby bez mrugnięcia okiem, ale doskonale wiedziałam, że to co powiedziałam Belli, jego nie zaspokoi. Poczułam jak kiwnięciem głowy przytakuje mojej propozycji. Wtuliłam się mocniej w jego ramiona czując jak sunie palcami wzdłuż moich ud.
- Tęskniłem za tobą i za tym – przejechał dłońmi po wewnętrznej części moich nóg, za tym – pocałował subtelnie mój kark, za tym również – szepnął, ledwie dotykając moich piersi.
– Ale najbardziej tęskniłem za tym – obrócił mnie gwałtownie, zagarniając moje usta swoimi. Nie byłam przygotowana na taki zwrot akcji, ale całkowicie zadowolona z jego przebiegu. Uwielbiałam go smakować, choć nigdy nie mogłam się zatracić w pocałunku. Wolałabym nie myśleć jaką krzywdę bym mu mogła wyrządzić swoją siłą i zaborczością. Wywarzając starannie każdy swój ruch i nacisk, objęłam jego biodra nogami i lekko chwyciłam za kark, nie przerywając pocałunku. Był delikatny, przesycony namiętnością i pragnieniami. Przygarnął mnie bliżej siebie i położył się na łóżku, tym samym układając mnie na sobie. Cieszyliśmy się swoją bliskością, gdy niespodziewanie zaczął zsuwać ze mnie sukienkę. Oderwałam się od niego, siadając na nim okrakiem i podnosząc ramiączka. Nigdy nie kochaliśmy się, nigdy tego nie chciał. Spojrzałam na niego uważnie, wyraźnie posmutniał widząc moje zachowanie.
- Kochanie, proszę. Chcę cię czuć, wszędzie – wyszeptał starając się odsunąć moje dłonie i ściągnąć to co miałam na sobie. Co miałam powiedzieć mu? Przepraszam, ale jestem wampirem i mogę cię niechcący przygnieść. Tak, oczywiście.
- Kochanie… - usłyszałam jego niecierpliwy głos. Nie wiedziałam czy dobrze postępuję, ponieważ nie byłam z żadnym mężczyzną od kilkudziesięciu lat. Nie byłam pewna czy uda mi się powstrzymać swoją siłę na wodzy. Byłam rozerwana między rozumem a pożądaniem. Tak bardzo pragnęłam go poczuć całego, ale z drugiej strony to połączyłoby nas jeszcze bardziej. Nasze rozstanie stałoby się jeszcze bardziej dramatyczne. Nie przewidziałam tego nawet w najgorszym scenariuszu, w którym mogłabym mu wyrządzić poważną krzywdę, a następnie musiałabym wyjawić kim, a właściwie czym, jestem.
Wewnętrzny konflikt nie pomagał mi w podjęciu decyzji, a on czekał na jakikolwiek gest z mojej strony. Patrzyłam w jego zielono-błękitne tęczówki odnajdując w nich pokłady miłości, czułości i oddania. Łaknął tego tak mocno… Nie chciałam go skrzywdzić, ale pragnęłam uszczęśliwić oraz zaspokoić. Przymknęłam oczy, wiedząc, że to co zamierzam zrobić nie jest słuszne, a ja postępuję nie fair. Opuściłam ręce pozwalając jego dłoniom pozbyć się sukienki.
- Chcę cię kochać.
- Tak, kochany…
Zapewne gdybym mogła płakać, po policzkach spływałyby gorzkie, przepełnione smutkiem, łzy przegranej…
Czułam jak jego dłonie wędrują po całym moim ciele, a w ślad za nimi podążają gorące usta. Ułożył mnie delikatnie na wznak pieszcząc każdy milimetr odsłoniętego ciała. Nie otwierałam oczu, aby się nie rozproszyć jego widokiem, ten akt wymagał ode mnie całkowitego skupienia, które stawało się wręcz niemożliwe pod wpływem jego czułości. Zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo mnie kocha oraz jak wiele to dla niego znaczy. Być może właśnie przez tę świadomość pozwoliłam mu na takie zbliżenie. Aby dać mu rozkosz, której już nigdy nie zasmakuje w moich ramionach. Byłam tak zaabsorbowana rozmyślaniami, że nie zauważyłam nawet kiedy bez żadnego okrycia przylgnął do mnie całym ciałem, składając na moich ustach jeden z najsłodszych pocałunków. Po kilku minutach oderwał swoje wargi przesuwając je w stronę mojego ucha. Szeptał swoim miękkim barytonem słowa, które jedynie jeszcze bardziej mnie pobudzały i zwiększały podniecenie, które po woli stawało się nie do opanowania. Poczułam jak delikatnie rozchyla moje uda, a po chwili zanurza się całkowicie we mnie. Wszystkie doznania stały się silniejsze, gdy poczułam jego ciepło w sobie, a każdy mój zmysł wyostrzył się dwukrotnie. Słyszałam jego mocno dudniące serce, dyszący oddech, dźwięk zegara na ścianie, muzykę z pokoju obok, śmiech kobiety, ujadanie psa w oddali, samochody na ulicy kilkanaście metrów dalej. Całość sprawiła, że straciłam nad sobą panowanie rozpraszając się. Jego oczy z każdym pchnięciem wpatrywały się we mnie jeszcze intensywniej. Oplotłam jego biodra udami i założyłam ręce na jego plecy, czując jak rządzą nami namiętności.
Gdy zaczął przyśpieszać, już na niczym nie byłam w stanie się skupić, nawet na własnej delikatności. Pogrążyłam się w żarliwości, która opętała moje ciało. Od prawie stu lat nie czułam się tak dobrze. Przymknęłam powieki czerpiąc przyjemność z ekstazy opanowującej moje ciało.
- Kocham cię… - dźwięk jego głosu doprowadził mnie do szaleństwa. Nie myśląc o tym co robię wbiłam mocno paznokcie w jego plecy i pociągłam w swoją stronę. Wygiął naprężone ciało w łuk, wydobywając z siebie przeraźliwy krzyk i wtedy to poczułam… obłęd.
Zapach jego krwi…
Strach w oczach…
Pomruk z mego gardła…
Jad na języku…
Ciemność…



*Deja vu - odczucie, że przeżywana obecnie sytuacja wydarzyła się już kiedyś, w jakiejś nieokreślonej przeszłości, połączone z pewnością, że to niemożliwe.


ROZDZIAŁ X

BETA: Frill ( jedyna w swoim rodzaju i najlepsza pod słońcem )
o.n.a. - Koła czasu

Dzisiejszy wieczór spędzałam w klubie, pracując na nocnej zmianie. Wyszłam z domu o wiele za wcześnie, bo nie mogłam już dłużej w nim usiedzieć. Męczyła mnie cisza, która panowała pod nieobecność Alice. Ciągle tylko ja i moje własne myśli. Po paru spokojnych dniach każdy miałby dość pustego mieszkania, tym bardziej, że rzadko zdarzały mi się takie sytuacje. Chciałam posiedzieć w towarzystwie Emmetta, ale, jak się okazało, dzisiaj trenował przed jakimś ważnym konkursem tanecznym.
Wolnym krokiem zmierzałam przez park w stronę La Rosa Negra, skupiając uwagę na otoczeniu. Pośród szumu drzew, słyszałam radosny świergot ptaków, mijałam zakochane pary oraz rodziny z rozrabiającymi dziećmi. Od czasu do czasu, między konarami widziałam wiewiórki. Starałam się zapomnieć o dręczących myślach.
Dotarłam do wyjścia z parku, widząc już z daleka wielkie drewniane drzwi klubu. Do rozpoczęcia zmiany została jeszcze godzina, a ja już znajdowałam się na miejscu. Nie miałam ochoty wchodzić do środka. Dostrzegłam ławkę, tuż przy bramie zamykającej parkową alejkę. Usiadłam, mocniej opatulając się swetrem, ponieważ wieczorem wiatr stał się zdecydowanie chłodniejszy i bardziej porywisty.
Wpatrywałam się w ludzi zmierzających do wnętrza tej przepastnej jaskini, którą dzisiejszego wieczoru wypełniała gorąca, kubańska muzyka. Byli beztroscy, szczęśliwi, szaleni.
Kiedy tak przyglądałam się kolejnym osobom, ogarnęła mnie fala ponurych myśli i obrazów z przeszłości. Z czasów jeszcze przed studiami, przed pracą w klubie, przed spotkaniem pierwszych prawdziwych przyjaciół, przed odnalezieniem siebie, przed śmiercią Esme…

Leżałam na łóżku, zwinięta w kłębek. Przyciskałam do piersi jedną z fotografii przedstawiającą wszystkich, których wtenczas kochałam. Z zamkniętymi oczami dawałam się ponieść uspokajającym taktom muzyki, gdy nagle usłyszałam za plecami ciche skrzypnięcie drzwi i przepełniony troską głos ciotki.
- Bello, kochanie, obiad już czeka.
Kolejne skrzypnięcie i znów byłam sama. Nie chciałam zranić jej swoim zachowaniem, ale przecież doskonale wiedziała, że tak naprawdę nie żyłam już od dwóch lat. Egzystowałam jedynie z dnia na dzień. Kochana Esme zastępowała mi ciepło rodzinne, zawsze roztaczała nade mną matczyną aurę i starała się, by niczego mi nie brakowało.
Wsunęłam ramkę pod łóżko, naciągając rękawy bluzy aż po czubki palców i zeszłam do jadalni. Esme siedziała na tradycyjnym miejscu, z gorącym posiłkiem przed sobą i czekała, aż do niej dołączę. Zostałyśmy tylko my dwie, ja opuszczona przez najbliższych, niewidząca sensu dalszego życia i ona, darząca mnie bezgraniczną miłością, jakbym rzeczywiście była jej rodzoną córką.
Usiadłam, składając dłonie do dziękczynnej modlitwy i pochyliłam głowę. Ona zrobiła to samo i w ciszy dziękowała Bogu również za moje życie. Zamknęłam oczy, cicho wzdychając. Tak naprawdę, już dawno minął czas, gdy wierzyłam, że ktoś tam u góry przejmuje się naszym losem i troszczy się o nas. Wystarczyła jedna noc, jedna minuta, abym zwątpiła w Boże istnienie. Powinnam zginąć, ale przeżyłam, co według mnie oznaczało tylko jedno. Nikt się nami nie opiekuje, a niesprawiedliwość rządzi tym światem. Usłyszałam chrząknięcie, więc podniosłam głowę i z uśmiechem wbiłam widelec w kurczaka.
- Może byśmy się gdzieś dzisiaj wybrały? Od paru dni nigdzie nie chodzisz. Mamy ciepły wieczór, myślę, że spacer zrobiłby dobrze nam obu.
Starała się jak mogła. W zeszłym roku wierzyła, że to, co najgorsze jest już za mną. To nigdy nie będzie za mną, poza zasięgiem, puszczone w zapomnienie, czy jak jeszcze próbowała to nazwać.
- Dobrze, ciociu, w sumie sama chciałam ci to zaproponować – skłamałam, ale było warto, ponieważ jej twarz rozpromienił uśmiech.
- Wybierzemy się na spacer do parku, a potem może na lody do Williego… - zaczęła snuć plany na wieczór, tak, jak miała w zwyczaju robić co kilka dni.
***
Siedziałam z Niną w jej pokoju, przeglądając kolorowe magazyny o modzie, jak zwykłyśmy robić codziennie po szkole. Nagle przyjaciółka poderwała się do góry, krzyżując nogi z zadowolonym uśmiechem.
- Bello, wiem, że nie potrafisz zapomnieć o tym, co ci się przytrafiło. Ale wymyśliłam, jak możesz wrócić do świata żywych.
- Nin, przecież ja żyję – jęknęłam. Odkąd pod koniec pierwszego roku liceum opowiedziałam jej o przeszłości, starała się urozmaicić moje życie.
Musiałam przyznać, że to dzięki niej zaczęłam na nowo dostrzegać wszystko, co mnie otaczało. Dziewczyna miała niezwykłe usposobienie. Niewielu było w stanie czegokolwiek jej odmówić, nawet ja miewałam z tym problemy. Na początku nasza znajomość ograniczała się do krótkich powitań i rzeczowych rozmów na zajęciach. Z czasem udało jej się wyciągnąć mnie sporadycznie na zakupy do galerii handlowych. Już wtedy wiedziałam, że na tym się nie skończy i choć byłam oschła w stosunku do niej, ta się nie zrażała niczym, co raz to próbując wymóc na mnie jakąś nową rzecz. W taki sposób udało jej się przywrócić mój optymizm i odnaleźć we mnie Bellę sprzed kilku lat. Wszystkie te zdarzenia doprowadziły do momentu takiego jak ten, gdy leżałyśmy na jej łóżku, plotkując i przeglądając kolorowe czasopisma.
- Ty, moja droga, tylko udajesz, że żyjesz. Wiem, czego ci trzeba… - powiedziała z przebiegłym uśmiechem.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Na nic się nie zgadzam, znam to spojrzenie – obronnym gestem zasłoniłam twarz poduszką.
- Bello, nie przesadzaj! Masz osiemnaście lat i ani razu nie spotykałaś się z żadnym chłopakiem. Nie wierzę, że go nie potrzebujesz. Każda z nas od czasu do czasu potrzebuje kogoś.
Popatrzyłam na nią groźnie. Nie miałam zamiaru spotykać się z żadnym nabuzowanym hormonalnie półgłówkiem. Naciągnęłam rękawy bluzy aż po czubki palców, tak jak zawsze, gdy się przed czymś broniłam.
- Ja nie potrzebuję i koniec tematu.
Wykrzywiła usta w podkówkę i nic więcej nie powiedziała. Doskonale wiedziała, co znaczą słowa ‘koniec tematu’. Wkraczała w strefę, która powodowała cofanie się o krok. Złożyłam gazetę i biorąc swoją kurtkę, rzuciłam jej przez ramię krótkie ‘cześć’, zatrzaskując drzwi.
Była pierwszą osobą, która zdołała do mnie dotrzeć, za co będę jej dozgonnie wdzięczna. Gdyby nie ona, byłabym teraz zastraszonym warzywem. Zamiast tego, lubiłam wychodzić z nią lub Esme na wieczorne schadzki, od czasu do czasu dawałam się namówić na spotkania w większym gronie znajomych ze szkoły w jakimś klubie. Uwielbiałam zakupy i magazyny o modzie, a także zaczęłam nosić kobiece ubrania. Ale na tym kończyła się lista zasług Niny. Nie byłam w stanie zrobić kolejnego kroku… nie teraz…
***
Leżałam wtulona w pierś Markusa, kuzyna Niny, w jednej z przyczep kempingowych, w której się zatrzymaliśmy. Był koniec lata, z zewnątrz dobiegały dźwięki muzyki i śmiech bawiących się ludzi. Poznałam go dwa miesiące wcześniej, gdy przyjechał do Niny, zaraz po rozdaniu świadectw. Był od nas o rok starszy – miły, bardzo przystojny, typowy dżentelmen, który nie wywierał presji na żadnej z otaczających go kobiet. Udało mu się oczarować nawet Esme, która nie nastawiała się przychylnie do chłopców kręcących się w pobliżu. Chyba to właśnie przekonało mnie do niego.
Tak naprawdę nic nas nie łączyło, on nie kochał mnie, a ja jego, ale dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Marcus stał się pierwszym facetem, któremu pozwoliłam się zbliżyć i nigdy tego nie żałowałam. Nina uprzedziła go o mojej, dość nieciekawej przeszłości, oszczędzając mu zbędnych szczegółów. Może to dlatego był w stosunku do mnie taki delikatny. Dzięki niemu poznałam swoją wartość i odgoniłam od siebie demony przeszłości. Znów zaczęłam żyć pełnią życia i śmiało mogłam stwierdzić, że do towarzystwa wróciła stara, pewna siebie Bella, która chowała się tylko wtedy, gdy nikogo nie było w pobliżu.
Te kilka tygodni, od kiedy się poznaliśmy doprowadziło nas do tego momentu. Byliśmy ze znajomymi na weekendowym wypadzie za miasto. Nasi towarzysze właśnie w tej chwili upijali się na dworze do nieprzytomności.
Poczułam jego ciepłe usta na karku. Takie pieszczoty, o czym Markus doskonale wiedział, były bardzo odprężające. Potrzebowałam ich właśnie teraz. Kilka minut wcześniej wkurzył mnie jeden z mięśniaków, który sądził, że jeżeli moja spódniczka ledwie sięga do połowy uda, to równie dobrze mogłabym jej w ogóle nie mieć.
- Markusss – westchnęłam pod wpływem jego dotyku. Przeturlałam się, siadając na nim okrakiem i patrząc mu prosto w oczy. Widziałam zdezorientowanie malujące się na jego twarzy. W takich momentach pozostawałam bierna, całkowicie zdając się na niego. Zdecydowanie uwielbiałam jego masaże.
- Coś się stało, moja Bellisko?
- Chciałabym, żebyś mnie czegoś nauczył.
- Jeśli tylko będę w stanie, to wiesz, że zrobię to z przyjemnością – powiedział łagodnie. Zorientowałam się, że nie domyślił się, do czego zmierzam, ale dobrze wiedziałam, czego chcę.
- Naucz mnie się kochać – oznajmiłam, zsuwając swoją dłoń w kierunku jego jeansów. Przejechałam nią wzdłuż linii brzucha chłopaka i pocałowałam go namiętnie, tak, jak jeszcze nigdy dotąd.
- Jesteś tego pewna? Ze mną? Tutaj? – zapytał, gdy oderwałam od niego wargi.
- Tak, chcę tego spróbować.
I spróbowałam. Był moim pierwszym kochankiem, pokazał mi wszystko to, co w seksie jest najlepsze. Starał się zapewnić mi jak największy komfort i spełnienie. Mój pierwszy raz obył się bez zbędnych uczuć, a każdy kolejny był jeszcze lepszy… od zawsze bez miłości…
***
Pierwszy dzień na Akademii Sztuk Pięknych. Szłam korytarzem, bezradnie wpatrując się w mapkę sal wykładowczych, która i tak za wiele mi nie mówiła. Od dziesięciu minut próbowałam znaleźć aulę numer dziesięć, ale jak na złość, najwyraźniej postanowiła zniknąć. Powoli zaczynałam odczuwać zmęczenie, za którym szedł ból, a wszystko przez jedne z moich ulubionych ośmiocentymetrowych szpilek. Chciałam prezentować się jak najlepiej, żeby móc zacząć wszystko od nowa, zapomnieć o przeszłości. Miałam na sobie dość drogi komplet, spódnicę sięgającą do kolan, białą marszczoną bluzkę z krótkim rękawem i na to kamizelkę zapinananą pod biustem.
Oparłam się o jedną ze ścian i przeczesałam swoje loki palcami. Miałam dość. Dopiero co weszłam do szkoły, a już z chęcią bym ją opuściła. Ale nikt mi nie obiecywał, że będzie łatwo. Tak, już sam plan budynku mnie przerażał.
Pamiętałam, jak zaledwie tydzień temu, pijana Nina ściskała mnie mocno podczas mojej pożegnalnej imprezy.
- Bella, jesteś moją przyjaciółką. Pamiętaj, że możesz wszystko, znasz swoją wartość.
- Wiem, wiem – to ty mnie stworzyłaś, a wszystko, co wyjdzie spod twych rąk, jest godne podziwu – zaśmiałam się, przytulając ją.
- To ty jesteś godna podziwu. Ja wiele nie zrobiłam, pomogłam ci się tylko odnaleźć.
- Nie umniejszaj swoich zasług, dzięki tobie żyję i wiem, kim jestem.
- Taa – wybełkotała pijackim tonem – tylko nie zapomnij podbić serca największego przystojniaka. No wiesz, w końcu kiedyś będzie on sławnym aktorem.
- Heh, nie masz się, o co martwić, podbijać nie będę, jedynie wykorzystywać tych lepszych.
- No, wreszcie mówisz jak moja dziewczyna. – Pocałowała mnie w oba policzki i opadła na sofę za nami. Cała Nina, jeszcze dwa piwa i będę mogła ją odtransportować do jej pokoju.
Ze wspomnień wyrwał mnie miły, niski ton głosu.
- Mogę ci jakoś pomóc?
Podniosłam wzrok i ujrzałam pierwszego godnego uwagi faceta w tej szkole. Stał przede mną wysoki, dość dobrze zbudowany brunet, rzucając na mnie sporej wielkości cień.
- Um, właściwie to tak, szukam auli numer dziesięć – powiedziałam, uśmiechając się do niego figlarnie. Odwzajemnił uśmiech i położył rękę na moim ramieniu.
- No, to zmierzamy w tym samym kierunku, pozwól, że cię zaprowadzę. – Podobała mi się jego śmiałość i otwartość, dawno nie spotkałam takiego mężczyzny. – A tak nawiasem mówiąc, jestem Emmett.
- Isabella, ale dla znajomych Bella.
- No więc, Bello, myślę, że będziemy dobrymi przyjaciółmi. Na lunchu poznasz moje dwie urocze przyjaciółki i jestem przekonany, że je też polubisz…
***
Ściskałam bladą dłoń Esme, siedząc przy jej szpitalnym łóżku i opierając czoło o pościel. Spała bardzo niespokojnie. Każdy, nawet najmniejszy szmer był w stanie ją zbudzić z kojącego snu, który uśmieżał cierpienia.
Wmawiałam sobie ciągle, że to tak naprawdę się nie dzieje, że zaraz się ocknę, a ona będzie, jak co rano, z uśmiechem przygotowywać nam śniadanie. Tym razem nie mogłam się obudzić, ostatnie cztery miesiące okazały się okrutną rzeczywistością…

Pamiętam, jak siedziałyśmy w gabinecie doktora Lopsa, czekając nerwowo na wyniki badań. Kilka dni wcześniej z Esme zaczęło się dziać coś niepokojącego. Co rano miewała długie mdłości kończące się zwracaniem wszystkiego. Dostawała niespodziewanych krwotoków z nosa oraz bólów głowy. Z każdą dobą się pogarszało, w pewnym momencie nie była w stanie utrzymać równowagi. Nagle dostrzegłam coś, co oznaczało poważne kłopoty, jej gałki oczne rytmicznie drgały na boki. Wystraszyłam się i czym prędzej zadzwoniłam po pogotowie, wbrew jej usilnym staraniom, abym tego nie robiła – nie lubiła lekarzy. Ciotka przeszła szereg badań i osłabiona, oczekiwała ze mną na to, co miał nam do powiedzenia lekarz.
- Pani Evenson, z przykrością stwierdzam, że nie przynoszę dobrych wieści.
Poczułam strach o najbliższą mi osobę. Zawdzięczałam jej tak wiele.
Zobaczyłam, jak Esme zaciska prawą dłoń na dole swojego szpitalnego okrycia.
- Doktorze, co się ze mną dzieje? Proszę jedynie o prawdę.
Lekarz westchnął i pokręcił głową w rezygnacji.
- Ma pani [link widoczny dla zalogowanych]
Wzdrygnęłam się na samą nazwę, choć jeszcze nie wiedziałam, co ona oznacza.
- Można jaśniej? – zapytałam niecierpliwie, licząc, że wszystko potoczy się dobrze. Ciotka spędzi trochę czasu w szpitalu, a później wróci w pełni sił do naszego wspólnego życia. Przeliczyłam się. I to bardzo.
- Jest to złośliwy nowotwór mózgu – poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w głowę młotkiem. Nowotwór? Nowotwór mózgu? O czym on mówi? – Konkretniej, znajduje się on w móżdżku, w dole tylnym czaszki, gdzie jest najgroźniejszy. Jest to bardzo trudny przypadek, ale trzeba mieć nadzieję, a my zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
Oczy zaszły mi łzami, a usta łapczywie łapały tlen. Czyżby to? Czyżby to…? Czyżby to oznaczało wyrok śmierci? Spojrzałam na Esme, która wydawała się równie przerażona jak ja. Ścisnęłam jej dłoń na znak, że ją wspieram, ale tak naprawdę nie byłam w stanie ogarnąć umysłem tego, co próbował nam przekazać lekarz.
- Ze względu na umiejscowienie guza, ma pani problemy z utrzymanie równowagi oraz wystąpił u pani oczopląs. Postaramy się temu jak najszybciej zaradzić. Dobrą stroną tej sytuacji jest to, że nie wykryliśmy żadnych przerzutów. Zostanie pani poddana jeszcze kilku badaniom, abyśmy mogli konkretniej ustalić metodę leczenia.
- Panie doktorze – odezwała się zachrypniętym od emocji głosem. – Jakie są szanse na wyleczenie? Całkowitą remisję**?
- W tym konkretnym przypadku rokowania są złe, większość pacjentów umiera w przeciągu osiemnastu miesięcy. Jest mi bardzo przykro, ale niestety nie możemy pani zagwarantować, że wszystko będzie dobrze... Czasami nie na wszystko mamy wpływ, trzeba wierzyć w cud. Dlatego musicie walczyć, drogie panie, i się nie poddawać.
Z tej wizyty pamiętam jeszcze ogarniającą mnie ciemność i zimną posadzkę, na której wylądowałam.

Ale tamte chwile zdawały się być lata świetlne za mną. Teraz próbowałam pomóc Esme, aby nie utonęła za wcześnie w bezkresnej ciemności, która zaniedługo miała nadejść.
Poczułam, jak delikatnie ściska moją dłoń, więc uniosłam twarz z pościeli, aby na nią spojrzeć. Nie mogłam dostrzec, czy nadal śpi, ponieważ choroba spowodowała zaburzenia wzroku i od tamtej pory rzadko unosiła powieki.
- Śpisz jeszcze, ciociu? – zapytałam, głaszcząc jej wychudzoną dłoń.
- Nie, kochanie, już nie. Chodź tu do mnie – powiedziała, unosząc prawą rękę w geście zaproszenia. Spojrzałam na jej lewą stronę i znów przeszedł mnie dreszcz na myśl, że niedowład lewych kończyn najprawdopodobniej już nie ustąpi. Wspięłam się na łóżko, kładąc w zagłębieniu ramienia kobiety i przytulając głowę do jej piersi. Tak bardzo ją kochałam i teraz, gdy moje życie wreszcie stało się takie, jakie być powinno, ona musiała mnie opuszczać. Znów nasunęła mi się ta sama myśl – Boga nie ma, nie istnieje, a światem rządzi wieczna niesprawiedliwość. Dlaczego to ona musiała odchodzić? Dlaczego kobiecie o złotym sercu przytrafiło się coś tak dramatycznego? Nie byłam w stanie odpowiedzieć ani na te, ani na masę innych pytań, które wtedy cisnęły mi się do głowy. Z rozmyślań wyrwał mnie cichy głos Esme.
- Bello, czuję, że to już niedługo… - zaczęła, ale ja nie chciałam tego słuchać. Poderwałam głowę, kierując wzrok w stronę jej twarzy i prawie krzyknęłam:
- Nie mów tak! Nie chcę tego słuchać, dla nikogo w tym pokoju jeszcze nie nadszedł koniec, a z pewnością nie dla ciebie!
- Uspokój się dziecinko i pozwól mi powiedzieć to, co chcę, proszę.
Nerwy na moment mnie opuściły i z powrotem moja głowa oparła się o jej piersi. Jeżeli chciała się pożegnać, to niech to zrobi, ale ja i tak dobrze wiem, że przed nami jest jeszcze sporo czasu.
- Kiedy byłaś mała lubiłam zabierać cię na plac zabaw. Sposób, w jaki zwalczałaś swoje lęki na karuzeli, huśtawkach, zjeżdżalniach dawał wiarę, że człowiek jest w stanie zrobić wszystko, jeśli tylko pokona swój strach. Byłaś duchem tego parku, nic nie stało ci na przeszkodzie, a gdy coś zrobiłaś, zawsze dumnie przybiegałaś do mnie i wypinałaś swoją pierś, chowając ręce za sobą, w oczekiwaniu na pochwałę. Od urodzenia byłaś cudownym i wyjątkowym dzieckiem. – Zrobiła krótką przerwę, podczas której spod jej powiek wypłynęło kilka łez. Chciałam je otrzeć, ale chyba Esme myślała, że ich nie widzę, ponieważ zaczęła kontynuować. – Gdy podrosłaś, uwielbiałaś oglądać z dorosłymi horrory. Za każdym razem podciągałaś kolanka pod brodę i w krwawych momentach chowałaś się pod ramieniem Charliego. Ale pomimo tego, że tak bardzo się wtedy bałaś, wciąż wracałaś i wracałaś do nas, łaknąc nowych historii. Zwalczałaś w sobie strach każdorazowo bez wyjątku, nawet jeśli wieczór kończył się spaniem w łóżku rodziców przy świetle.
Wspomnienia wróciły do mnie z bolesnym ukłuciem. Doskonale pamiętałam te wieczory spędzone przed telewizorem z popcornem w ręce, a potem długie nocne opowiadania mamy o cudownych księżniczkach odnajdujących swoich rycerzy. Te historie zawsze odganiały ode mnie koszmary, które miewałam po horrorach.
- Po tragedii zamknęłaś się w sobie i próbowałaś samodzielnie zwalczyć lęk i te demony, które tobą zawładnęły. I pomimo tego, że widziałam, jak poddajesz się kilkakrotnie, po jakimś czasie znów odnajdowałaś w sobie siłę do walki, nie poddałaś się. Odegnałaś wszystko, co cię prześladowało przez dwa lata. Postawiłaś czoła przeciwnościom, odrodziłaś się na nowo. Gdy stałaś się dorosłą kobietą i zaczęłaś uczęszczać na studia, wiedziałam, że dasz sobie radę w tym świecie, nigdy nie uległaś presji otoczenia, stałaś się silna, niezależna, odpowiedzialna. Taka, jaką pragnęłam cię zobaczyć, a po drodze nie zgubiłaś ani kawałka tej małej dziewczynki z placu zabaw. Odsuwałaś swe lęki na bok, nie pozwalając strachowi obezwładnić twego ciała i duszy. Teraz i ja czuję tę siłę, dzięki tobie, to ty mnie jej nauczyłaś przez te wszystkie lata. Nie boję się niczego, a tym bardziej śmierci, bo wierzę, że mogę przetrwać wszystko.
Płakałam, podczas gdy ona wciąż ciągnęła swój monolog. To wszystko, co mówiła docierało do każdego zakamarka mojego umysłu i napełniało mnie myślą, że zrobiłam, co mogłam, aby ją uszczęśliwić.
- Kochanie, gdy odejdę proszę cię o jedno. Nigdy nie zapomnij, kim jesteś i nie martw się o mnie. Dzięki tobie poczułam, że żyję i teraz wiem, że się sprawdziłam jako matka, choć nigdy tak naprawdę nią nie byłam. Ale ciebie i tylko ciebie darzyłam miłością wszechpotężną, moja maleńka córciu…
- Esme, nie mów tak, nigdzie się nie wybierasz. Jeszcze dużo wspólnego czasu przed nami. Zabiorę cię na spacer do parku, a potem na lody do Williego… pamiętasz? Tak, jak ty mnie zabierałaś.
Pogłaskała mnie dłonią po włosach, a na jej ustach wykwitnął przepiękny uśmiech pełen zadowolenia.
- Kocham cię – powiedziałam cichym, uspokajającym głosem. Te wszystkie emocje, które dzisiaj mi towarzyszyły, jak również brak snu, zaczęły dawać znaki ostrzegawcze. Z mojego gardła wydobyło się przeciągłe ziewnięcie i poczułam, jak powieki mimowolnie stają się ociężałe i opadają coraz niżej.
- Też cię kocham, Bello. Najbardziej na świecie. Ale teraz chcę, żebyś poszła do domu i się przespała. - Nie chciałam się z nią sprzeczać. Posłusznie wstałam, całując ją w czoło i z cichym ‘dobranoc’ pojechałam do domu.

Tej nocy miałam bardzo niespokojne sny, rzucałam się po łóżku, rozkopując kołdrę. Rano zbudziłam się oblana potem. Wzięłam szybki prysznic, a następnie zadzwoniłam po Emmetta, który obiecał iść dzisiaj ze mną do szpitala.
Godzinę później szliśmy korytarzem w stronę sali numer trzynaście. Śmialiśmy się z głupich żartów. Ja niosłam w ręce siatkę ze świeżymi owocami, a Em trzymał wielki bukiet ulubionych kwiatów cioci – białych róż.
Drzwi były uchylone, więc zanim wyszedł z nich nasz lekarz prowadzący, zdążyłam zauważyć biały parawan wokół łóżka Esme. Wiedziałam, że coś musiało się stać. Doktor, gdy tylko mnie ujrzał, chwycił moje ramię i poprowadził do krzeseł stojących pod ścianą, a ja nadal trwałam w otępieniu i nieświadomości. Coś się stało… Coś się stało… Coś się stało… Powtarzałam w głowie te trzy słowa jak mantrę. Spojrzałam we współczujące oczy mężczyzny w białym kitlu. Bezradnie wyciągnęłam ręce w stronę sali.
- Esme, co – przytknęłam jedną dłoń do ust, czując, jak łzy spływają po moich policzkach. – Co z nią? Dlaczego pan... dlaczego wy... ten parawan, o co chodzi? Jak? – Zadawałam zdawkowe pytania, tak naprawdę nie wiedząc, co mamroczę.
- Bardzo mi przykro, pańska ciotka opuściła nas pół godziny temu.
Wiedziałam, że to usłyszę, a jednak miałam do końca nadzieję. Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę. Wszystko inne straciło znaczenie, wnętrzności ścinęły się w środku, a ja z bólu zwinęłam się w kłębek na szpitalnej podłodze. Zaczęłam płakać, nie zważając, czy ktoś na mnie patrzy. Krzyczałam, trzęsłam się i uświadamiałam sobie jedną istotną rzecz, Esme umarła…
***



Z chwili otępienia wywołanej przez wspomnienia wyrwało mnie ciche skrzypnięcie ławki, na której siedziałam. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam współczującą twarz Jaspera. Siedział tam w samej koszulce z krótkim rękawem i zarzuconej na plecy kurtce. Jego wewnętrzna radość, która zawsze mu towarzyszyła, nagle gdzieś prysła. Widziałam jedynie piękny uśmiech zmęczonego wszystkim mężczyzny, który martwił się o mnie. Uniosłam delikatnie kąciki ust i mrugnęłam do niego. Chciałam, żeby mnie teraz przytulił, dał odrobinę swojego ciepła, a potem powiedział, że to wszystko już za mną. Że nie mam się, o co martwić, bo widma przeszłości zostały w tyle, a ja jestem tu i teraz i powinnam korzystać z życia. Że nie mam się, o co martwić, bo jest ktoś, komu zależy na mnie. Lecz nie powiedział, żadnej z tych rzeczy, bo po pierwsze, nie widział o nich, a po drugie, nie wyglądał na człowieka, który byłby w stanie okłamywać drugą osobę tylko po to, aby jej ulżyć.
Siedzieliśmy, nie odzywając się do siebie, a jedynymi odgłosami były rozmowy przechodniów i szum, teraz już mniej, zatłoczonej ulicy.
- O czym myślałaś, gdy przyszedłem? – spytał w końcu, mając nadzieję na moją szczerość. Ale ja nie potrafiłam odpowiedzieć mu wprost, co zaprzątało moje myśli. Bo gdy powie się „a”, trzeba przejść cały alfabet, aż do „z”, aby pojąć jego wagę. Ja w tym momencie zdecydowanie pragnęłam dzielić się z nikim moją przeszłością, a tym bardziej z Jasperem, dla którego, jak się łudziłam, nie byłam jedynie zwykłą koleżanką z pracy.
- O przeszłości… - powiedziałam wymijająco, wbijając wzrok w drzwi wejściowe klubu po drugiej stronie jezdni.
- Nie wyglądałaś, jakby to były przyjemne wspomnienia.
- Bo, właściwie, takie nie były.
- Chciałabyś o tym porozmawiać? – Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, delikatnie pocierając dłonią moje plecy.
- Myślę, że to nie będzie konieczne, ale dzięki – odpowiedziałam, po czym odwzajemniłam uśmiech i się podniosłam.
- Sądzę, że już czas na nas. Chyba nie chcesz się dzisiaj zaziębić.
- Zamartwianie się o siebie nie jest odpowiednie, gdy piękna kobieta siedzi samotnie pogrążona w nieprzyjemnych myślach.
Nie wiedziałam, co bym mogła mu odpowiedzieć na takie słowa, więc odwróciłam się, przechodząc przez ulicę. Jednak niezaprzeczalnie musiałam przyznać samej sobie, że kilka sekund wcześniej Jazz pomyślał, a nawet nazwał mnie piękną kobietą. To stwierdzenie jedynie umocniło mnie w myśli, iż nie jestem tylko zwykłą współpracownicą i choć czułam, że nie mogę się z nim związać, ta świadomość pochlebiała mi i cieszyła.

Wieczór minął nadzwyczaj szybko, choć nie za bardzo pamiętałam klientów, których obsługiwałam. Wspomnieniami byłam dość daleko, a pomimo to, na mojej twarzy wciąż gościł uśmiech. To nic, że zapewne wyglądał sztucznie. Gdybym była ponura i nieuprzejma względem klientów, Carlisle z pewnością obciąłby mi dzisiejszy zarobek.
Właśnie nalewałam, jednemu z nich, kufel mocnego piwa, kiedy przez roztargnienie szkło wysunęło mi się z dłoni i uderzając o bar oblało zniecierpliwionego mężczyznę oraz pobliską część podłogi.
- Co to, cholera, ma być?! To droga koszula!
Z moich oczu najwyraźniej musiał zionąć olbrzymi strach, bo gdy facet na mnie spojrzał od razu złagodniał.
- Przepraszam, ja nie chciałam. Naprawdę mi przykro. Pokryję koszty z własnej kieszeni…
- Nie, no dobra, nic się takiego nie stało, dziewczyno. Dam radę.
- Ja naprawdę przepraszam, mogę pokryć koszty.
- Spokojnie, jak chcesz mi to wynagrodzić, to nalej drugi kufel, tylko tym razem go nie upuść.
- Oczywiście, przepraszam.
Co się ze mną działo? Nigdy w życiu nie wypuściłam szkła z dłoni, nie mówiąc już o wylewaniu jego zawartości na oczekujących ludzi. To wszystko przez Alice, a właściwie przez jej brak. Gdy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kithira
PostWysłany: Pon 18:43, 31 Sie 2009 
Początkujący


Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Co się ze mną działo? Nigdy w życiu nie wypuściłam szkła z dłoni, nie mówiąc już o wylewaniu jego zawartości na oczekujących ludzi. To wszystko przez Alice, a właściwie przez jej brak. Gdy ona była gdzieś w pobliżu, nigdy nie nawiedzały mnie wspomnienia i nie traciłam humoru. Przyjaciółka zawsze zarażała wszystkich swoim życiowym optymizmem i szaleństwem, nigdy nie pozwalała, abym się nudziła lub samotnie chadzała po parku przez godzinę. Przy niej nie było mowy o smutku, wspomnieniach czy nawiedzających demonach przeszłości. A teraz, czym jestem? Po jednym popołudniu stałam się cieniem człowieka, który nie potrafi porządnie nalać piwa do kufla! Musiałam się zebrać w sobie, bo czułam się jak wypompowana piłeczka.
Wzięłam szmatę i obeszłam bar dookoła, aby zetrzeć rozlane napój z podłogi. Pochyliłam się, czyszcząc poziomą część blatu, łączącą go z podłożem. Nagle poczułam dwie, duże ciepłe dłonie chwytające mnie za biodra. Co to miało znaczy, do cholery?! Znowu pijany klient. Miałam już dość dzisiejszego wieczoru i szczerze nie obchodziło mnie, że to, co zaraz zrobię zapewne obniży zarobek do zera. Po sekundzie do moich pośladków przylgnął jakiś mężczyzna. Nie, tego było za wiele! Szybko się wyprostowałam podczas obracania i rzuciłam, przesączoną alkoholem i zarazem brudną, szmatę prosto w twarz napalonego podrywacza. Kiedy materiał się zsunął, ukazała mi się zniesmaczona twarz, wykrzywiona grymasem, na którą opadały blond włosy. Zielone oczy rzucały mi nieme pytania. Byłam w szoku, całkowitym. Teraz to już mogłam pożegnać się z wypłatą do końca tygodnia, ponieważ moim celem okazał się ukochany szef.
- Carlisle, ja… ja przepraszam. – Szybko chwyciłam ścierkę w ręce. – Naprawdę nie wiedziałam. Nie chciałam. Myślałam, że… - zaczynałam się plątać we własnych słowach. Oczekiwałam wybuchu gniewu, wściekłości, ale jedynie co usłyszałam, to donośny śmiech. W tym momencie, poczułam jeszcze większe zdekoncentrowanie. Czy właśnie rozbawiłam go, rzucając w niego śmierdzącą szmatę?
- Ktoś dzisiaj jest nie w humorze – powiedział, przesuwając dłonie z moich bioder w stronę pleców i przyciągając mnie do siebie. Nadal stałam oszołomiona, więc nie byłam w stanie nawet zaprotestować, gdy jedna jego ręka zsuwała się na mój pośladek. Dopiero kiedy mnie za niego ścisnął, podskoczyłam jak oparzona, otrząsając się z transu i odepchnęłam go od siebie. Jednak moja siła zdecydowanie nie równała się z jego, ponieważ znowu przysunął mnie do siebie, przykładając usta do mojego ucha, po czym wyszeptał:
- Ostatnio żyjesz w stresie, maleńka, nie sądzisz, że pora się odprężyć? – Tym razem obie jego ręce zsunęły się na mój tyłek i mocno go ustrzypnęły. – A teraz wracaj do pracy, bo klienci się niecierpliwią.
Po sekundzie już go nie było, a ja nadal stałam z tą ociekającą piwem ścierką, wpatrując się tępo w tłum. Widziałam tańczących ludzi, przepychających się do baru mężczyzn, Dj’a, kolorowe światła i czułam się, jakbym była tam jedynie duchem, który obserwuje to wszystko, co go otacza z dystansu. Gdy tak przeczesywałam wzrokiem tłum, dostrzegłam zmierzającego w moim kierunku Emmetta z głupawym uśmieszkiem na twarzy.
Odległość nas dzielącą przebył w ekspresowym tempie, a po chwili unosiłam się w powietrzu w jego misiowatym uścisku.
- Witaj, Bells, przepraszam, ale nie mogłem wcześniej.
- Em, oj Em, przecież wiesz, że ja ci tego nigdy nie mam za złe. Z resztą nie spodziewałam się ciebie widzieć dzisiaj tutaj, stało się coś?
- W sumie to nie, ale pomyślałem, że się trochę odprężę.
- Czekaj zaraz ci czegoś naleje. – Wyminęłam go zgrabnie i podeszłam do baru, przygotowując jego ulubiony alkohol.
- Wściekły pies dla pana – oznajmiłam, podsuwając mu go pod nos, mrugnęłam do niego i dodałam ciszej: - Na koszt firmy.
Uśmiechnął się i wypił, po czym obrócił się w stronę szalejącego na parkiecie tłumu, a ja wróciłam do obsługiwania klientów.
Po pół godzinie wróciłam do niego już bardziej ożywiona niż na początku. Spojrzał na mnie i powiedział:
- Dobra, tobie panno Swan, potrzeba zdecydowanie więcej rozrywki, więc bądź tak miła i rusz swój tyłeczek na parkiet.
Czy on właśnie ze mnie żartował? Przecież ja byłam w pracy, a nie na wieczorze relaksacyjnym. Byłam tutaj z obowiązku a nie z przyjemności, ponieważ ostatnimi czasy tę drugą rzecz w ogóle przestałam odczuwać będąc za barem.
- Em, przecież wiesz, że nie mogę. Pracuję – poinformowałam, dodając nacisk na ostatnie słowo. Wywrócił oczami i gestem ręki wskazał na brak klientów przy ladzie.
- Jakoś nie widzę tłumów pozbawionych złotego, życiodajnego płynu. Myślę, że Angela nie będzie miała nic przeciwko, jeśli na chwilę opuścisz posterunek, prawda, Angie? – zapytał moją współpracownicę, która wpatrywała się właśnie w niego jak w obrazek. Czy on naprawdę musiał posiadać taki dar przekonywania? Ponieważ wraz z jego błagalnym spojrzeniem dostrzegłam tylko koleżankę po fachu, która przytakuje ochoczo głową. Tak, zapewne to ona chciałaby być teraz na moim miejscu. Ja nie wierzyłam w swoje umiejętności taneczne, po tylu godzinach na nogach i przygnębiającym nastroju.
Em chwycił mnie za dłoń i siłą wyciągnął zza lady.
- Angela, jesteś tego pewna? Mogę być potrzebna.
- Idź, Bello, rozluźnij się, bo dzisiaj masz jakiś gorszy dzień. Zresztą, jak widzisz, o tej porze zostało niewiele osób.
Skinęłam głową i podążyłam za tym wielkim, upartym niedźwiedziem, na środek parkietu. Zaczęliśmy tańczyć w rytm szybkiej muzyki, a po chwili już kręciłam się wokół własnej osi w zastraszającym tempie. Moje buty były do tego typu rzeczy idealne, bo choć posiadały wysoki obcas, to były śliskie, pozwalając tym samym na swobodne piruety. Mój przyjaciel tylko uśmiechał się radośnie, widząc, jak dużo radości czerpałam z tego zajęcia. Nie potrafiłam ukryć tego, jak bardzo lubiłam tańczyć i jak, w rzeczywistości, mnie to odprężało.
Bawiliśmy się wspólnie już trzecią piosenkę, gdy kątem oka spojrzałam w stronę baru, w obawie, że Angie będzie potrzebna pomoc. Jednak przy ladzie stało tylko kilka osób, a wśród nich jeden wyglądał bardzo znajomo. Od tyłu, patrząc na jego posturę i włosy, mogłabym przysiąc, że jest to Edward. Kiedy zaczął się obracać w stronę tłumu, Emmett chwycił mnie mocno, uniósł do góry i zaczął się kręcić w kółko. Obraz mi się zamazywał, a gdy znowu spokojnie zostałam postawiona na podłogę, mężczyzna zniknął. Czy to naprawdę mógł być Edward??


APOV:

Co ja najlepszego zrobiłam?
Kim byłam?
Czym byłam?
Co się stało?
Tych kilka sekund…

Siedziałam na łóżku, tępo wpatrując się w przeciwległą ścianę. Między moimi nogami leżało bezwładne ciało Bena z wykrzywioną w grymasie przerażenia twarzą. Byłam odrażająca, powróciłam do punktu wyjścia i znów stałam się potworem. Oddychałam ciężko, wciąż czując zapach słodkiej krwi, której go pozbawiłam. Opuściłam głowę i dotknęłam kochanka. Jego ciało było sztywne, a kończyny nienaturalnie powyginane. Na posiniałych ustach wciąż widziałam widmo niedawnego krzyku.
Jak mogłam zrobić coś tak bestialskiego?
Nigdy nie przypuszczałam, że wampir może doznać szoku. Obłęd, który mnie ogarnął, nadal czynił spustoszenie w moim ciele i umyśle. W promieniu kilometra byłam w stanie wychwycić każde uderzenie serca, każdy przyspieszony oddech, każdy szept…

Gardło paliło niemiłosiernie, domagając się większej ilości życiodajnego płynu. Tak dobrze po tylu latach nasycić się w końcu ludzką krwią! Jednak siedząca we mnie dzika bestia wciąż pragnęła więcej i więcej. Raz obudzona, nie chciała się uciszyć.
Nagle wyczułam, że ktoś zbliża się do drzwi pokoju, a po chwili rozległo się donośne pukanie. Żaden z moich mięśni nie drgnął, zamarłam niczym marmurowy posag. Woń krwi wzywała mnie, śpiewała najpiękniejsze ballady, niezdrowo pobudzała i wywoływała szaleńcze pożądanie. Przełyk zapłonął żywym ogniem. W ciągu sekundy przemieściłam się pod drzwi, zostawiając martwe, nieokryte ciało Bena na łóżku.
Pukanie przybrało na sile.

- Przepraszam, czy wszystko w porządku? – zapytał jakiś mężczyzna z niepokojem w głosie. – Sąsiedzi zgłaszali, że z tego mieszkania dochodziły przerażające krzyki.

Starałam się opanować, musiałam zabrzmieć wiarygodnie, inaczej mogłabym mieć kłopoty.

- Nic się nie stało, dziękuję za troskę – powiedziałam najspokojniej jak umiałam, choć z każdą sekundą żar w gardle zbliżał się do osiągnięcia krytycznego punktu, a mój oddech pogłębiał się i przyspieszał.

- Czy mogłaby pani mnie wpuścić?

Że co on chciał zrobić? Czy on nie wie, że właśnie staczam wewnętrzną walkę, aby nie wyrwać tych drzwi z zawiasów i nie wessać się w jego cudownie pachnącą szyję?! Wstrzymałam na moment oddech, ale to nie pomogło.

- Przepraszam, jest tam pani jeszcze? Proszę otworzyć drzwi.
- Ale nic się nie stało. Niech pan nie zawraca sobie głowy.
- Panienko, natychmiast proszę otworzyć te drzwi!
- Nie mogę!
Panika zaczęła mnie ogarniać i nagle do mojego umysłu wdarła się wizja, pierwsza od kilkunastu dni.

* Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna wyglądający na trzydziestolatka biegł w stronę czerwonych drzwi. Otworzył je z rozmachem, pozostawiając je delikatnie uchylone. Po chwili zaczął wykręcać numer na telefonie i nerwowo spoglądał w stronę wejścia. Palce jednej ręki rytmicznie uderzały o blat stołu. Jednak najbardziej przerażające były jego oczy wypełnione strachem. Wielkie, szkliste, przejrzyste jak ocean. Nagle z słuchawki dobiegł cichy, spokojny, kobiecy głos. Mężczyzna przytknął ją mocniej do ucha i prawie krzyknął:
- Morderstwo w hotelu przy zachodniej granicy. Przyślijcie szybko radiowozy. Napastnik mo…
*


Ocknęłam się, nie mogąc uwierzyć w to, co przed momentem zobaczyłam. Czy tak miało się wydarzyć, jeżeli nie otworzę mu tych, cholernych, drzwi? Nie wiedziałam, co wydawałoby się gorsze. Mieć na karku policję, która wiedziałaby, że za śmierć ja odpowiadam czy otwarcie drzwi i walczenie z przemożną pokusą zabicia mężczyzny?

- Otworzy panienka drzwi czy wezwać policję?

Matko, to się dzieje naprawdę, on ich rzeczywiście wezwie, a wtedy koniec z moim dotychczasowym życiem, z Bellą, ze wszystkim. Nie zastanawiałam się w tej chwili, czy będę jeszcze kiedykolwiek w stanie wrócić na studia po zabójstwie Bena ani czy odegnam jego martwe spojrzenie sprzed swoich oczu. Jedyną rzeczą, jakiej byłam teraz pewna, to to, że ten mężczyzna nie może zadzwonić po policję.

W ułamku sekundy zarzuciłam prześcieradło na znieruchomiałe zwłoki znajdujące się na łóżku, przepłukałam twarz wodą i narzuciłam na nagie ciało szlafrok znajdujący się w łazience. Bałam się tego, czym jestem, a strach ten pogłębiał się z każdym głębszym oddechem…

Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi, a wtedy moją twarz owionął lekki wiatr przesycony wonią cynamonu i miodu. Gardło zawrzało, mięśnie się napięły, a na języku rozpoznałam jad. Poczułam, jak serce mężczyzny zaczyna przyśpieszać i prawie galopować jak pędzący rumak przez puste bezdroża. Musiał się wystraszyć moich widokiem, ale dlaczego? Przecież nie miałam na sobie krwi, a szlafrok szczelnie opatulał moje ciało. Spojrzałam na niego, utrzymując resztki samokontroli na wodzy i ujrzałam w jego oczach przeraźliwy strach. Taki sam, jaki w nich płonął podczas mojej wizji. Nie to nie możliwe, czego on się bał? Przecież wyglądałam normalnie… O nie, zacisnęłam mocniej dłonie w pięści i opuściłam wzrok uświadamiając sobie to, czym był spowodowanych jego lęk. W moich żyłach płynęła ludzka krew - czerwień, która z pewnością wypełniła już moje oczy. Co robić? Co robić? On tam po prostu stał osłupiały, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem, a jego serce wykonało już chyba trzysta fikołków, co nie pomagało w obecnej sytuacji. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyłam, ponieważ do nozdrzy i ust znów dotarł słodki zapach życiodajnej cieczy. Dziki bestia w mojej piersi zawyła, a ciało, wbrew temu, co podpowiadał rozsądek, przygotowało się do ataku. Później wszystko potoczyło się w przeciągu kilkunastu sekund.

Chwyciłam mężczyznę za ubranie i wciągnęłam do mieszkania, rzucając nim o najbliższą ścianę. Uderzył w nią, po czym spadł na szafkę, rozbijając w tym samym momencie wazę. Szkło pokaleczyło jego rękę i wiedziałam już, że nie ma odwrotu. Znów to poczułam. Obłęd ogarniał mnie całą, tym razem nie tylko umysł i zmysły, ale także moja duszę. Jedynym ważnym celem był on, człowiek posiadający unikatową rzecz, która wydawała się należeć tylko do mnie.

Krzyczał, głośno krzyczał, bardzo głośno krzyczał. Ale te odgłosy jedynie pobudzały mnie jeszcze bardziej. Nagle oczy zaszły mi czerwienią, moje ciało instynktownie ruszyło do ataku. Próbował uciekać, walczyć, wzywać pomoc – choć to wszystko było niczym kropla deszczu znikająca w oceanie, tak naprawdę w ogóle nieważna.

Skoczyłam i przygniotłam go swoim ciężarem, z ogromną mocą zaciskając dłonie na jego ręce, która obficie krwawiła. Byłam coraz bliżej, rozkoszując swoje nozdrza cudownym, jedynym w swoim rodzaju, aromatem. Rozchyliłam szeroko usta i szybko wgryzłam się w przedramię. Jego wrzaski słyszałam, jakby były gdzieś daleko ode mnie. Nagle wszystkie zmysły się wyłączyły, byłam tylko ja i ludzka krew. Upajając się jej smakiem, odpływałam w błogą rozkosz. Mój organizm się wzmacniał z każdą jej kroplą, a wewnętrzny potwór wiwatował i napawał zmysły radością. Po tylu latach, znów wszystko powróciło, ale w tamtym momencie to się nie liczyło. Nie liczyłam się nawet ja, czy ten niczemu winny człowiek. Liczyła się tylko moja zwierzęca natura, która w końcu odżyła.

Gdy odczułam, że zapas czerwonej cieczy w żyłach się skończył, oderwałam usta od jego skóry, patrząc z odrazą na wykrzywioną bólem twarz. Przetarłam dłonią wargi, dostrzegając na jej wierzchu resztki czerwieni. I wtedy uderzyła we mnie, z potrójnie wzmożoną siłą, świadomość tego, co właśnie się zdarzyło. Zabiłam, po raz drugi tego wieczoru…


**Remisja – w medycynie to okres schorzenia, podczas którego nie występują żadne objawy. Określenie to jest stosowane w odniesieniu do chorób przewlekłych o przebiegu nawracającym. Remisja może być samoistna lub pod wpływem leczenia. Niekiedy mówi się także o remisji częściowej (niepełnej).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 2 z 2
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Forum www.forks.fora.pl Strona Główna  ~  Twilight Fanfiction / Opowiadania

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach